Ruszamy na południe. Po mniej niż godzinie jazdy pociągiem pokazują nam się Alpy Bawarskie. Piękne, ośnieżone na szczytach szare skały. Budzą respekt i szacunek. Ale większy czujemy do ludzi, którzy tu mieszkają i nie boją się stawiać im czoła.


Zanim wyruszymy proponuję sprawdzić ofertę niemieckich kolei. Bayern Ticket to bardzo wygodny sposób na podróżowanie, ale raczej na weekend, ponieważ zniżki obowiązują od poniedziałku do piątku dopiero od 9.00, a 2 soboty i niedziele od północy. Jeżeli chcemy podróżować w okolice Ga-Py to rozwiązaniem jest Regio Ticket Werdenfels. Kosztuje 24 euro i jest ważny w każdy dzień tygodnia niezależnie od godziny wyjazdu. A jeżeli komuś zamarzy się pojechać jeszcze dalej, czyli do Insbrucku, to jest opcja Regio Ticket Werdenfels + Innsbruck za 27 euro.
Zaczniemy po królewsku – odwiedzimy pałac bajkowego króla Ludwika II Bawarskiego w Linderhofie. Wjeżdżamy w piękną alpejską dolinę Graswang, w okolice Ammergau. Oprócz Linderhofu, całkiem niedaleko, mamy też inne zamki królewskie: Neuschwanstein, Hohenschwangau a także opactwo Ettal i Wisenkirche.

Dla mnie wszystkie podróże zaczynają się i kończą w Monachium, więc odmierzam kilometry i czas przejazdu zawsze z Hauptbahnhof München. Podróżuję pociągami i autobusami i dlatego zajmuje mi to więcej czasu niż samochodem. W przypadku Linderhofu autko to zdecydowanie lepsze rozwiązanie, bo autobusy jeżdżą tam stosunkowo rzadko. Da się dojechać, ale zdajemy się na publiczne środki lokomocji, które już tylko w przybliżeniu są zawsze punktualne.
Ale warto. Bilet w kasie i szybka decyzja czy chcemy po angielsku czy po niemiecku. Zwiedzamy tylko w grupach /w czasie pandemii 10 osób/.
Wizyta trwa około 25 minut i nie można robić zdjęć.
Pałac nie jest zbyt wielki. To raczej duża willa, która ma tę przewagę nad innymi zamkami Bajkowego Króla, że tu mieszkał naprawdę. Lubił tu przebywać. Wokół zamku jest piękny park, w którym trafimy na dodatkowe atrakcje: domek mauretański,

grotę Wenus, niestety w remoncie i piękny mały domek myśliwski.

Zamiast remontowanej groty /do 2024 roku/, można obejrzeć film, który prezentuje najważniejsze etapy budowy i przedstawia koncepcję projektu. Bardzo interesujące jest, że pod koniec XIX wieku, kiedy powstała, była podświetlana w różnych kolorach. Wykorzystano tu ówczesną nowinkę techniczną, czyli prąd elektryczny. Gdy w większości kraju królowały jeszcze świece tu już wykorzystywano elektryczność. Wystrój groty miał ilustrować pierwszy akt opery Wagnera „Tanhäuser”. Ludwik wiosłował sobie po jeziorku w łodzi, która miała kształt łabędzia i w zależności od nastroju mógł mieć grotę oświetloną na zielono, niebiesko lub różowo.
Dodatkowym efektem zwiedzania groty /gdy było to jeszcze możliwe/ była płynąca z głośników muzyka z oper Wagnera. Niesamowite wrażenie!

Po drodze do pałacu mijamy mały domek myśliwski. Ludwik II, jako bardzo młody człowiek przyjeżdżał tu z ojcem, królem Maksymilianem II na polowania. Mały Wiggerl /bawarskie zdrobnienie imienia Ludwig/ dobrze wspominał te czasy kontaktu z przyrodą. Znał to miejsce bardzo dobrze, podobało mu się tu, dlatego gdy nareszcie mógł decydować, zlecił architektowi Georgowi Dollmannowi przygotowanie projektu „nowego Wersalu”. Okazało się, że na realizację królewskich marzeń jest tu za mało miejsca. Tak więc znaleziono inne miejsce na złożenie hołdu królowi francuskiemu Ludwikowi XIV. Na wyspie Herreninsel powstał pałac, który swoim rozmachem imponuje po dziś dzień. Pisałam o tym na blogu – „Wyprawa na Herren – i Fraueninsel”.


To właśnie pałac Herrenchiemsee nazywany jest „bawarskim Wersalem”. Zapłacono za niego zawrotną sumę 17 milionów marek. Kosztował więcej niż Neuschwanstein i Linderhof razem wzięte. Położony jest na 230-hektarowej działeczce na środku jeziora. Sama wyspa kosztowała 350 tysięcy guldenów. No, ale kto bogatemu zabroni?
Smaczku całej sprawie dodaje fakt, że król Ludwik II Bawarski z dynastii Wittelsbach cieszył się swoim pałacem na Herreninsel tylko przez 10 dni, bo potem… zmarł.
Pałac Linderhof zyskał więc inny charakter. Był królewską willą, stosunkowo małą, co było dobrym pretekstem dla uwielbiającego samotność Ludwika II, bo znaczyło, że dwór królewski nie może się z nim przenieść do Linderhofu. Król, marzący o świętym spokoju w Linderhofie odpoczywał z niewielką grupką zaufanych osób, co bardzo sobie cenił.
Wystrój Linderhofu to rokoko, czyli na bogato. Wnętrza są przeładowane sztukateriami, dużo tu złotego koloru, luster, figurek z porcelany, wspaniałych żyrandoli, kinkietów.
Jest tu nawet pozłacane pianino, a właściwie eolodion, czyli połączenie fortepianu z fisharmonią.
Podłogi wyłożone są specjalnym gatunkiem drewna, sprowadzonym z Ameryki Południowej, okna udekorowano robionymi na zamówienie zasłonami z jedwabiu.
W jadalni znajduje się stół z opcją „stoliczku nakryj się”. Specjalny mechanizm powodował, że stół zjeżdżał na dół do pomieszczenia, gdzie był nakrywany, a następnie wjeżdżał na górę. W ten sposób król mógł spożywać posiłki w samotności lub zaskakiwać nielicznych gości, których zapraszał na obiad.

Stół zawsze był nakrywany na cztery osoby, bo król także często jadał z wymyślonymi ludźmi. Najczęściej ze swoim imiennikiem Ludwikiem XVI albo z madame Pompadour, czasami z Marią Antoniną.
Ciekawostką jest również to, że w momencie, kiedy król pojawiał się w pałacu, na zewnątrz przy wejściu wystawiano dwie ogromne figury pawi. Znaczyło to, że gospodarz przybył i nie życzy sobie kontaktów z nikim.



Sypialnia Ludwika II Wittelsbacha przypomina wersalską sypialnię króla Ludwika XIV.
W każdym pomieszczeniu w pałacu znajdują się piękne kominki. Można powiedzieć, że są jedynie dekoracją, bo w pałacu zastosowano nowoczesne ogrzewanie podłogowe. Z kotłowni w piwnicy miłe ciepełko rozchodziło się do wszystkich pomieszczeń pałacu.
Dopełnieniem obrazu wnętrz jest widok z okien. Z sypialni króla widać piękny park i fontannę z Neptunem. Powyżej mamy wspaniałą, 30 stopniową kaskadę wodną, a na samej górze Pawilon Muzyczny, służący zapewne do odpoczynku po długiej wędrówce.

Przed wejściem do pałacu wita nas również fontanna.

Ta złota pani to bogini Flora, wokół której pełno małych cherubinków zwanych puttos. A kiedy wdrapiemy się po schodkach, oczywiście niespiesznie, to na samej górze czeka na nas okrągła świątynia grecka z posągiem Wenus.
Koncepcja budowy pałacu to wykorzystanie linii północ-południe. Pałac jest punktem centralnym. Pawilon Muzyczny na początku kaskady wodnej to obiekt najdalej wysunięty na północ, a z kolei świątynia Wenus jest obiektem znajdującym się najdalej na południe. W zachodniej części ogrodu mamy piękną, pozłacaną figurę bogini Famy.

Ten przepiękny ogród krajobrazowy przechodzi stopniowo w park. Im bardziej oddalamy się od pałacu, to zauważamy wokół siebie coraz więcej krzewów i drzew. W parku zgromadzono ich ponad 300 gatunków.
Jeszcze parę lat temu gości zmierzających przez park do pałacu witały liczne kaczki i para pięknych łabędzi. Tym razem ich, niestety, nie było.
Wracając z Linderhofu należy koniecznie zatrzymać się w Ettal. Znajduje się tu barokowy kompleks klasztorny.

W podzięce za koronę cesarską, otrzymaną od antypapieża Mikołaja V, Ludwik IV Bawarski ufundował bazylikę i klasztor dla benedyktynów.
Ostatecznie budowa zakończyła się w 1370 roku. Powstała bazylika na planie 12-boku, początkowo gotycka, po odbudowie po wielkim pożarze barokowa, przykryta wysoką kopułą i flankowana wieżami z cebulastymi zwieńczeniami.

Zwraca uwagę surowość otoczenia – wysokie, szare góry porośnięte lasami. Ettal jest osłonięte przez pasmo górskie Ammergau.
Klasztory benedyktyńskie słyną z tego, że mieszkają tam pracowici mnisi. Żyją zgodnie z trzema regułami: „Ora et labora”/Módl się i pracuj/, „Ordo et pax”, czyli „Ład i pokój” oraz „Aby we wszystkim Bóg był uwielbiony”.
Pisałam już na blogu o benedyktyńskim klasztorze Andechs / „Jesienne słońce nad Amersee”/. Tutaj jest tak samo: mnisi ślubują, że nie będą posiadali żadnej prywatnej własności, ale będą pracowali dla dobra swojej wspólnoty i wspomagali ludzi potrzebujących. Jeżeli pojechalibyśmy do oddalonego o 40 km od Monachium benedyktyńskiego klasztoru Sankt Ottilien, to też spotkamy bardzo zapracowanych mnichów.
W każdym z tych klasztorów podstawą funkcjonowania jest duże gospodarstwo rolne oparte o zasady produkcji zdrowej żywności. W przypadku Ettal oprócz mleka, sera i innych produktów mlecznych oraz pszczelarstwa, ważną część dochodów klasztor czerpie z działalności browaru i gorzelni. Tutejszy klasztor słynie z nalewek ziołowych produkowanych według starych benedyktyńskich przepisów.
Słynny „Ettaler Klosterlikör” produkowany jest z 40 ziół, bez konserwantów. Ma podobno lecznicze właściwości. Na pewno rozgrzewa, czego doświadczyłam na własnej skórze. Na małej buteleczce napisane jest 40 i 45 procent. I to jest prawda.
Niektóre prepitety do swoich produkcji mnisi sprowadzają też z Polski. Nie ma lepszego kminku i jałowca niż ten z naszego kraju.
Wcale nie fioletowe krówki pasą się na zielonych pastwiskach i wydaje się, że są zadowolone z życia.


Browar produkuje piwo od 1609 roku.

Destylarnię można zwiedzać z przewodnikiem.
Benedyktyni prowadzą też hotel, restaurację oraz szkołę z internatem.


A jak w restauracji brakuje miejsca to po drugiej stronie ulicy zawsze można trafić na coś dobrego dla zdrożonego wędrowca…


Na terenie opactwa można zajrzeć również do prowadzonej przez benedyktynów księgarni.
Początki klasztoru w Ettal związane są z koncepcją klasztoru rycerskiego. Klasztor leżał na ważnym rzymskim szlaku handlowym Via Raetia z Augsburga do Werony, który należało ochraniać. W Ettal mieszkało 20 mnichów, ale stacjonował też regiment składający się z 12 rycerzy pod dowództwem mistrza. Oprócz tego, razem z rycerzami mieszkały tu ich żony i 6 wdów po poległych żołnierzach. Kobiety w zakonie rycerskim podlegały mistrzyni. Po śmierci króla Ludwika IV Bawarskiego regiment rycerski rozwiązano.
Ważną część działalności benedyktynów stanowi edukacja. W1709 roku opat Placidus II Seiz założył w klasztorze Akademię Rycerską, która kształciła młodych ludzi, przygotowując ich do pracy dla miasta Monachium, społeczności lokalnej i kościoła. Uczono historii, geografii, strategii i podstaw prawa.
W czasach najnowszych nad szkołą w Ettal zebrały się czarne chmury, gdy w 2010 roku 10 księży ze szkoły i z internatu zostało oskarżonych o sadystyczne bicie i molestowanie chłopców. Ówczesny dyrektor szkoły i opat klasztoru złożyli rezygnację, po naciskach arcybiskupa Monachium Reinharda Marxa. Po zbadaniu sprawy przez niezależną komisję stwierdzono, że w latach 1960 -1980 rzeczywiście sytuacje wskazane przez uczniów miały miejsce. 70 byłych uczniów, którzy byli ofiarami wykorzystywania otrzymało w sumie 700 tysięcy euro odszkodowania.
Po zakończeniu sprawy obu panów, dyrektora i opata, przywrócono do wykonywania obowiązków.
Od 1920 roku świątynia w Ettal ma status bazyliki mniejszej.
Chyba już czas najwyższy wejść do wnętrza świątyni.
Czeka tu na nas przepiękny barok, ale o dziwo nie przytłacza. Wnętrze jest bardzo jasne, doświetlone licznymi oknami, a kolorystyka bazyliki jest kremowa, brązowo-beżowa i złota.
Kościół jest pod wezwaniem Wniebowzięcia Marii Panny. W ołtarzu mamy słynącą cudami figurkę Matki Boskiej Ettalskiej.

Prezbiterium, zwrócone na wschód jest półokrągłe. Sklepienie wypełnia malowidło przedstawiające gloryfikację Trójcy św. i sceny z powstania klasztoru.

Wystroju kościoła dopełnia 6 ołtarzy bocznych, 4 konfesjonały i organy.


Szczególne wrażenie zrobił na mnie fresk przedstawiający jednorożca.

Jednorożec symbolizuje czystość, łagodność, szlachetność, mądrość. Na freskach z Matką Boską oznacza jedność Chrystusa z Bogiem.
Obok kościoła mamy furtę klasztorną. I tutaj czeka na nas signum temporis, czyli dezynfekcja rąk przed wejściem.

W 1803 roku dokonano kasaty klasztoru. Wrócił w chwale 100 lat później, zakupiony przez prywatnego nabywcę, barona Theodora von Cramer-Klett i zwrócony benedyktynom.
Opactwo w Ettal jest celem pielgrzymek, przyjeżdżają tu również liczni turyści, aby podziwiać perełkę bawarskiego baroku.
Kiedy jedziemy w stronę Linderhofu mijamy skromny domek jednorodzinny, który w oknie ma przyklejony napis „I love Ike” i informację, że tu znajduje się muzeum Eisenhowera, 34. prezydenta Stanów Zjednoczonych. Skąd tu, w najbardziej bawarskiej Bawarii miłośnik Dwighta Eisenhowera? Autobus zatrzymuje się na przystanku NATO Schule.
Otwiera się w głowie szufladka z wiedzą historyczną. No tak, Eisenhower, zwany pieszczotliwie Ikiem, to dobroczyńca Bawarii. Od 1942 roku dowódca frontu europejskiego, dowódca wojsk okupacyjnych w Europie, bliski współpracownik generała G. Marshalla. Bawarczycy są wdzięczni Ikowi, że ich land znalazł się w amerykańskiej strefie wpływów, a Amerykanie mieli inny pomysł rozwoju Niemiec i Europy niż przyjaciele Rosjanie. Bawaria zawdzięcza Eisenhowerowi koncepcję szybkiej odbudowy po wojnie i ogromnej pomocy, z której skwapliwie i co do „fenisia” skorzystała. Słynny plan Marshalla dał Niemcom szansę na powrót do normalności. Niemcom z tak zwanego Zachodu, bo rosyjska strefa wpływów, czyli NRD, z planu nie korzystały, bo nie chciały. Kraje budujące „jedyny słuszny ustrój socjalistyczny” poszły, jak zwykle, w ideologię.
Z okna autobusu na przystanku NATO Schule widać … amerykańską bazę wojskową, a właściwie koszary Sheridan. Mieści się tu Marshall Center for European Security Studies. Tu odbywają się nieoficjalne spotkania najważniejszych przywódców światowych.
Tu także znajduje się pomnik generała G. Marshalla.

https://www.waymarking.com/waymarks/WMV8X9_George_C_Marshall_Garmisch_Partenkirchen_Germany
Autobus wiezie nas do Garmisch-Partenkirchen, czyli do Ga-Py. Można porównać to miasto do naszego Zakopanego.
Historia miasta jest ciekawa. Właściwie do 1935 roku były to dwa osobne byty, wcale zresztą nie przepadające za sobą. Rozdzielone rzeką Partnach miejscowości Garmisch i Partenkirchen. W 1935 roku, w związku z IV Zimowymi Igrzyskami Olimpijskimi, które miały się odbyć rok później, decyzją Adolfa Hitlera zostały ze sobą połączone w jedno miasto. O trudnościach, nawet po wykonaniu rozkazu, nikt nie śmiał meldować z przyczyn oczywistych. I tak już zostało.
Tu znajduje się początkowa stacja kolejki zębatej na Zugspitze /2962 m/, stąd zaczyna się szlak do Partnachklamm, przepięknego wąwozu skalnego.
Ale przede wszystkim, tu znajduje się duża skocznia narciarska, bohaterka zawodów, które odbywają się w ramach Turnieju 4. Skoczni. 1 stycznia część Polski zasiada przed telewizorami, żeby śledzić skoki narciarskie, a część ogląda Koncert Noworoczny Filharmoników Wiedeńskich.

W 2008 roku zakończył się remont skoczni. Została gruntownie przebudowana i teraz jest jedną z najnowocześniejszych skoczni tego typu w Europie.
A ja wracam do historii skoków. Na Olimpiadzie Zimowej w 1936 roku piąte miejsce zajął Stanisław Marusarz. W kombinacji alpejskiej był siódmy.
Trzy lata później, gdy wybuchła II wojna światowa, Stanisław Marusarz (podporucznik AK) wykorzystał swoje talenty narciarskie w walce z okupantem. Został kurierem tatrzańskim i przeprowadzał ludzi przez góry, na trasie Zakopane- Budapeszt.
O pracy kurierów pięknie opowiada serial z 1975 roku „Trzecia granica”, który powstał na podstawie cyklu powieściowego Adama Bahdaja.
W 2020 roku ukazała się książka Dariusza Jaronia „Skoczkowie. Przerwany lot”. Autor przypomina, że polskie sporty zimowe nie zaczęły się razem z Adamem Małyszem. Mamy piękną kartę sportów zimowych, którą zapisali bohaterscy skoczkowie-kurierzy tatrzańscy: Bronisław Czech, Stanisław Marusarz i jego siostra Helena.
Tylko Stanisław Marusarz przeżył wojnę. W 1966 roku zaproszono go do otwarcia Turnieju Czterech Skoczni w Garmisch-Partenkirchen. Postanowił skoczyć. Narty i buty pożyczył od zaprzyjaźnionych organizatorów, ale skakał w garniturze i krawacie. Miał wtedy 53 lata.
Jadąc autobusem do Garmisch-Partenkirchen widzimy naokoło trwające prace budowlane. Powstają coraz to nowe nitki dróg szybkiego ruchu, bezkolizyjne skrzyżowania, żeby ułatwić chętnym przyjazd do Garmisch i w inne części Alp. Bo pragmatyczni Niemcy skądś /ciekawe skąd? / wiedzą, że razem z turystami przyjadą pieniądze i będzie możliwość zatrudnienia większej ilości ludzi, a co za tym idzie region będzie się bogacił.
I od razu przypomina mi się nasza słynna zakopianka.
Garmisch-Partenkirchen to miejscowość licząca około 30 tysięcy mieszkańców. Cel wypraw narciarzy i, ogólnie rzecz biorąc, miłośników sportów zimowych. Ale Ga-Pa ma wiele do zaoferowania także w innych porach roku, przede wszystkim miłośnikom wędrówek górskich. Jest to także znane i cenione uzdrowisko klimatyczne. Jest położone na wysokości prawie 750 metrów n.p.m., na jakość pobytu wpływa klimat alpejski, a więc wysokogórski. Lekarze zalecają pobyt tutaj osobom z chorobami serca i układu krążenia oraz skłonnym do infekcji, w stanach wyczerpania i rekonwalescencji.
Jest tu dużo przestrzeni na czynny wypoczynek: 54 kolejki górskie i wyciągi narciarskie, 115 km narciarstwa zjazdowego, 200 km narciarstwa biegowego i turystyki pieszej, szkółki narciarskie, korty tenisowe, centrum sportów lodowych, 2 pola golfowe, paralotniarstwo i lotniarstwo, jazda na rolkach, kręgle, letni tor saneczkowy. No i oczywiście coś dla ducha: muzeum historii lokalnej, mały teatr spa, teatr rolnika, dni Richarda Straussa, koncerty gwiazd, kluby nocne, dyskoteki, wieczory folklorystyczne, zimowe wędrówki z pochodniami, kasyno, przejażdżki bryczką, zamki królewskie do zwiedzania.
Uff… w głowie się zakręciło od tych atrakcji. Pamiętajmy jednak, że jest to miejsce premium i że musimy zabrać pokaźną sakiewkę z dutkami.
Samo miasto nie wywołuje szczególnych spazmów estetycznych, chociaż na pewno ciekawe są fasady domów pomalowane techniką Lüftmalerei.
Pierwszy raz takie malowidło pojawiło się w XVIII wieku. Pewien Bawarczyk tak pomalował swój dom i… się zaczęło.






Tematyka tych fresków jest bardzo różna. Są scenki rodzajowe, biblijne, postaci świętych. Można z nich wiele dowiedzieć się o poglądach ludzi, którzy tu mieszkali, ale także jak się ubierali, jak spędzali wolny czas. Taka kronika w obrazach.
Przyjazd do miasta Garmisch-Partenkirchen, żeby je zwiedzić mija się trochę z celem, bo to nie jest miasto do zwiedzania. Przede wszystkim jest to baza wypadowa w okolice, które oferują z pewnością wiele naprawdę ciekawych obiektów historycznych, ale przede wszystkim obcowanie ze wspaniałą alpejską przyrodą.
Bożena