Nie może być inaczej- nazwa tego miasta ma zdecydowanie negatywne konotacje w Polsce. Kiedy ktoś mówi „jedziemy do Dachau” to, nawet ponad 70 lat po zakończeniu II wojny światowej, czujemy wewnętrzny niepokój. Trudno się dziwić, bo dla nas ta nazwa oznacza obóz koncentracyjny, ból i niewiarygodne cierpienie wielu tysięcy ludzi różnych narodowości, w tym wielu Polaków. Podobne złe konotacje mają też Oświęcim czy Hiroszima i Nagasaki, Nankin i Fukushima. No i oczywiście Czarnobyl.
Moglibyśmy jeszcze długo wymieniać. Czasami różne miasta mają pecha, jak ludzie. Znajdą się w nieodpowiednim momencie na ścieżce strasznej historii, która się do nich przykleja. I zostaje na zawsze. Tak było również z Dachau. Gdy w 1933 roku powstawał tu pierwszy, „wzorcowy” obóz pracy, nikt nie spodziewał się chyba, że straszna historia obozu wpłynie na historię miasta w tak negatywny sposób.
Nikt przecież nie przyjeżdża tu zwiedzać miasta. Turyści chcą zobaczyć muzeum KL Dachau. I można się w tym zatracić – idąc szlakiem więźniów, odwiedzając obóz, słuchając świadków historii, uczestnicząc w spotkaniach organizowanych dla młodych i starszych, aby uwrażliwić wszystkich na to, jak ważne są prawa człowieka i obywatela. Każdego roku z tego powodu odwiedza miasto 800 tysięcy ludzi z całego świata. W okolicach 27 stycznia, kiedy obchodzony jest Dzień Pamięci o Ofiarach Narodowego Socjalizmu w mieście odbywają się spotkania z osobami, które przeżyły Holokaust. Sama byłam w krótkim czasie na dwóch takich spotkaniach – z panią Ruth Melcer w sali miejskiego Ratusza i Nathanem Grossmanen w klasztorze Sióstr Karmelitanek, który znajduje się na terenie obozu.

Pan Grossmann urodził się w Zgierzu w 1927 roku. Mieszkał w łódzkim getcie od 1940 roku. W 1944 przewieziony do Auschwitz. Uczestnik „marszu śmierci”.
Polecam film dokumentalny „Linie 41” opowiadający o historii Grossmana i o łódzkim getcie.

Był czas, gdy również w Niemczech nie można było wspominać tamtych historii, ponieważ nie wiedziano jak o tym mówić. Starsi chcieli zapomnieć o koszmarze wojny, młodzi w szkole nie otrzymywali żadnej wiedzy. Bardzo ciekawą książkę napisała na ten temat Sabine Bode „Die vergessene Generation. Die Kriegskinder brechen ihr Schweigen”, która opowiada o tym, jak w pokoleniu Niemców, którzy w czasie wojny byli dziećmi, budziła się świadomość, że koszmar jaki przeżyli miał wpływ na ich dorosłe życie. Dodajmy, że po wojnie ludzie mieszkający w Dachau nie przyznawali się, że są stąd, żeby uniknąć komentarzy i krytyki. Woleli mówić, że są z Monachium.
Współczesne Dachau żyje w cieniu obozu, ale już bez wstydu. Obywatele tego 50-tysięcznego miasta, leżącego nad rzeką Amper, znaleźli swój sposób na bycie dumnym z historii i współczesności swojego miasta.
A zaczęło się przecież dawno. Pierwsze wzmianki o Dachau pochodzą z 805 roku. Wynika z tego, że jest starsze niż Monachium. Wyrosło na skrzyżowaniu dróg prowadzących do Augsburga, Monachium i Freising. Tędy ciągnęli kupcy ze swoimi towarami. Dachau było miastem, w którym funkcjonował rynek. Można tu było sprzedawać swoje towary, ale trzeba było za ten przywilej płacić. A nawet jeżeli nie wykładano tu swoich towarów, to za przewóz i tak trzeba było uiścić cło. Dachau bogaciło się więc, a okoliczni mieszczanie inwestowali w domy oraz w ziemię.


Nad miastem góruje zamek. Pierwszy powstał około1100 roku, potem w XVI wieku była tu siedziba w renesansowym stylu, a w końcu za czasów elektora Maksymiliana Emanuela, w XVIII wieku, przebudowano go w stylu barokowym. Ogromna, pierwsza letnia rezydencja rodu Wittelsbachów. A oni mieli talent do budowania pięknych rezydencji, którymi usiana jest Bawaria. Bo to i Residenz w Monachium, Nymphenburg, Herrenchiemsee, Schleissheim, Neuschwanstein, Linderhof i jeszcze kilka innych.
Rezydencja w Dachau wygląda imponująco z zewnątrz, w lecie można rozkoszować się pobytem w przepięknym ogrodzie pałacowym i tam znaleźć ukojenie i spokój. W pogodny dzień z murów pałacowych rozciąga się wspaniały widok na pobliskie Monachium, a dalej widać także przepięknie ośnieżone szczyty Alp. No, za ten widok to chapeau bas!
Bawarczycy twierdzą, że ich kraj ma niską zabudowę, aby w żadnym wypadku nie zasłaniać widoku na Alpy. I coś w tym jest.


Na wiosnę ogród zamkowy rozkwita, dzięki „dywanikom” rozkładanym przez pałacowych ogrodników. Przycinają też drzewa. To przykład działania człowieka w ogrodzie. Dominacja nad naturą. Wszystko jest tu zaplanowane i utrzymane. Jak to w ogrodzie w stylu francuskim – symetria i linia to podstawa. Do tego krzewy uformowane w geometryczne kształty. W tym ogrodzie to człowiek jest gospodarzem.
Gdyby ktoś zapragnął zobaczyć coś w opozycji do francuskiego ogrodu to całkiem niedaleko, w Monachium może zajrzeć do Englischer Garten, gdzie przeżyje chwile zachwytu nad dzikością przyrody w środku miasta.

A wracając do elektora Maxa Emanuela, to przecież znamy go z innej historii- to mąż Teresy Kunegundy Sobieskiej, córki naszego króla Jana III Sobieskiego i Marysieńki.„Dziewiętnastolatka, jak pisze Anna Moczulska w książce „Bajki, które zdarzyły się naprawdę”, nie sprawiła elektorowi żadnego zawodu. Maksymilian był szczerze oczarowany tym ślicznym bonusem do pełnej sakiewki. Teresa Kunegunda wniosła mężowi w posagu pięćset tysięcy talarów- połowa w złocie, połowa w zbożu”
Córka polskiej pary królewskiej, zwana w domu pieszczotliwie Pupusieńką urodziła królowi Maxowi Emanuelowi 10 dzieci, w tej liczbie było 9 synów. Została regentką Bawarii, gdy mąż musiał uciekać z kraju. Popełniła tylko jeden błąd – w czasie wojny z cesarstwem pojechała odwiedzić mamę Marysieńkę w Wenecji. Przez 10 lat nie pozwolono jej wrócić do Bawarii, a jej dzieci „rozdano” obcym na wychowanie. Straszny los matki, która musiała sprostać sprawom wagi państwowej.
W XIX wieku w całej Europie pojawiło się nowe zjawisko kulturowe. Były to kolonie artystyczne. Malarze czerpali inspiracje z otoczenia i krajobrazu. Uciekano z wielkich miast i próbowano znaleźć nowe wrażenia w różnych „okolicznościach przyrody”.
Najbardziej znana kolonia artystyczna powstała w Barbizon pod Paryżem. Inne znane to Kronenberg pod Frankfurtem nad Menem, Ahrenshoop nad Morzem Północnym i kolonia artystyczna w Dachau.
W Polsce artyści chętnie przyjeżdżali do podkrakowskich Bronowic, do Szklarskiej Poręby, Zakopanego i Kazimierza Dolnego.
Wierzono, że prawdziwa sztuka może rozwijać się tylko na łonie natury, w naturalnym otoczeniu, tam gdzie ludzie żyją w swoich „małych ojczyznach”.
W galerii malarstwa w Dachau można obejrzeć dwie, bardzo ciekawe wystawy. Jedna przedstawia prace malarzy z Ahrenshoop a druga prezentuje prace przedstawicieli kolonii malarskiej z Dachau.
W nadmorskich krajobrazach z Ahrenshoop mamy wiele emocji , namiętności i… zachwytu nad florą i fauną wydm, laguny i morza. Piękna gama kolorów i gra światła urzeka w tych pracach. Na wystawie w Dachau mamy ponad 60 obrazów pierwszego i drugiego pokolenia malarzy z kolonii artystów z Ahrenshoop.

http://webmuseen.de/ahrenshoop-dachau.html


https://www.ahrenshoop-kunst.de/produkt/paul-mueller-kaempff-windfluechter-an-der-duene/

https://kunstmuseum-ahrenshoop.de/ausstellungen/rueckschau/licht_luft_freiheit/

https://kunstmuseum-ahrenshoop.de/ausstellungen/rueckschau/licht_luft_freiheit/
Zgromadzono tu obrazy najwybitniejszych przedstawicieli tej kolonii artystycznej- Paula Müllera Kämpfa, Else Müller Kämpf, Karla Lorenza Retticha, Martina Körte i innych.
Galeria w Dachau mieści także zbiory malarstwa kolonii artystycznej działającej w Dachau. Ulice w mieście noszą nazwy najwybitniejszych przedstawicieli tej kolonii: Ludwika Dilla, Adolfa Hölzela, Pauli Wimmer.
Artyści malowali tu na skraju bagien i błotnistych terenów ceniąc sobie zwłaszcza niezwykłe światło Dachauer Moos, które dodawało otaczającej przyrodzie uroku i dawało szczególne możliwości twórcom.
W dwuczęściowym albumie „Dachau. Ansichten und Zeugnisse aus zwölf Jahrhunderten“/1976/ i „Dachau. Ansichten und Zeugnisse aus zwölf Jahrhunderten. Der andere Teil“/1978/ Lorentz Josef Reitmeier zebrał i opublikował obrazy malarzy z kolonii artystycznej.
Dachau nazywane jest „miastem kultury przed wrotami Monachium”. Kiedy w XIX wieku Bawaria stała się królestwem, a Monachium stolicą, odkryto także Dachau, jako miejsce dobre do tworzenia i malowania. Obrazy założycieli tutejszej grupy artystycznej wiszą nie tylko w galerii w Dachau, ale także w monachijskich Pinakotekach.
Przyjeżdżali tu malować i zostawali na dłużej. Czasami zjeżdżali z odległych miejsc. W artykule dr Petera Dornera znalazłam informacje o Ebbie Orstadius ze Szwecji, która mieszkała w Dachau przy Pollnstrasse 5 w roku 1911 i 1912. Efektem jej pobytu w mieście była wystawa obrazów przedstawiających tutejsze krajobrazy, która odbyła się w Lundt, w Szwecji. /” Die schwedische Malerin Ebba Orstadius in Dachau” /www.zeitschrift-amperland.de/.
Jeżeli ktoś jest szczególnie zainteresowany tutejszymi malarzami z przełomu XIX i XX wieku polecam też książki: Ida Stoss, Peter Dorner „Garten in Polln. Dachauer Tagebücher der Familie Stoss 1896-1914” oraz Dorner, Stoss „Die Sammlung. Werke der Dachauer Künstlerkolonie“





http://webmuseen.de/dachauer-gemaeldegalerie-dachau.html
Bardzo ciekawy jest też album autorstwa Ottilie Thiemannn-Stoedtner „Dachauer Maler. Der Künstlerort Dachau von 1801- 1946”. Pokazano tu prace najbardziej znanych malarzy tej grupy dodając do tego opisy ich prac i noty biograficzne.
Ciekawym pomysłem jest też możliwość zwiedzania willi najwybitniejszych przedstawicieli kolonii artystycznej Dachau. Wizyta w willach artystów przy Stockmanstrasse i Munchnerstrasse cofa nas w przeszłość artystyczną miasta. Zwiedzanie jest możliwe po wcześniejszym uzgodnieniu w Informacji Turystycznej.
Bardzo interesujący jest wątek feministyczny. Akademia Sztuk Pięknych w Monachium nie przyjmowała kobiet na studia artystyczne. Dlatego w Dachau utworzono specjalne kursy dla nich i również kobiety mogły realizować tutaj swoje pasje.
Kiedy już piszę o koloniach artystycznych, to trzeba tu wspomnieć o polskiej szkole malarstwa zwanej szkołą monachijską. To oczywiście całkiem odrębna tematyka, związana ściśle z Polską, polska sceneria, historia, ale także sceny rodzajowe, pejzaż. Realizm i charakterystyczny koloryt – beże, brązy, szarości i żółcienie. Polskie pejzaże były bardzo cenione w Monachium. Kolonia polska to około 650 osób, które w latach 1836-1914 tworzyły osobną grupę twórców – polską kolonię artystyczną. Był wiec Józef Brandt, Maksymilian i Aleksander Gierymscy, Józef Chełmoński, Stanisław Witkiewicz, Julian Fałat.
Są prekursorami realizmu, ale takiego polskiego, bo podszytego duchem romantycznym. Raczej mało w tych obrazach prawdy o życiu ludu pracującego miast i wsi, za to dużo dramatyzmu narodowego /jesteśmy po powstaniu styczniowym 1863/. Jest więc spora dawka krajobrazu rodzinnego, „mazowiecka równina rozpostarta szeroko”, nastrojowość, ale bez sielsko-anielskiej idealizacji. Tylko ktoś, kto rozumie polską duszę dostrzeże w tych obrazach wielkie piękno.
Żeby zwiedzić zamek i stare miasto w Dachau trzeba się wdrapać na górę zamkową. Widoki stamtąd zdecydowanie wynagrodzą trudy wędrówki. Można też pojechać spod dworca autobusem 722 i wysiąść na przystanku Rathaus, ale na piechotę fajniej.
Ratusz jest usytuowany w sercu starego miasta. W 1976 roku do starej części ratusza dobudowano nowy budynek, który świetnie wkomponował się w całość starej architektury. W miejscu, gdzie połączono stary i nowy ratusz znajduje się taras widokowy, z którego można rzucić okiem na Dachau i pobliskie Monachium, a przy odrobinie szczęścia, w pogodny dzień – na Alpy.

Stare miasto w Dachau to typowa bawarska architektura, brukowane uliczki . Warto zobaczyć też późnorenesansowy kościół pod wezwaniem św. Jakuba z charakterystyczną wieżą zegarową, z cebulastą kopułą, jak to w Bawarii w zwyczaju bywa.



Nieistniejące od dawna bramy miejskie zastąpiono rzeźbami z brązu i dzięki temu znamy granice dawnego rynku. Mamy więc bramę monachijską, augsburgską i prowadzącą do Freising.



Na murach domów często spotkać można kapliczki przedstawiające Matkę Boską z Dzieciątkiem albo innych świętych, co potwierdza głęboką wiarę Bawarczyków.

Można tu spotkać takie wytwory ludzkiej wyobraźni. Może to domek małej wróżki?


Czasami zatrzymujemy się w jakimś miejscu i jesteśmy zdziwieni, że taki lub podobny domek już gdzieś widzieliśmy. Ten został odmalowany i wykończony w stylu Hundertwassera.
Niedaleko zamku pomieszczono wieżę ciśnień, która jest arcydziełem sama w sobie. Dziś jest już tylko ciekawym obiektem architektonicznym, gdzie odbywają się wystawy i koncerty.


W każda sobotę od maja do października indywidualni turyści mają szansę zwiedzania
Dachau z przewodnikiem. Zbiórka o 11.00 przed Ratuszem. Kosztuje to 5 euro. Trwa 1,5 godziny. W cenie jest też wstęp do zamku.
Niestety, przewodnik mówi tylko po niemiecku. To ograniczenie tylko do niemieckiego jest dość powszechne w Bawarii. W różnych obiektach, zwłaszcza tych mniej sztandarowych, nie dziwi.
Stara fabryka papieru czeka na pomysł co z nią począć. Władze miasta chcą dobrze wykorzystać ten teren, dlatego fabryka czeka na inwestora. Ale wcale nie straszy.

Jeżeli ktoś mnie pyta, czy warto tu przyjechać, to zdecydowanie tak. Niezależnie od wizyty w obozie, bo to obowiązek.
Warto poświęcić temu miastu trochę uwagi i skorzystać z oferty turystycznej. Osoby, które lubią aktywny wypoczynek na łonie przyrody nie będą zawiedzione.
Rzeka Amper tworzy tutaj wspaniały klimat do wypoczynku na świeżym powietrzu. Wokół miasta rzeka rozlewa się, tworząc malownicze moczary i torfowiska. Stworzono tam raj dla wypraw rowerowych, miejsca na piknik, do gry w kręgle i szachy oraz baseny . Nazywa się to Dachauer Moos.
No to w drogę dziewczyny i chłopaki!
Bożena