Malta. Kto nie był niech wbija! 

Malta to państwo położone na wyspach Archipelagu Maltańskiego. Największe z nich: Malta, Gozo, Comino są zamieszkałe. Pozostałe to małe wysepki, mikro-wysepki i skały wystające z morza. W sumie 316 km kwadratowych. Czyli państwo wielkości Krakowa. 

Wszystko zaczęło się, jak to często bywa, od książki. Przeczytałam „Ogniem i żelazem” Davida Balla. Sposób, w jaki autor opisał obronę Malty w czasie tureckiego oblężenia w 1565 roku sprawił, że chciałam zobaczyć te historyczne miejsca i poznać historię zakonu joannitów. 

Malta leży 81 kilometrów na południe od Sycylii, na Morzu Śródziemnym. Do wybrzeży Afryki jest stąd niecałe 300 kilometrów. 

To położenie można określić jako strategiczne. Dlatego na przestrzeni wieków Malta miała wielu „właścicieli”, począwszy od Fenicjan 14 wieków przed naszą erą, a potem byli Grecy, Kartagińczycy, Rzymianie, Wandale, Ostrogoci, Bizantyjczycy, Arabowie, Normanowie, Francuzi i w końcu Anglicy. Dla nas to może dziwne, bo powstania mamy we krwi, ale Maltańczycy o własnej niepodległości zadecydowali dopiero w 1964 roku. Chwalili sobie bycie częścią Imperium Brytyjskiego i do dzisiaj wielu z nich uważa, że wtedy żyło się im najlepiej. Od 2004 są członkami Unii Europejskiej. 

Na 250 lat zawładnęli tymi wyspami joannici. W 1530 roku cesarz Karol V Habsburg przekazał wyspę Maltę Suwerennemu Rycerskiemu Zakonowi Szpitalników Świętego Jana /później nazwanych Kawalerami Maltańskimi/. Była to kolejna już siedziba zakonu. Musieli opuścić Jerozolimę, Cypr, Rodos. 7 lat pozostawali bezdomni. Malta na początku nie spodobała się rycerzom. Upał, kurz, biedni ludzie. Pan de la Mattayre mówił: „Długa, biała, łagodna, na której rzadko można znaleźć więcej jak pół stopy gleby”.  

Dopiero kiedy przyjrzeli się dokładnie położeniu tego miejsca  zrozumieli, że dostali kurę znoszącą złote jajka – będą mogli kontrolować cały ruch na Morzu Śródziemnym i czerpać z tego korzyści. Zainwestowali w rozbudowę swojej floty. Przewozili drogą morską pielgrzymów i krzyżowców z Europy do Ziemi Świętej. Za zdobyte pieniądze kupowali posiadłości ziemskie, budowali i wzmacniali porty wojenne, budowali fortece. Stali się mnichami-żeglarzami, a nawet, nie bójmy się tego słowa – korsarzami. Utrzymywali najsilniejszą flotę wojenną, zdobywali nowe terytoria. 

Kiedy myślimy o zakonach rycerskich, to włącza nam się w głowie tryb sensacyjny. Zagadki, tajemnice. Wdzięczny temat na scenariusze filmowe. Młodzi, przystojni rycerze z tysiącem dylematów, obrona wiary, bitwy, zbroje, piękne kobiety, które trzeba ratować z rozlicznych opresji. Tajemnice templariuszy, ukryte skarby. „Żołnierze Boga”, „Korsarze Chrystusa”. Wyobraźnia pracuje… 

Oglądając wspaniałe dziedzictwo joannitów na Malcie, czyli 268 lat ich pobytu na wyspie, nie można zapomnieć, że byli okrutnymi panami dla Maltańczyków. Stąd miejscowa ludność buntowała się, a to skutkowało okrutnymi karami i torturami. 

Majątek własny i ten, który otrzymali po kasacji zakonu templariuszy umocnił pozycję joannitów w świecie chrześcijańskim. Posiadali majątki ziemskie w całej Europie, tzw. komandorie. Członkiem tego ekskluzywnego zakonu mógł być prawie każdy. I tu „prawie” robi wielką różnicę, bo najlepiej jak się było „urodzonym legalnie ze szlachetnych rodziców”. Tylko ci członkowie zakonu mieli szansę na karierę. Zakon ułatwiał dostęp do bogactwa tzw. drugim synom zamożnych feudałów. 

Joannici nie działali tylko dla idei. Był to dobry interes. Wdzięczni ludzie obdarowywali ich zapisami testamentowymi, oddawali im swoje posiadłości. 

Zakonnicy mieli ogromne majątki ziemskie nie tylko w Europie, ale także na Wschodzie. Domy, place w miastach, hale targowe, kramy, piekarnie, łaźnie, młyny, ogrody, winnice, kamieniołomy i saliny. I tak „grosz do grosza, a będzie kokosza”. 

Joannici pośredniczyli w wykupywaniu przedstawicieli zamożnych rodów z rąk muzułmanów. Do kasy zakonu za pośrednictwo wpływały całkiem pokaźne sumy. Joannici byli doskonale zorientowani w polityce europejskiej. Wielki Mistrz Zakonu był traktowany na równi z książętami. W Watykanie miał rangę kardynała. Podlegał tylko papieżowi. Zakon zwolniony był z płacenia podatków. 

Na Malcie mieszkali do 1798 roku. Wtedy bowiem maszerujący do Egiptu Napoleon odebrał im władzę na Malcie. Ale joannici przetrwali. W 1834 roku zostali reaktywowani jako Suwerenny Rycerski Zakon Maltański.  

Jeżeli będziecie spacerować w Rzymie po słynnej Via dei Condotti to na pewno zauważycie budynek, na którym powiewa flaga Zakonu Kawalerów Maltańskich.  

To miejsce to eksterytorialna siedziba zakonu – Pałac Maltański. Tu urzęduje Wielki Mistrz. Dzisiaj 106 państw, w tym Polska, uznaje to miejsce za niezależną siedzibę suwerennego podmiotu i utrzymuje z nim stosunki dyplomatyczne. 

A gdy znajdziecie się na Wzgórzu Awentyńskim, bo stamtąd jest najpiękniejszy widok na kopułę Bazyliki św. Piotra /przez słynną dziurkę od klucza/ to zauważycie, że znajduje się tam klasztor Kawalerów Maltańskich. Tu z kolei, w Villa Malta mieści się Wielki Przeorat Rzymu oraz ambasada Zakonu przy Stolicy Apostolskiej i Republice Włoskiej. Obok jest kościół Santa Maria del Priorato, gdzie można podziwiać tron Wielkiego Mistrza Zakonu. 

Dzisiejsi Kawalerowie Maltańscy mają prawo do wydawania własnych znaczków pocztowych, tablic rejestracyjnych /kod SMOM/, paszportów i waluty /scudo/. 

A trzecia siedziba współczesnych Kawalerów Maltańskich to Fort św. Anioła w Birgu. 

Górna część fortu w 1998 roku została zwrócona Zakonowi Maltańskiemu. 

Może być i tak. Trzy eksterytorialne budynki i mamy państwo. W przypadku Zakonu Kawalerów Maltańskich zapewne nie chodzi o ilość, ale o jakość osób będących członkami tego zakonu. 

Na Fort św. Anioła w Birgu patrzymy od strony Górnych Ogrodów Barrakka znajdujących się w Valletcie, stolicy Malty. Stojąc na tarasie widokowym mamy wspaniałą możliwość obejrzenia maltańskiego trójmiasta.  

Vittoriosa, czyli Birgu, Cospicua /Bormla/ i Senglea, czyli Isla leżą na przeciwległym brzegu Wielkiego Portu. 

Pierwsza siedziba zakonników w Mdinie była za daleko od  wybrzeża i dlatego wybudowali kolejną, w Birgu. Vittoriosa lub inaczej Birgu, to bardzo stare miasto jeszcze z czasów Fenicjan, mające bardzo dogodne dla joannitów nadmorskie położenie. Pierwsze pytanie jakie się nasuwa to dlaczego Birgu a nie La Valletta? Bo dzieje współczesnej stolicy Malty związane są z bohaterskim Wielkim Mistrzem Zakonu Joannitów Jeanem de la Vallette, który dowodził obroną podczas Wielkiego Oblężenia Malty w 1565 roku. Imperium Osmańskie i Sulejman Wspaniały ponieśli spektakularną klęskę. I wtedy La Vallette postanowił wybudować na półwyspie Scriberras miasto, będące przykładem nowoczesnej urbanistyki. Wielki Mistrz zmarł w 1568 roku, a miasto zaczęło funkcjonować trzy lata później. Na cześć projektodawcy nazwano je La Valletta. 

Gdy joannici bronili Malty przed Turkami Valletta po prostu jeszcze nie istniała. 

Do miasta wrócimy jeszcze, bo teraz czeka nas ciekawa wycieczka na sąsiednią wyspę. 

Jedziemy na Gozo 

Błąd. Płyniemy na Gozo. Nie ma innej możliwości. Mniejsza siostra Malty jest wyspą i tylko prom może nas uratować. Chyba, że ktoś umie chodzić po wodzie. Ale wydaje mi się, że był tylko jeden taki człowiek. I żył ponad 2 tysiące lat temu. 

Piotr Ibrahim Kalwas napisał książkę „Gozo. Radosna siostra Malty” w ramach cyklu wydawnictwa Wielka Litera „Podróż nieoczywista”. Autor mieszka od kilku lat z rodziną na Gozo. Przeszedł ją wzdłuż i wszerz. Bardzo ciekawa lektura.  

Wyruszamy zatem na Ghawdex, bo tak po maltańsku nazywa się Gozo.  

Język maltański jest bardzo trudny, bo to mieszanka arabskiego, a w zasadzie dialektu tunezyjskiego, włoskiego, a dokładniej dialektu sycylijskiego, kilkadziesiąt słów ze starożytnego języka aramejskiego plus zapożyczenia z języka angielskiego. Jest w tym języku kilkanaście liter i dźwięków, które nie występują w żadnym innym języku europejskim. Myślę, że dobrze jest zapamiętać, że dwuznak gh jest niemy, x czytamy jak sz a w czytamy jak ł. Tak więc gdzie płyniemy? Na „ Ałdesz”. A to słowo po maltańsku oznacza radość, szczęście. 

Wyspa Gozo jest spichlerzem archipelagu. Tu rozwija się głównie rolnictwo.  Począwszy od listopada zbiera się tu cytryny i pomarańcze, jest zielono, kwitną kwiaty. Maltańczycy wierzą, że lepsze jest tu powietrze, lepiej się tu odpoczywa. Jak relaks po ciężkiej pracy to na Gozo.  

Stolicą Gozo jest Victoria. Nazwę tę nadano miastu w 1897 roku z okazji diamentowego jubileuszu panowania uwielbianej tu królowej brytyjskiej Wiktorii. Funkcjonuje też stara nazwa Rabat. Stolica, podobnie jak wyspa jest miniaturowa, liczy 7 tysięcy mieszkańców, ale tętni tu życie kulturalne i towarzyskie, skupiające się w licznych kawiarniach. Jak to określa autor książki o Gozo Piotr Kalwas „kultura kawy, wina, słodyczy i „boskiego żarcia”, znakomita mieszanka włosko-arabskich wpływów”. Czekają tu na nas liczne pastizzerije, gdzie można kupić małe paszteciki z francuskiego ciasta z różnym nadzieniem. 

Nad miastem góruje wspaniała Cytadela. Powstała, aby chronić mieszkańców przed napadami muzułmańskich piratów. W lipcu 1551 roku po takim napadzie 5000 osób zostało wywiezionych przez Turków z Gozo i sprzedanych na libijskich targach niewolników. 

Gdy wejdziemy na dziedziniec wewnętrzny cytadeli to znajdziemy się przed  XVII – wieczną katedrą Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny. Przed katedrą stoi pomnik naszego papieża Jana Pawła II.  

Uważny obserwator zwróci na pewno uwagę, że widok katedry z zewnątrz nie wskazuje, że katedra ma kopułę. A w środku wygląda, że jest. Ale to tylko trompe l’oeil mistrza malarstwa iluzjonistycznego Antonio Manuele. 

Gozytańczycy bardzo cenią  papieża Jana Pawła II między innymi za to, że przyjechał na wyspę i odprawił mszę w sanktuarium maryjnym Ta’ Pinu. Czują się dowartościowani, tym bardziej, że swego czasu wyspę odwiedziła także królowa Elżbieta II.  

Cytadela to bardzo ciekawe miejsce. Warto na pewno przejść się po murach i bastionach. Z tej wysokości roztacza się wspaniały widok na okolicę. Wprawdzie moja wizyta miała miejsce we wrześniu i okoliczne pola uprawne przypominały spalony step, ale wierzę tym, którzy twierdzą, że już w listopadzie jest tu pięknie i zielono. 

Oprócz spaceru po murach można zwiedzić tutaj również magazyny prochu, magazyny ziarna, schrony z czasów II wojny światowej, Muzeum Folkloru Gran Castello, stare więzienie, Muzeum Archeologii i Muzeum Przyrodnicze z ciekawą ekspozycją dotyczącą zatoki Dwejra, gdzie joannici hodowali grzyb maltański, fungus melitensis zwany u nas cynomorium szkarłatnym. To bardzo ciekawa historia. Ta roślina rośnie na górze, nazywanej Grzybową Skałą. Widać ją u wejścia do zatoki. Gdy joannici odkryli niezwykłe właściwości tej rośliny wygładzili skałę tak, aby nikt nie mógł się na nią wspiąć. Można tam było dotrzeć tylko w koszu gondolowym na rozciągniętej linie. Może widzieli jak to działa na greckich Meteorach? Jeżeli znalazł się ktoś kogo złapano na próbie kradzieży grzybów kończył w więzieniu albo jako niewolnik na galerach. Kradzież karana była śmiercią. A jakie zastosowanie miał ten grzyb? Pomagał na udary, choroby weneryczne, nadciśnienie, był środkiem antykoncepcyjnym i lekiem na potencję. 

Fungus Rock czyli Grzybowa Skała to dzisiaj ścisły rezerwat przyrody. 

W tej samej zatoce Dwejra do 2017 roku można było podziwiać Lazurowe Okno znane jako Azure Window. Obowiązkowy punkt wycieczek z całego świata. Bez zdjęcia tego pięknego skalnego łuku nie było sensu wracać do domu. Po obejrzeniu pierwszego sezonu „Gry o tron” chętnych jeszcze przybyło. Tu bowiem, pod Lazurowym Oknem kręcono scenę ślubu Daenerys Targaryen i Khala Drogo. I nagle przyroda spłatała wszystkim miłośnikom tego miejsca niemiłą niespodziankę. Łuk wziął i się zawalił w 2017 roku. Myślę, że co mądrzejsi się tego spodziewali, bo od 2012 roku był zakaz wchodzenia na łuk. 

Tak wygląda to miejsce dzisiaj. 

W centrum Victorii warto zajrzeć do Bazyliki św. Jerzego pochodzącej z XVII wieku. Piękny barok. I ciekawy ołtarz, jak w Bazylice św. Piotra w Rzymie tylko stosownie mniejszy. 

Gozytańczycy są bardzo dumni z megalitycznych budowli, które powstały tu 3600 lat p.n.e. Są starsze od egipskich piramid i Stonehenge. W miejscowości Xaghra /wym. Szara / znajduje się kompleks Ggantija. Były tu dwie świątynie połączone wspólna fasadą, wykonane z obrobionych kamieni, bez użycia zaprawy. Używano ich przez ok. 1000 lat. I nagle, z niewiadomych powodów maltańska kultura megalitycznych świątyń zaniknęła. Niektórzy sądzą, że ludzie tworzący tę kulturę po prostu opuścili to miejsce i przenieśli się gdzie indziej. Może do Egiptu, gdzie wybudowali piramidy? 

Dla niektórych to „kamieni kupa”, ale ja zgadzam się z tymi, którzy uważają, że istniała tu – 5 tysięcy lat temu – dobrze rozwinięta cywilizacja. Bo jak inaczej potrafiliby ułożyć jeden na drugim blok skalny o wadze 50 ton? Eksponaty znajdujące się w muzeum archeologicznym również wskazują, że żyli tu ludzie na wysokim poziomie cywilizacyjnym. A może to miejsce to zaginiona Atlantyda? 

Będąc na Gozo koniecznie należy odwiedzić bazylikę Ta’ Pinu. Jest to miejsce cudownych objawień, które miały miejsce w XIX wieku. W kościele znajduje się obraz Najświętszej Marii Panny, a w pomieszczeniu obok nawy głównej mamy rozliczne wota, które pozostawili ludzie, których prośby i modlitwy zostały wysłuchane. Kościół odwiedził w 1990 roku nasz papież Jan Paweł II i dołożył do obrazu NMP pięć złotych gwiazd. Papież Benedykt XVI podarował świątyni złotą różę. 

Spacerując uliczkami stolicy wyspy możemy zachwycać się charakterystycznymi dla całej Malty domami, a właściwie kolorowymi, zabudowanymi balkonami. Nazywają się gallarije. Balkony są drewniane i pomalowane na czerwono, zielono i niebiesko, czasami na żółto. Wygląda to bardzo oryginalnie i nadaje każdemu domowi niepowtarzalny charakter. Pojawiły się na początku XVIII wieku i zawojowały archipelag. Kojarzą się z arabskimi muxarabijami, ale na pewno ich przeznaczeniem nie było ukrywanie kobiet przed światem zewnętrznym. 

A jak ktoś nie może sobie sprawić takiego balkonu to zawsze można kupić taki w miniaturze, w sklepie z pamiątkami.  

Inną ciekawą rzeczą są na pewno kołatki do drzwi no i same drzwi również. 

Domy na Gozo i na innych wyspach archipelagu mają swoje nazwy. Czasami mogą nas te nazwy zdziwić, ale mieszkańcy nazywając swoje domy wyrażają swoje pragnienia, podziękowania albo zainteresowania. Np. „God Bless Canada”. 

„Święta Rodzina” 

„Dom mojej matki” 

Ale Gozo to nie tylko piękna architektura, cudowna przyroda. To także okrutne polowania na ptaki. Wszystkie ptaki. Te migrujące także. Małe, duże. Obojętnie. Byle sobie postrzelać. Na Gozo usłyszycie cykady. Ale ani nie zobaczycie ani nie usłyszycie ptaków.  

Strzelają na przykład do naszych bocianów, które tamtędy lecą do Afryki Północnej. Nie wszystkie ptaki giną od razu. Niektóre, tylko postrzelone umierają w męczarniach, gdzieś w krzakach. Bezmyślne okrucieństwo tych ludzi to grzech wołający o pomstę do nieba. 

Pisze o tym Piotr Kalwas w książce „Gozo. Radosna siostra Malty”. 

A my przenieśmy się na inną wyspę archipelagu. 

Płyniemy na Comino, czyli Wyspę Kminkową 

Są takie miejsca na świecie, które określiłabym jako lekko  przereklamowane. Ta wyspa jest dla mnie miejscem typu „raz, z kronikarskiego obowiązku”. 

Oczywiście oczy bolą od niebieskości, woda jest przejrzysta i ciepła. 

Sama podróż na Comino i z powrotem wynagradza rozczarowanie wyspą.   

Zanim dopłynęliśmy do przystani na Comino kapitan naszej łodzi pokazał nam okoliczne skały, wpłynęliśmy do kilku grot.  

Płyniemy na Comino głównie ze względu na kultową Lazurową Lagunę. I nie mamy świadomości, że tłumy są tam straszne, a sama wyspa ma tylko 3 km². 

Na wyspie odpoczywają Maltańczycy i Gozytańczycy będący na urlopach i dodatkowo rozliczne statki i stateczki podrzucają na wyspę turystów omamionych sławą Lazurowej Laguny.  

Jeżeli kogoś nie stać na leżak i parasolkę, albo nie chce zapłacić 20 euro, to rozkłada się na skałkach.  

Tym wszystkim, którzy utkną na wyspie i nie chcą czekać w stadzie naoliwionych golasów, wśród zajętych leżaków i wydawać pieniędzy w foodtrackach na drogie i niezdrowe jedzenie proponuję wycieczkę w głąb wyspy, do wieży św. Marii. 12-metrowa budowla, będąca częścią dawnego systemu obronnego Malty i Gozo, leży w najwyższym punkcie wyspy. Nie da się jej przegapić.  

Z własnego doświadczenia wiem, że nie ma tam cienistych miejsc, dlatego nakrycie głowy jest obowiązkowe. I oczywiście woda do picia. Pamiętajmy, że jesteśmy 300 kilometrów od brzegów Afryki i słońce świeci pod mniejszym kątem niż w Polsce. Można powiedzieć, że prawie prostopadle na czaszkę. 

Drugim rozwiązaniem jest przepłynięcie, w dowolnym stylu na sąsiednią wyspę Cominotto. Tam jest zdecydowanie mniej ludzi, piaszczysta plaża. I tam można odpoczywać. 

A jeszcze innym rozwiązaniem jest popatrzeć na Lazurową Lagunę z …Gozo.  

Jak twierdzą mądrzy rodacy: „Człowiek nie wielbłąd i pić musi”. Trudno się z tym nie zgodzić. Dodam, że jeść też powinien. I najlepiej smacznie i w miłym miejscu. 

Teraz będzie o bibendzie. 

Może nie tylko o piciu ale też i o jedzeniu. Malta to kraj, gdzie krzyżują się wpływy śródziemnomorskie i brytyjskie. Mamy zatem świetną kuchnię rodzimą, ale też włoską, arabską i brytyjską. 

Zacznijmy zatem od napitków. Na początek bezalkoholowych. Kinnie to napój gazowany z gorzkich pomarańczy.  

Potem jest już tylko lepiej, bo przechodzimy do win maltańskich. Trzy firmy winiarskie są bardzo popularne na Malcie: Marsovin, Delicata i Meridiana. A w restauracji najlepiej poprosić o wino domowe. Pochodzi ono ze zbiorów okolicznych winnic, ale smakowo są bardzo dobre i, co ważne, nie są bardzo drogie. Najczęściej podawane jest w półlitrowym szklanym dzbanku. Na Malcie podają także piwo zwane cisk. 

Ale moim zdaniem najpyszniejsze są likiery. Tutaj pomysłów „z czego” jest rzeczywiście sporo. Bo wchodzą w grę figi, cytrusy, karob, czyli szarańczyn, granat, a przede wszystkim bajtra, czyli likier z opuncji. 

Kiedy poruszamy się drogami Malty lub Gozo to zauważamy, że kaktusy z owocami opuncji są tu wszechobecne. Rosną sobie przy drodze wśród kamieni. Czasami są sadzone na skraju pola uprawnego i wtedy stają się naturalnym płotem. 

Owoców opuncji nie wolno dotykać gołymi rękami, bo zostaje na rękach niemiła pamiątka w postaci mikroskopijnych kolców, których nie da się usunąć nawet pęsetą. Jeśli pozostaną długo w skórze to może to skończyć się stanem zapalnym. 

Likierem typowo maltańskim jest też likier z korabu. 

Inna nazwa to ceratonia lub szarańczyn strąkowy. To wyjątkowo pożyteczna roślina, która niejednokrotnie ratowała ludzi przed głodem. Jest wyjątkowo odporna na choroby i wolna od zanieczyszczeń. Samo dobro. Zalicza się ją do roślin biblijnych, bo wspomina o niej Biblia. Owa szarańcza, którą żywił się św. Jan Chrzciciel na pustyni to prawdopodobnie nie owady tylko złe tłumaczenie nazwy drzewa – szarańczyn. I pewnie te strąki, które spożywał razem ze świniami syn marnotrawny to też był szarańczyn. 

Maltańczycy robią z niego także dżemy i syropy. 

No i jeszcze rosną tu granaty, które z daleka wyglądają jak jabłka. 

Czy zastanawialiście się kiedyś jak rosną kapary? I gdzie? 

Rosną na murach, ale tylko tam gdzie jest ciepło, czyli też na Malcie, bo jest tu 300 słonecznych dni w roku. 

Malta, podobnie jak cały basen Morza Śródziemnego to raj dla wegetarian i wszystkich innych, którzy darzą warzywa należnym szacunkiem. Nie chodzi tylko o to, że przeróżnych warzyw jest tu zatrzęsienie, ale także o to, że kąpią się tu w słońcu i potem „słonecznie” smakują, są soczyste, mięsiste i po prostu pyszne. 

Pisząc o kuchni maltańskiej nie mogę nie wspomnieć o smażonym króliku marynowanym w winie z czosnkiem i liściem laurowym. W menu szukamy fenka. Od razu uprzedzam, że to nie jest lisek fenek z „Małego Księcia” tylko królik. Z kronikarskiego obowiązku wspomnę tylko, że ten królik, dzisiaj reprezentacyjna potrawa maltańska, przybyła na wyspę razem z joannitami. Z tymi, którzy pochodzili z Francji. 

Druga potrawa mięsna, o której warto wspomnieć to bragioli. Zrazy wołowe z nadzieniem z mielonego mięsa, oliwek, jaj i pietruszki. 

Wspomnieć należy tu także o maltańskim chlebie, który jest naprawdę smaczny oraz o licznych pastizzerijach, w których możemy kupić małe co nieco, na małego głoda. 

Te przekąski są wytrawne – kawałki ciasta z nadzieniem z ricotty albo zielonego groszku lub na słodko. 

Na większego głoda, żeby mieć siłę do zwiedzania można zafundować sobie ftirę – maltańską kanapkę z mnóstwem składników np. z tuńczykiem, kaparami, cebulą i oliwkami. No i oczywiście kunserva, czyli… pasta pomidorowa. 

Dla miłośników ryb i owoców morza otwiera się maltański raj, bo to przecież jasne, że co złowione, od razu bryka na talerz klienta. No, lekko podsmażone, czasami opanierowane.  

A jak zamarzy wam się dla odmiany coś włoskiego, to można na przykład zamówić calzone. Przychodzi wielkie, cieplutkie i pachnące. 

Albo risotto z truflami 

fot. Lucyna Majka 

O jedzeniu można bez końca. A na nas czeka wisienka na torcie, czyli stolica Malty La Valletta. 

Valletta jest architektoniczną perełką, zachwyca wspaniałą zabudową z żółtego piaskowca. Tu się sprawdza powiedzenie, że małe jest piękne. 

Miasto powstało po wielkim oblężeniu z 1565 roku. Turcy Osmańscy połamali sobie zęby na potężnych twierdzach znajdujących się na wyspie. Był to początek  końca imperium. Potem była jeszcze nauczka pod Lepanto w 1571 roku. I wielka porażka pod Wiedniem w 1683 roku. 

Wielką obroną Malty, dowodził Wielki Mistrz Zakonu Jean de La Valette. 

W walkach brało udział około 9 tysięcy żołnierzy, w tym 592 kawalerów zakonnych broniących się w twierdzach św. Elma na półwyspie Scriberras, św. Anioła na półwyspie Birgu i forcie św. Michała na półwyspie Senglea. Naprzeciw stanęła armia Sulejmana Wspaniałego licząca 28 tysięcy janczarów . Do tego jeszcze dodać należy obsady okrętów tureckich, które brały udział w walkach. 

Joannici, wspierani przez ludność cywilną i króla hiszpańskiego odnieśli epokowe zwycięstwo. Wielki Mistrz La Valette postanowił wznieść na półwyspie Scriberras miasto. Ostatecznego efektu nie doczekał, bo zmarł, ale miasto powstało piękne. 

Miasto prezentuje się najpiękniej od strony morza. Jak widać usytuowane jest na wzgórzu. Wzgórze ma 56 metrów wysokości, a w mieście odczuwa się to wędrując stromymi uliczkami w górę lub w dół. Jeżeli ktoś lubi schody to tutaj będzie mógł się nimi nacieszyć. Ciekawostka jest taka, że te schody są bardzo szerokie i niskie. Kiedyś służyły także rycerzom, którzy poruszali się po mieście konno. 

https://maltatravelguide.pl/magiczna-wycieczka-valetta-w-pigulce/

My pospacerujemy po mieście na piechotę i bardzo niespiesznie. 

Zanim wejdziemy do miasta główną bramą mijamy przepiękną Fontannę Trytona. Trzy trytony trzymają w dłoniach ogromną misę . Powstała w 1959 roku. Od 2018 roku możemy podziwiać odnowioną wersję.  

Przez Bramę Miejską wchodzimy na główną ulicę miasta, która zaprowadzi nas do Fortu św. Elma. 

Ale po drodze czeka na nas wiele innych atrakcji. Zaraz za bramą znajduje się budynek Parlamentu Malty.  

Bardzo oryginalna, nowoczesna bryła, na początku nie przypadła do gustu Maltańczykom. Mówili, że to „brzydki budynek zbudowany na palach”. Teraz już wszyscy się do niego przyzwyczaili i stał się po prostu częścią architektury miasta. 

W drodze do Górnych Ogrodów Barrakka mijamy siedzibę premiera Malty. Ten budynek był kiedyś auberge, czyli oberżą Kastylii. Tu mieszkali rycerze zakonu joannitów należący do języka /langue/ kastylijskiego. Dzisiaj powiedzielibyśmy, że byli to zakonnicy z hiszpańskiego kręgu kulturowego /języków Kastylii, Leon i Portugalii/. 

 I już jesteśmy w ogrodach. Stąd rozciąga się wspaniały widok na Wielki Port, zatokę, Fort św. Anioła i całe Trójmiasto.  

Codziennie o godzinie 12 w południe i o 16.00 oddawany jest salut armatni z ośmiu czynnych replik 32-funtowych odtylcowych dział gładkolufowych. Działa obsługują członkowie Malta Haritage Society w mundurach Artylerii Brytyjskiej. 

Zarówno Górne jak i Dolne Ogrody Barrakka są parkiem miejskim. W XVI wieku  było to miejsce odpoczynku dla rycerzy joannitów z grupy języka francuskiego.  Teraz ciężko tu odpocząć, bo przebiegają tędy takie tłumy turystów, że lepiej poszukać spokojniejszego miejsca. Ale widoki na panoramę portu są rzeczywiście przepiękne. 

Górne Ogrody są umiejscowione na najwyższej kondygnacji Bastionu św. Piotra i Pawła wzniesionego w 1560 roku. Centralnym punktem ogrodu jest fontanna. 

Dolne Ogrody Barrakka to te, z dorycką świątynią. Położone są na szczycie Bastionu św. Krzysztofa.  

Jest to grobowiec admirała Alexandra Bella, którego Maltańczycy bardzo cenią jako dowódcę obrony wyspy przed Francuzami, a także jako pierwszego brytyjskiego komisarza i gubernatora Malty. 

W tej części ogrodów znajduje się także Siege Bell Memorial – dzwonnica w kształcie klasycystycznej świątyni. Wewnątrz zawisł dzwon z brązu. Upamiętnia 7 tysięcy członków służb mundurowych i cywilnych poległych w czasie  Wielkiego Oblężenia Malty w czasie II wojny światowej, w latach 1940-1943. 

celwpodrozy.pl/2019/06/valletta-co-warto-zobaczyc-i-zrobic-w-stolicy-malty.html 

Warto tu również zatrzymać się przed katafalkiem z brązu, który upamiętnia tych nieznanych żołnierzy, których ciała zostały w morzu. 

Górne i Dolne Ogrody Barrakka to standard, bez którego nie można powiedzieć, że zwiedziło się Vallettę. Do tego standardu należy również konkatedra św. Jana. 

Z zewnątrz nie prezentuje się zbyt okazale. Można powiedzieć nawet, że skromnie. Za to wnętrze wynagradza nam wszystko. Najlepiej kupić bilet wcześniej, bo kolejki do zwiedzania są ogromne. 

Zanim jednak oniemiejemy z zachwytu nad bogactwem wnętrza katedry, musimy wrócić do historii zakonu joannitów na Malcie i organizacji życia w zakonie, bo to ma swoje odzwierciedlenie w katedrze. 

Katedra nosi imię św. Jana Chrzciciela, bo ten był patronem zakonu joannitów. 

Do zakonu ściągali mężczyźni z całej ówczesnej średniowiecznej Europy. Działali w 8 grupach geograficznych i językowych, co znalazło odzwierciedlenie w ilości kaplic w katedrze oraz w ilości kwater, czyli zajazdów na Malcie. 

Wchodzimy do przepięknego, barokowego wnętrza katedry. Można powiedzieć kapiącego złotem wnętrza, które jednak nie przytłacza. Cytując klasyka: „Złote, a skromne”. Bodźców wizualnych jest tak dużo, że musimy uporządkować sobie zwiedzanie, żeby nie przegapić czegoś ważnego. 

Zacznijmy od tego po czym stąpamy. Te kolorowe płyty marmurowe to płyty nagrobne, pod którymi spoczywają rycerze zakonu. 

W absydzie mamy oczywiście przedstawiony chrzest Chrystusa. Marmurowe figury dłuta XVIII –wiecznego rzeźbiarza Giuseppe Mazzuolego. 

Do nawy głównej przylegają nawy boczne. W jednej z nich Kaplica Matki Bożej z Philermos . Dzisiaj jest to kaplica Najświętszego Sakramentu. Przed każdą bitwą tu właśnie rycerze modlili się o zwycięstwo. 

A potem możemy zajrzeć do ośmiu kaplic narodowych grup rycerzy: owernijskiej, aragońskiej, grupy języka Kastylii, Leon i Portugalii, anglo-bawarskiej, prowansalskiej, francuskiej, włoskiej i niemieckiej. 

W kaplicy języka Prowansji znajduje się wejście do Krypty Wielkich Mistrzów, którzy są pochowani pod prezbiterium katedry. 

Do kaplicy języka niemieckiego przynależeli oprócz rycerzy Świętego Cesarstwa Rzymskiego także Skandynawowie, Słowiańszczyzna z Polską i Węgrzy. 

Każda kaplica ma swojego patrona. Na przykład kaplicy aragońskiej patronuje święty Jerzy – na białym rumaku, chwilę po zabiciu smoka. 

Autorstwa Karelj – Praca własna, CC BY-SA 3.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=38031555

Kaplicy Kastylii, Leon i Portugalii patronuje święty Jakub. Przedstawiono go na obrazie z muszlą przegrzebka na piersi. Symbol znany wszystkim miłośnikom wypraw do Santiago de Compostela. 

Autorstwa Szilas – Photo by Szilas, Domena publiczna, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=34061388

Wędrówka po katedrze jest tak zaplanowana, że po tych wszystkich cudownych miejscach trafiamy do oratorium. 

Autorstwa Máté – Praca własna, CC BY-SA 4.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=110542757

Tu czeka na nas wisienka na torcie. Obraz Caravaggia „Ścięcie św. Jana Chrzciciela”. 

Autor obrazu, którego życie jest gotowym scenariuszem filmu sensacyjnego przez pewien czas przebywał na Malcie i został przyjęty do zakonu joannitów. W 1607 roku namalował tu  obraz „ Święty Hieronim piszący” a rok później obraz „Ścięcie św. Jana Chrzciciela”. 

Życie płata różne figle. W tym samym oratorium, w którym zachwycano się arcydziełem mistrza zakomunikowano mu również wiadomość o wydaleniu z zakonu. Miał szansę się przekonać, że łaska pańska na pstrym koniu jeździ.  

Wychodzimy na rozpalony słońcem plac. Ulicą Republiki zmierzamy w stronę Pałacu Wielkiego Mistrza. 

Autorstwa Sudika – Praca własna, CC BY-SA 3.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=27719759

No i jak to czasami bywa w moich podróżach – deszcz lub remont. Tu jest remont. Pałac jest tymczasowo zamknięty. Udało mi się zrobić tylko jedno zdjęcie. 

Znak, że trzeba tu koniecznie wrócić. 

Idąc do pałacu mijamy budynek biblioteki, przed którym stoi pomnik królowej Wiktorii. 

Królowa Wiktoria ma na sobie strój ozdobiony koronkami, wykonanymi na Malcie. 

Podobno pierwsze koronki powstały tu już w XVI wieku. Z koronczarstwa słynie zwłaszcza Gozo. Sposoby wyrobu koronek przywieźli na wyspy joannici, a przepiękne maltańskie wyroby rozpropagowała w Europie lady Hamilton, żona ambasadora angielskiego w Neapolu.  

I w końcu przyszedł czas na podsumowanie. 

Na pewno warto tu przyjechać i zobaczyć wyspy. Niektórzy mówią, że to muzeum pod gołym niebem. I tak jest rzeczywiście. 

Cały archipelag, a zwłaszcza Malta jest wizytówką Zakonu Kawalerów Maltańskich. Gdyby nie Wielki Mistrz La Valette to stolica Malty by nie powstała. Mówiąc o ich dziedzictwie i wkładzie do kultury europejskiej mam na myśli architekturę zarówno militarną jak i barokową, jubilerstwo, introligatorstwo, meblarstwo, złotnictwo, rysunek, literaturę, rzeźbę, malarstwo freskowe, sztalugowe, meblarstwo i wyrób broni. 

Nie możemy zapominać, że historia zakonu zaczęła się w Jerozolimie  od założenia, w 1050 roku, przez kupców z Amalfi hospicjum, które miało gościć i opiekować się chrześcijanami. I tak pozostało. Kawalerowie Maltańscy bardzo poważnie traktowali swoją główną działalność polegającą na opiece nad rannymi i chorymi. Organizacja Świętego Szpitala, czyli Sacra Infirmeria i apteki przyszpitalnej był wzorem do naśladowania przez wieki. I pewnie jeszcze dzisiaj wiele się można nauczyć od joannitów. 

Warto pamiętać, że Maltańczycy nie uważali ostatnich „właścicieli”, czyli  

Brytyjczyków za najeźdźców, czy okupantów, a Brytyjczycy odwdzięczyli się im wprowadzając do maltańskiego życia wysokie brytyjskie standardy dotyczące organizacji życia społecznego. Wszyscy Maltańczycy, poza tymi najstarszymi mówią po angielsku w sposób komunikatywny. Nie ma więc problemu z porozumieniem się. W niektórych miejscach znaleźć możemy jeszcze małe angielskie pozostałości. 

No i oczywiście Maltańczycy kochają zwierzęta. Poza ptakami. Psy mają gorzej, bo muszą chodzić z właścicielami na smyczy, ale koty… 

Jest ich tu 300 tysięcy. Żyją sobie w stanie półdzikim, ale są zdrowe, zadbane , najedzone i wykastrowane. Kotami na wyspach zajmuje się około 1000 urzędników, pracowników organizacji pozarządowych i wolontariuszy. Cieszą się powszechnym szacunkiem, bo likwidują w sposób zasadniczy gryzonie, które na wyspie mogłyby stać się plagą. Większość obiektów typu szkoły, kluby, restauracje, kościoły, hotele ma swoich kocich rezydentów. Wszystkie są rozpieszczane, głaskane i czesane. Przyjmują te czułości otwierając czasami jedno oko lub poruszając leciutko końcem ogona, co daje nam szansę na jeszcze jedno głaśnięcie. 

Specjalnie dla nich buduje się domki. Można powiedzieć, że Malta jest kocim rajem. 

Warto tu przyjechać.  

Kraj opuncji, kołatek, szczęśliwych kotów i ludzi, którzy uważają, że turyści mają zegarki, a oni mają czas. 

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s