Goethe powiedział: „Zobaczyć Neapol i umrzeć”. Na pewno warto zobaczyć. Wszystko. Śmieci też. O tym mówią wszyscy. Od lat. I Neapolitańczycy żyją z tą łatką, że są brudasami. Świat Włocha z północy kończy się we Florencji, co bardziej odważnego w Rzymie. Dalej zaczyna się dla nich Afryka. I neapolitańczycy chyba się już z tą opinią pogodzili. Traktują te góry śmieci jako koloryt lokalny.
Podróż do Neapolu uświadomiła mi, że zanim przywiążemy się do jakiejś opinii to najlepiej pojechać i sprawdzić. Czy powtarzane wszędzie zdanie Goethego „zobaczyć Neapol i umrzeć” to romantyczne wyznanie czy raczej trzeźwa ocena zastanej sytuacji?
W XVIII wieku podobnie jak dziś to było miasto portowe, ze wszystkimi blaskami i cieniami tego faktu. Przyzwyczailiśmy się do myśli, że Goethe zachwycił się Neapolem i stąd to wyznanie.
Na początku, czyli od wyjścia z dworca kolejowego na piazza Garibaldi – miasto obudziło we mnie negatywne emocje – chaos, brud, smród, odrapane budynki, tony śmieci, wwiercający się w czaszkę hałas klaksonów, skutery mijające nas na milimetry. Taki mamy klimat, powie ktoś.
Ale w miarę upływu czasu złe emocje stopniowo opadały. Krakowskim targiem ustalmy, że brudne tak, ale brzydkie nie. Architektoniczne bogactwo skąpane w stosach śmieci i zaniedbaniu.
No i te widoki na Zatokę Neapolitańską. Wszyscy wiedzą, że we Włoszech pięknych landszaftów jest całkiem sporo i trudno się przebić z urokliwymi krajobrazami, ale Neapol ma na pewno miejsce na podium.
Na pytanie kto mieszka w Neapolu niektórzy odpowiadają, że raczej ludzie niespełna rozumu, bo czy człowiek przy zdrowych zmysłach zamieszkałby u stóp czynnego wulkanu, jednego z pięciu najniebezpieczniejszych na świecie?
Może bycie neapolitańczykiem to po prostu stan umysłu?
Zastanawiałam się, co można dodać do przymiotnika „neapolitański” ?
Pierwsze co przychodzi do głowy to oczywiście pizza.

Wszyscy już chyba wiedzą jak zyskała sławę. Została zrobiona dla królowej Małgorzaty Sabaudzkiej, która w 1899 roku odwiedziła Neapol. Jest w kolorach włoskiej flagi.
Najlepsza jest oczywiście z pieca opalanego węglem. Od tamtego czasu raczej nic się nie zmieniło. Sos, ser, ciasto z lekko pogrubionymi, przypalonymi brzegami. Smakuje wyśmienicie.
Niektórzy smakosze uważają, że w ogóle istnieje takie pojęcie jak kuchnia neapolitańska. Swój sukces zawdzięcza słońcu, morskiej bryzie i wspaniałej wulkanicznej glebie. Produkty, wykorzystywane w kuchni neapolitańskiej pochodzą z małych rodzinnych gospodarstw, gdzie bardzo dba się o jakość wyrobów. Jest oparta na świeżych owocach, warzywach i serach, z których najlepsza jest mozzarella di Bufala produkowana z mleka bawolic rasy Arni. Na pewno w tej kuchni spotkamy więcej warzyw niż mięsa. Raj dla wegetarian.
Jak zaczynać dzień to oczywiście z kawą. Zostałam spiorunowana wzrokiem kiedy poprosiłam o kawę americano, mając na myśli „żeby było dużo”. Pan kelner stwierdził, że u nich tylko caffé napoletano. Przyniósł w małej filiżaneczce aromatyczne, mocne espresso ze szklaneczką wody. Do tego dodał sfogliatelle i tak miło zaczął się nam dzień. I każdy następny tak samo. Ostrzegam wszystkich : raz zjesz sfogliatelle i jesteś uzależniony. Jesz to przepyszne ciasteczko bez wyrzutów sumienia, nie patrząc na licznik kalorii. Wewnątrz sfogliatelle spotkasz ricottę i krem migdałowy. Najbardziej tradycyjne jest w kształcie rożka. Słowo sfogliatelle oznacza „mały, cienki listek”. Tekstura ciastka przypomina ułożone w stosik liście.

Oprócz pizzy na pewno warto spróbować tu owoców morza, czyli frutti di mare. Tylko najlepiej wybrać miejsce gdzie jest kolejka albo siedzą tubylcy. Jest to gwarancja, że jedzonko będzie dobre.
Dania kuchni neapolitańskiej to mieszanka wpływów rzymskich, greckich, hiszpańskich, francuskich. Ta kuchnia oparta jest na świeżych warzywach, skąpanych w południowym słońcu. Charakterystyczne dla tego regionu są pomidory San Marzano – wydłużone, owalne, intensywnie czerwone i pachnące. Do tego jedyna w swoim rodzaju oliwa z oliwek. I jeszcze wina.
Dla mnie odkryciem towarzyskim, był bakłażan zapiekany z serem parmeńskim. A potem…

Grillowane krewetki

Dla fanów frutti di mare. Spaghetti alla pescatora.

Gnocchi alla sorrentina, z sosem pomidorowym. No i ser oczywiście.

Niby nic takiego. Makaron, pomidory i ser. A smakuje bosko.

Pasta e patate. Makaron z ziemniakami. Nad podziw smaczne.

Tiramisu. Limoncello. I wszystko jasne.

Tu zjesz dobrze. Przemiła obsługa. W weekend lepiej zarezerwować stolik.
Kiedy jadłyśmy kolację usłyszałyśmy dźwięki gitary, a pan zaśpiewał. Od razu wiadomo co: neapolitańskie pieśni i piosenki. Kto nie zna „O sole mio” czy „Santa Lucia”?
Z Neapolu pochodził Enrico Caruso, „król tenorów”. Poza normalnym repertuarem operowym, nagrał wiele pieśni neapolitańskich, śpiewał je również często na bis w Metropolitan Opera w Nowym Jorku.
A potem trzech tenorów – Pavarotti, Carreras i Domingo, rozsławiło je na cały świat.

Z Neapolu pochodzi wielu naprawdę wybitnych twórców muzyki operowej: Scarlatti, Rossini, Donizetti. Osobne zagadnienie muzyczne to neapolitańska szkoła operowa, bo stąd wywodzi swoją historię opera buffa, czyli opera komiczna.
Nie możemy również zapomnieć, że istnieje język neapolitański. Szacuje się, że tym językiem posługuje się około 4 miliony ludzi, chociaż nie jest uznawany za język standardowy.
Przymiotnik neapolitański mają także mastify, które słyną z przywiązania do właściciela i siły rażenia. Niech nikogo nie zwiedzie ich ślamazarny wygląd.
I jest jeszcze neapolitańska szopka.
Cieszy się ona ogromnym uznaniem w całej Italii, podobnie jak nasze szopki krakowskie. Jej historia sięga XIII wieku.
Kiedy rozważamy zwiedzanie Neapolu to trzeba mieć plan. Bo Centro Storico to wielka mnogość kościołów i pałaców wpisanych na listę UNESCO. 1700 hektarów. A jeśli mamy ograniczony czas, to od razu trzeba założyć, że nie damy rady zobaczyć wszystkiego.
Proponuję zacząć od Villa Floridiana. Położona jest w dzielnicy Vomero, która należy do tych elegantszych w Neapolu. I rzeczywiście jest tu jakby czyściej. Ta część miasta leży już na wzgórzu, czyli z dala od Centro Storico. W Neapolu mówi się, że mieszkańcy tej dzielnicy mają się za lepszy sort i jak nie muszą to nie schodzą ze swojego wzgórza.
Wchodzimy do pięknego parku. Ludzi sporo, bo to weekend. Od razu rzucają się w oczy koty, które są tu gospodarzami. Mają nawet panią, która stara się sprawić, żeby były szczęśliwe. Karmi je, dba o ich higienę.

Zadbanymi alejkami docieramy do willi. Od 1927 roku mieści się tutaj Narodowe Muzeum Ceramiki. Można tu obejrzeć kolekcję majoliki, porcelany japońskiej i chińskiej, dzieła sztuki z brązu, jadeitu i emalii.

info%2Fmusei%2Fmuseo-nazionale-della-ceramica-duca-di-martina
Willa zawdzięcza swoją nazwę księżnej Floridii /nie Florydy/. Owa dama została morganatyczną żoną króla Obojga Sycylii Ferdynanda I. Willę otrzymała od władcy w prezencie. Do kompleksu Villa Floridiana należy także Villa Lucia. Była to własność osobista ukochanej małżonki króla.
Tak wiec mamy willę w stylu neoklasycystycznym w angielskim parku. Od strony ogrodu prezentuje się zdecydowanie lepiej niż od frontu.


Te schody doprowadzą nas do fontanny z żółwiami. I tu można już zostać na zawsze. Bo te żółwie wszystkich obecnych, małych i dużych zatrzymują na dłużej. Są dobrym przykładem jak konsekwentnie realizować wyznaczone cele, nawet najprostsze, jak na przykład wejście na półeczkę albo wielka ucieczka z fontanny.




I nawet przepiękny widok na Zatokę Neapolitańską nie jest w stanie oderwać niektórych od żółwi.

Z Villi Floridiany już tylko rzut beretem do kolejnej atrakcji w tej dzielnicy, czyli do twierdzy Świętego Elmo.
Forteca położona jest na szczycie wysokiego wzgórza Vomero, widać ją z wielu punktów miasta. Jeżeli wybierzecie się na to zwiedzanie od strony wilii to się bardzo nie zmęczycie. Nie polecam za to wchodzenia od drugiej strony, schodami, chyba że ktoś lubi ekstremalne przeżycia.
Dopiero na miejscu, pod murami, widać jak twierdza jest potężna.


Budowę rozpoczęli Andegaweńczycy w XIV wieku. Forteca została zaprojektowana w kształcie gwiazdy z 6 wałami obronnymi. Przez cały XIX wiek było tu więzienie. Nagrodą za dotarcie na najwyższą kondygnację będzie wspaniały widok na Wezuwiusza i na miasto.





A może spotkacie ducha pięknej neapolitanki?

Gdy zejdziecie schodami ze wzgórza Vomero to traficie na bardzo ciekawą stację metra. Nazywa się Toledo. A dzielnica – Quartieri Spagnioli, czyli dzielnica hiszpańska. Lepiej, zwłaszcza po zmroku uważać, bo nie jest tu najbezpieczniej. Podobnie jak w okolicach dworca Garibaldi i portu.
Metro w Neapolu ma dwie główne linie. Działa bardzo sprawnie, a na dodatek stacje są galeriami sztuki dla mieszkańców. Najczęściej mówi się o stacji Toledo, ale równie piękne są stacje Dante czy Garibaldi. I co ciekawe, w metrze jest czysto.
Stację metra Toledo zaprojektował Katalończyk Oscar Tusquets Blanca. Wystrój wnętrz nawiązuje do motywu wody i światła. Stacja sięga 50 metrów w głąb ziemi. Mamy tu tunel zmieniający kolory oraz 16 malowideł nawiązujących do historii i mitologii Neapolu. Jest tu nawet patron miasta – św. Gennaro, czyli January, czyli Styczeń.

Skoro już wspomniałam, że patronem miasta jest św. January to nie można, będąc w Neapolu nie pójść do katedry pod wezwaniem tego właśnie świętego. Jego kult jest naprawdę powszechny, a każdego 19 września, gdy jego krew w cudowny sposób staje się płynna, to moment zatrzymania się całego miasta w biegu i westchnienia ulgi, że jednak nie opuścił neapolitańczyków.
Św. January był biskupem Benewentu, który zginął śmiercią męczeńską w 305 roku, w czasie prześladowań chrześcijan za czasów cesarza Dioklecjana. Zmarł jak Chrystus w wieku 33 lat, a jego krew zebrana do fiolek odzyskuje płynność trzy razy w roku , w pierwszą sobotę maja, 19 września i 16 grudnia. Gdyby tak się nie stało to znaczy, że na miasto spadnie nieszczęście.
„Mędrca szkiełko i oko” widzi w tym zjawisko tiksotropii, czyli pamięci cieczy. Kościół nigdy nie zgodził się na naukowe zbadanie krwi, może dlatego żeby nie spotkał jej los całunu turyńskiego.
A tak o cudzie w Neapolu pisał Gustaw Herling- Grudziński:
“[Na południu Włoch]… Cud odgrywa specjalną niezwykłą rolę. Sama magia odgrywa w życiu Południa kolosalną rolę. Te rozmaite czary, zamawiania, niezamawiania, odmawiana, przywoływania, złe oko. To się chyba nadal tak nazywa? Złe oko, to znaczy rzucić urok, zauroczyć kogoś. (…) Do dziś odgrywają kolosalną rolę w życiu południowych Włoch i łączą się z bardzo głębokim pragnieniem Cudu, którego przeżycie jak gdyby stawia tych ludzi na nogach. I dlatego dzień 19 września jest bardzo ważnym dniem w życiu Neapolu. Dla Neapolitańczyków ten Cud nie jest manipulacją.”

Katedra mieści się przy Piazza Duomo i na mapie zobaczymy ją jako Duomo di San Gennaro albo Duomo di Santa Maria Assunta.
Ta gotycka świątynia pochodzi z XIII wieku. Fasada jest trochę młodsza, bo z wieku XIX.

Wewnątrz świątyni na pewno trzeba zobaczyć Kaplicę św. Januarego i Kaplicę Succorpo nazywaną też Kaplicą Spowiedzi lub Kaplicą Carafy.
Katedra jest trójnawowa, po obu stronach nawy głównej jest po 5 kaplic . Kaplica św. Januarego znajduje się po prawej stronie.

https://www.kawacaffe.pl/swiety-january-neapol/
Oprócz św. Januarego Neapol ma jeszcze 52 innych patronów. Na pierwsze miejsce zaraz za patronem głównym wysuwa się św. Irena z Tessalonik, męczennica z pierwszych lat chrześcijaństwa. Odpowiada za bezpieczeństwo neapolitańczyków w czasie burzy i powstrzymuje pioruny.
A potem… św. Emidius i św. Dominik, św. Jan Chrzciciel, św. Kajetan, św. Klara z Asyżu. Każdy znajdzie obrońcę w swoich sprawach dużych i małych.

Św. Irena powstrzymująca pioruny

W Muzeum Diecezjalnym we Freising, niedaleko Monachium, była bardzo interesująca wystawa zatytułowana „Tanz auf dem Vulkan”/Taniec na wulkanie/ poświęcona Neapolowi, a właściwie neapolitańczykom, którzy żyjąc w ciągłym zagrożeniu wybuchem wulkanu stali się w sposób specyficzny religijni i zabobonni. Niektórzy twierdzą, że trudno być świętym w Neapolu, bo mieszkańcy mają bardzo wysokie mniemanie o swoich patronach i starają się nimi wyręczać w bardzo wielu codziennych problemach. Gdy robi się kiepsko neapolitańczyk zostawia swoje problemy św. Januaremu. No i lepiej nie słyszeć, co mówi świętemu, gdy ten mu nie pomoże. A potem zawsze można poprosić następnego patrona o pomoc. W końcu po coś są.
Pod ołtarzem głównym jest krypta, gdzie znajdują się relikwie św. Januarego. Na klęczniku modli się kardynał Carafa, arcybiskup Neapolu z XV wieku, który przetransportował doczesne szczątki męczennika do miasta i zapłacił za wykonanie tej kaplicy.

W absydzie nawy głównej ołtarz przedstawiający wniebowzięcie Matki Boskiej.



Gdy wypływamy z portu w Neapolu św. January błogosławi naszej wyprawie.

Na Piazza Gesù Nuovo wznosi się statua Niepokalanej, a zaraz obok mamy przepiękny kościół Gesù Nuovo. Naprzeciwko Bazyliki Santa Chiara.

Bardzo ciekawa jest fasada kościoła. Taki zabieg kamieniarski nazywa się boniowaniem.
A w środku, bogaty barokowy wystrój. Dekoracje z różnokolorowego marmuru. Przepiękny sufit.



Po drugiej stronie ulicy mamy gotycką bazylikę św. Klary /Santa Chiara/ z XIV wieku. To jest bardzo dziwne miejsce. Gdy wchodzimy na dziedziniec widzimy dzieci grające w piłkę, wybieg dla psów, młodych ludzi siedzących na schodach z przyklejonymi do rąk telefonami. Na bocznej elewacji kościoła ktoś namalował graffiti. Dziedziniec tętni życiem, jest to miejsce spotkań towarzyskich dla tubylców. Obok przechodzą nieco zdziwieni tą sympatyczną atmosferą turyści.
Wnętrze mnie zachwyciło. Prosty i surowy gotyk prowansalski. XIV wiek. Chociaż wewnątrz jest wielu zwiedzających, panuje tu spokój. Drzwi kościoła oddzielają nas od kompulsywnej ulicy.


Jeszcze ciekawszy jest, znajdujący się obok kościoła, klasztor św. Klary. Piękny wirydarz z krużgankami, ogrodem cytrusowym, bardzo wiekowymi drzewami oliwnymi. Filary i ławki na dziedzińcu zostały pokryte majolikami. Na ścianach freski obrazujące życie codzienne. I znowu zatapiamy się w ciszy. Zostawiamy za sobą głośną ulicę i zanurzamy się w atmosferę klasztoru.
Opowiem wam teraz o miejscu, które bardzo chciałam zobaczyć, ale niestety już było zamknięte. Ale na pewno kiedyś tam wrócę. Kaplica Sansevero. Leży w samym sercu Centro Storico nieopodal placu San Domenico Maggiore. W tym muzeum można zobaczyć Cristo Velato, czyli Chrystusa spowitego całunem, marmurową rzeźbę autorstwa Giuseppe Sanmartino. Została zaprezentowana w 1753 roku. I od tego czasu przyciąga tłumy. Najbardziej chodzi o zasłonę, którą przykryte jest ciało umęczonego Chrystusa. Jest wykonana z marmuru, ale tak kunsztownie jakby był to cienki i zwiewny materiał. Niesamowite złudzenie.
Trzeba dodać, że książę Sansevero, właściciel rzeźby, był znanym alchemikiem i masonem. Jego książka „Lettera apologetica” znalazła się w Indeksie Ksiąg Zakazanych. Wierzono, że zasłona z tkaniny została przekształcona w marmur dzięki zaklęciom księcia. Ta rzeźba jest najbardziej znana, ale spotkamy tam jeszcze wiele innych bardzo ciekawych eksponatów, na przykład maszyny anatomiczne. Dość niesamowite miejsce i warto tam zajrzeć. Uprzedzam od razu, że nie wolno tam robić zdjęć, więc wszystkie wrażenia musicie po prostu wchłonąć, żeby pozostały w waszym umyśle.
Na pewno warto zwiedzić stojący nad brzegiem morza Castel dell’Ovo, czyli Zamek Jajeczny. Ta przedziwna nazwa wzięła się stąd, że podobno poeta Wergiliusz ukrył w fundamencie zamku jajko. Zamknął je w małej klatce. Miasto będzie bezpieczne dopóki jajko będzie całe. Zamek posadowiony jest na wysepce Megaride. Ze stałym lądem łączy go most. Warto tam wybrać się na spacer, aby podziwiać jeszcze jeden średniowieczny zamek broniący dostępu do miasta. Castel dell’Ovo sąsiaduje z wielogwiazdkowymi hotelami, jest tu więc czysto i bezpiecznie.






Gdy leci się z Polski samolotem to pod koniec podróży czeka na nas jeszcze jedna atrakcja. Patrząc z samolotu widzimy Pola Flegrejskie .

To wielkie zagłębienie w ziemi nazywa się kaldera. Jest tu 24 stożki i kratery. Ma średnicę 13 kilometrów. Pod kalderą jest gigantyczne jezioro płynnej lawy. Główne miasto tutaj to Pozzuoli, w którym mieszka 80 tysięcy ludzi, a w całym regionie 360 tysięcy. Można powiedzieć, że mieszkańcy Pozzuoli mieszkają wewnątrz superwulkanu. Ten wulkan połączony jest siecią podziemnych korytarzy z Wezuwiuszem. O tym miejscu wspominam raczej z kronikarskiego obowiązku i naprawdę nie jestem ciekawa jak tam jest. W przeciwieństwie do Wezuwiusza, który chwilowo jest uśpiony, Campi Flegrei to tykająca bomba.
Będąc w Neapolu mamy okazję zaobserwować różne sytuacje, które znamy z filmów, zdjęć. I nagle mamy je na wyciągnięcie ręki. Jak widzimy ulicę, która schodzi ostro w dół, na dole majaczy rzeka, a po ulicy sunie żółty tramwaj to na pewni jesteśmy w San Francisco. A jak widzimy sznurki z praniem nad ulicą to na pewno jesteśmy w Neapolu. I to jest chyba jedyne miasto, w którym można nad tym przejść do porządku dziennego.
No i te skuterki, którymi można wozić się, rodzinę, duży materac albo miłego pieska.

Co ja właściwie powinnam myśleć o tym dziwnym mieście? Skłonię się chyba do takiej myśli, że pierwsze koty za płoty. Powiem tym, którzy zechcą to usłyszeć, że temu starożytnemu miastu trzeba dać szansę. Bo na pewno tutaj znajdziemy początki europejskiej kultury. Neapolitańczycy mawiają z dumą, że gdy oni ubierali się w atłasy to rzymianie biegali jeszcze w skórach dzikich zwierząt.
Miasto zostało założone w VIII wieku p.n.e. przez Greków. Greckie „Neapolis”, czyli Nowe Miasto.
Mają tu najstarszą publiczną uczelnię w Europie, czyli Uniwersytet im. Fryderyka II założony w 1224 roku. Studiowali tu i Boccaccio i Petrarka i Tomasz z Akwinu. A nawet Giordano Bruno. Jest też Universitet L’Orientale najstarszy ośrodek studiów sinologicznych i orientalnych w Europie i w końcu także Nunziatelli – jedna z najstarszych uczelni wojskowych na świecie.
Z pewnością Neapol był wielką inspiracją dla artystów. Czy nasi tu byli? Oczywiście. Najwcześniej rozpoznany to podobno Jan Lasocki, który w 1448 roku przyjechał do Neapolu, po obronie doktoratu z prawa kanonicznego na uniwersytecie padewskim. A potem jeszcze, 6 grudnia 1517 roku odbył się w Castel Capuano ślub „per procura” Bony Sforzy, księżnej Bari z Zygmuntem Jagiellończykiem. Pana młodego w czasie uroczystości zaślubin i wesela reprezentował Stanisław Ostroróg, który w imieniu swojego pana Zygmunta I Starego włożył księżniczce na palec pierścień z ogromnym brylantem i wyrytym napisem: „Niech błogosławi Cię Bóg i obdarzy wspaniałym potomstwem”.
Był też Staszic, Słowacki, który napisał : „Jeśli Europa jest nimfą , Neapol jest nimfy okiem błękitnym…”, Mickiewicz, który pisał:
Do H*** Wezwanie do Neapolu
(Naśladowanie z Goethego)
Znasz-li ten kraj,
Gdzie cytryna dojrzewa,
Pomarańcz blask
Majowe złoci drzewa?
Gdzie wieńcem bluszcz
Ruiny dawne stroi,
Gdzie buja laur
I cyprys cicho stoi?
Znasz-li ten kraj?
Ach, tam, o moja miła,
Tam był mi raj,
Pókiś ty ze mną była!
Niestety, wywołana do tablicy panna Henrietta Ewa Ankiewiczówna nie pojawiła się i Mickiewicz miał dużo czasu, aby zwiedzić Neapol i okolice ze swoim przyjacielem Odyńcem.
Podziwiał Zatokę Neapolitańską również trzeci wieszcz – Zygmunt Krasiński. W Neapolu wydano pierwszy włoski przekład „Quo vadis” Henryka Sienkiewicza. Po tym mieście przez 45 lat swojego życia spacerował Gustaw Herling-Grudziński.
A kiedy już pan kelner w małej kawiarence na trasie naszych neapolitańskich wędrówek zrozumiał różnicę między Holland i Poland to dodał z zapałem kibica klubu piłkarskiego Napoli jeszcze jedno słynne polskie nazwisko „Zieliński”. Jak śpiewał Bułat Okudżawa „każda epoka ma własny porządek i ład”. Dzisiaj Piotr Zieliński, grający na co dzień w SSC Napoli razem z Janem Pawłem II reprezentują nas w Neapolu.
Czas zmierzyć się z dwoma gigantami . Pojedziemy na Wezuwiusza i odwiedzimy Pompeje.
Wycieczka na Wezuwiusza
Na pewno będąc w Neapolu nie należy rezygnować z tej wycieczki. To jest must see. Nie sadzę żeby było to miejsce, które będę odwiedzać często, ale z ciekawości podróżniczej warto mieć pojęcie jak wygląda otoczenie Wezuwiusza.
Dojazd nie jest zbyt skomplikowany. Ze stacji Garibaldi kolejką Circumvesuviano jedziemy do Ercolano Scavi. Kierunek Sorrento. Zajmuje to około 20 minut. Po wyjściu z dworca w Ercolano wsiadamy do Vesuvio Express i jedziemy około 30 minut. Autobus wspina się pod górę i mamy okazję podziwiać piękne widoki Neapolu i Zatoki Neapolitańskiej. Autobus zawiezie nas na parking. Trzeba zapamiętać czym przyjechaliśmy, bo wracać możemy tylko tym samym autobusem. Bilet tam i z powrotem dotyczy tylko tego konkretnego pojazdu. Mamy około 90 minut. Kupujemy bilet do Parku Narodowego Wezuwiusza i ruszamy. Teraz już tylko na piechotę. Można sobie wynająć przewodnika, ale to jest kosztowne i właściwie bez sensu, bo droga do krateru jest prosta, zawsze idzie ktoś oprócz nas, a wiadomości, które przekazuje przewodnik to żadna wiedza tajemna. Dojście do krateru zajmuje 20 minut. I co? Ano nic.
Widzę rozczarowane miny turystów, którzy spodziewali się zobaczyć w kraterze bulgoczącą lawę, a tu skalne rumowisko, jakieś rachityczne drzewko, para unosząca się nad kraterem, lekki zapach siarki, przyrządy do mierzenia aktywności wulkanu. Dopiero po chwili wraca świadomość, że przecież lawa przy stożku to znaczy erupcja i śmierć tysięcy ludzi. Wulkan miał swoje pięć minut w 79 roku kiedy erupcja spowodowała zagładę Pompei i Herculanum. A potem jeszcze w 1944 roku spowodował wielkie zniszczenia i zabił wielu ludzi. Ale Vesuvio jest nie tylko złym bohaterem. Po erupcjach /rok 79, 685, 1631, 1755, 1794, 1861, 1906, 1944/ pozostawia ludziom, którzy przeżyli najżyźniejszą ziemię, która daje wspaniałe plony.
Na nasłonecznionych zboczach Wezuwiusza gleba jest bogata w potas i pumeks. Od niepamiętnych czasów uprawia się tu winną latorośl, a dzięki klimatowi śródziemnomorskiemu są tu świetne warunki do uprawy gatunkowych owoców. Stąd pochodzą najlepsze czereśnie, morele, owoce cytrusowe, a także brokuły, karczochy, orzechy laskowe, oliwki i najlepsze pomidory a piennolo. Jeżeli nawet sam wulkan was nie zachwyci to będziecie mijać wspaniałe farmy i wille wybudowane na stokach Wezuwiusza. To stąd pochodzi znane i cenione wino Lacryma Christi del Vesuvio. Produkowane jest w okolicach Ercolano, Portici, Torre del Greco. Nazwa oznacza łzy Chrystusa. Wg legendy wypędzony z raju Lucyfer ukradł kawałek edenu i zaniósł nad Zatokę Neapolitańską. Gdy Chrystus się o tym dowiedział to zapłakał , a łzy spadały na wulkaniczną glebę Wezuwiusza. I tak zrodziło się to wino. Może warto spróbować jak smakuje.
Wybierając się na tę wycieczkę trzeba pamiętać, że jesteśmy na wysokości 1281 metrów nad poziomem morza. To oznacza, że jest tu co najmniej 10 stopni mniej niż na dole i pogoda zmienia się gwałtownie. Dlatego trzeba zabrać ze sobą ciepłe okrycie i oczywiście zapomnieć o sandałach i klapkach. Niekoniecznie buty trekkingowe, ale adidasy będą w sam raz.
W ciągu tego dnia zdążymy jeszcze odwiedzić Pompeje.
Wycieczka do Pompei
Dużo wiadomości o tragedii miasta Pompeje pamiętamy jeszcze ze szkoły.
20 tysięczne miasto z czasów rzymskich nagle przestało istnieć. Wymieniamy Pompeje, ale mamy na myśli także Herculanum i Stabię. Wszystkie zostały zasypane gorącym popiołem na wysokość 6 metrów. Nie wszystko, co było w podręczniku do historii potwierdza się na miejscu. Bo miasta nie zalała lawa, a ludzkie postaci, które możemy oglądać na miejscu to gipsowe odlewy, bo ciała nie miały prawa przetrwać.
Erupcja Wezuwiusza uwolniła 100 tysięcy razy więcej energii cieplnej niż bomby atomowe z Hiroszimy i Nagasaki. Wulkan wyrzucił wtedy z siebie masy gazu, lawy i popiołu z prędkością 1,5 miliona ton na sekundę, na wysokość 33 kilometrów. Czyli wybuch był potężny. Najlepszy dowód, że chmura popiołu dotarła 200 km dalej. Do Rzymu.
A co najważniejsze, ówcześni mieszkańcy miasta nie mieli pojęcia, że mieszkają koło wulkanu. Dla nich to była tylko góra.
Wchodząc do miasta koniecznie trzeba mieć ze sobą mapę. Papierową dostaniemy w punkcie informacji turystycznej obok kas. Poruszamy się po bardzo rozległym terenie /Pompeje były w tamtym czasie większe od Rzymu/ i naprawdę można się tu zgubić. Sama doświadczyłam tego i naprawdę nie polecam. Nagle, zajęta filmowaniem zorientowałam się, że moja grupa zniknęła. Najlepiej zabrać ze sobą wodę do picia i coś na przegryzkę. Chyba, że ktoś chce przecwałować przez Pompeje, ale nie wiem czy to ma sens.
Dobrze jest ustalić sobie plan zwiedzania, bo inaczej pogubicie nogi i to co miało być przyjemnością okaże się katorgą.
Nie wszystkie obiekty są zawsze otwarte. Nagle okazuje się, że gdzieś trwa remont albo archeolodzy rozpoczęli tam prace.
W zwiedzanych miejscach trzeba zwrócić uwagę na zachowane freski, płaskorzeźby, mozaiki, posągi. Odwiedzić wille bogatych mieszczan, budynki użyteczności publicznej, zakłady rzemieślnicze, dom publiczny.
Na pewno trzeba wstąpić na Forum, czyli Rynek. Tu były urzędy, świątynie, sklepy. I jeszcze jest rzeźba Igora Mitoraja.

https://lente-magazyn.com/mitoraj-w-pompejach/
Warto również zobaczyć Termy Stabiana, czyli łaźnie publiczne. Nowoczesny system ogrzewania w postaci podwójnej podłogi.
Ciekawy jest także Lupanar, czyli dom publiczny. Jak uprawiano nierząd? Powszechnie, na kamiennych łożach, za skąpą zasłonką.

%28Pompeji%29
Na ścianach ciekawe mozaiki instruktażowe, które świadczą o wysokim poziomie tutejszych usług.
Warto zajrzeć do Villa dei Misteri Na ścianach willi mamy malowidła pokazujące jak świętowano Dionizje. Widać, że zabawa była przednia.

https://www.google.de/search?client=opera&q=villa+dei+misteri&sourceid=opera&ie=
UTF-8&oe=UTF-8#lpg=cid:CgIgAQ%3D%3D,ik:CAoSLEFGMVFpc
FBzb09RVi1ZUHZob3pKTU9uTEIxbW5meGtPZVBwMkdMcjhtTnBD
No i oczywiście kwestia koloru. Ta czerwień jest na tyle charakterystyczna, że została nazwana czerwienią pompejańską.
A jak was jeszcze nogi nie bolą to może Dom Chirurga? /Casa del Chirurgo/. Można tu zobaczyć ciekawe antyczne narzędzia chirurgiczne.
Trzeba pamiętać, że teren Pompejów to 12,5 kilometra kwadratowego. Corocznie przechadza się tędy ponad 3 miliony turystów.
Ale czasami, w jakimś momencie zwiedzania, zwłaszcza gdy zostajecie sami i nagle wokół zapanuje cisza, można odnieść wrażenie, że zwrócone są na nas czyjeś oczy. I naprawdę robi się nieswojo. Myślę, że warto wchodząc tam pamiętać, że to miejsce ludzkiej tragedii. I po prostu cmentarz.
Siedząc na krawężniku i czekając aż ktoś mnie odnajdzie zastanawiałam się nad tym, jak kruche jest nasze życie. Niby wszystko jest zaplanowane, wiemy gdzie pojedziemy na wakacje, aż tu nagle wszystko okazuje się nieaktualne. Gaśnie lampa, „zostają po nas buty i telefon głuchy”, jak to poetycko ujął mistrz Twardowski.
I tu, przy bramie wyjściowej kończy się nasza wycieczka.
Zostało nam jeszcze to co najprzyjemniejsze w Neapolu, czyli rejs statkiem na Capri i na Wybrzeże Amalfitańskie. Bilety mamy na jutro. Do zobaczenia.
Bożena