Słowa tej piosenki znają chyba wszyscy, którzy kochają Wiedeń. Jest wykonywana przez znanych śpiewaków operowych i operetkowych. Uświetnia występy wokalne w Schönbrunie i na innych galach. Dla nas ważny smaczek tej kompozycji to fakt, że napisał ją Austriak polskiego pochodzenia, ceniony urzędnik państwowy, autor artykułów o historii Wiednia i kompozytor pieśni o tematyce wiedeńskiej.
Wien, Wien
Powraca jak sen, wspomnienie sprzed lat,
O Wiedniu Praterze dziś śnię.
Choć mija nam czas, i ludzie, i świat,
Do Wiednia myślami znów mknę.
Kto w Wiedniu raz był i wino w nim pił,
Kto walcem upoić się dał,
w Dunaju błękicie rozmarzył się skrycie,
raz jeszcze przeżyć by chciał.
Piosenki wiedeńskiej snuje się czar,
I widzę, i wciąż słyszę miejski gwar.
Wiedniu, mój cudny śnie,
Dziecięce, słodkie wspomnienie me.
Tę znaną piosnką z dawnych lat,
Dajesz mi spojrzeć swobodnie w świat.
Wiedniu, choć mija czas,
Wciąż przyjaźń serdeczna łączy nas.
Chwile radości, uśmiechów i łez,
O Wiedniu mój – to Ty!
Słowa i muzyka: Rudolf Sieczyński
A my wyruszamy na wędrówkę po Wiedniu. Wiele zabytków znamy z niezliczonych fotografii, choć nigdy tam nie byliśmy.
Parlament z charakterystycznym podjazdem. Jeżeli na masztach powiewają flagi to znaczy, że obraduje Zgromadzenie Narodowe- Nationalrat lub Bundesrat.
Belweder, czyli dwa pałace /Oberes Belvedere i Unteres Belvedere/ oraz jeden ogród, ale za to położony na trzech tarasach. W obu pałacach zebrane są dzieła sztuki. Jest tu Klimt, Kokoszka, Schiele oraz kolekcja ze średniowiecza i baroku.

Muzeum Historii Naturalnej i pomnik Marii Teresy
Na pewno nie można się tu nudzić. Znaleziska prehistoryczne, specjalnie dla dzieci sterowany komputerowo allozaur w skali 1:1,eksponaty antropologiczne, czyli 40 tysięcy ludzkich czaszek, najstarsza i największa kolekcja meteorytów, 4 miliony eksponatów w herbarium. Na dodatek z dachu muzeum można zobaczyć panoramę miasta.

Muzeum Historii Sztuki
Po drugiej stronie placu królują obrazy Bruegla, wspaniałe zbiory numizmatyczne. No i oczywiście solniczka warta 55 milionów euro, a także gemma Augusta, czyli starożytna rzymska kamea wykonana z biało-czarnego onyksu, gdzieś między 10 a 20 wiekiem naszej ery. Są też wspaniałe dzieła Arcimbolda, mistrza dziwnych obrazów. Cykl portretów związanych z porami roku pokazywał ludzi zbudowanych z owoców lub warzyw, które można spotkać np. w lecie. A pan bibliotekarz zbudowany jest z …książek, oczywiście.
A na środku placu króluje Maria Teresa. Piękny pomnik wspaniałej cesarzowej, matki szesnaściorga dzieci, wśród których była Maria Antonina, późniejsza królowa Francji. Córka Marii Teresy została zgilotynowana wraz z mężem Ludwikiem XVI. Straszny los kobiety, nazwanej na zakończenie życia przez rewolucjonistów wdową Capet. Polecam piękny film Sofii Coppoli z 2006 roku opowiadający o życiu Marii Antoniny.
Budynek Ratusza. 7 wewnętrznych dziedzińców i 1500 pomieszczeń. Na placu przed Ratuszem od stycznia do marca jest lodowisko dla chętnych, w lecie można tu uczestniczyć w Festiwalu Muzyki Filmowej, a w Adwencie przyjść na jarmark bożonarodzeniowy.
Symbolem Wiednia jest z pewnością Katedra św. Szczepana. Pochodzi z wieku XIII, ale jej rozbudowa i nadanie gotyckiej świetności to już kolejne wieki. Ma 107 metrów długości i 34 metry szerokości.
Charakterystyczny dach katedry nie pozwala jej pomylić z żadną inną.
Kolorowe dachówki a dodatkowo orły – orzeł austriacki i wiedeński.
Wewnątrz Katedry św. Szczepana, w nawie głównej znajduje się barokowy ołtarz przedstawiający męczeństwo świętego Szczepana. Dodatkową atrakcją są wieże kościelne. Można na nie wejść pokonując 350 stopni. Z góry rozciąga się piękny widok na Wiedeń.
Bardzo pomocna przy zwiedzaniu Wiednia jest wydana przez Wydawnictwo Wielka Litera książka Marty Guzowskiej „Wiedeń. Miasto najlepsze do życia” z cyklu „Podróż nieoczywista”. Wydawało mi się, że Wiedeń został już opisany, sfilmowany i opowiedziany na tyle sposobów, że nie ma w nim nic nieoczywistego. Tymczasem autorka zaskakuje nas prowadząc do miejsc, które można poznać mieszkając tutaj, niespiesznie chodząc po wiedeńskich ulicach i uliczkach. Autorka pisze: „Mój Wiedeń jest trochę tajemniczy, mroczny, zaskakujący i bardzo, bardzo interesujący”.
To ten rodzaj książki, która spełnia oczekiwania Jana Parandowskiego. Pisze w swoim dziele „Mój Rzym” z 1970 roku, że należy wystrzegać się „ tych starannie obmyślonych łowów, kiedy obstawia się dzielnicę po dzielnicy, aby nie wymknęła się ani jedna fontanna, ani jedna wieża kościelna, aby nie uszła żadna galeria ni pamiątka”.
A że warto zamieszkać w Wiedniu przekona się każdy, kto raz spróbuje poruszać się tu komunikacją miejską. W resztę plusów miasta musimy uwierzyć czytając ranking Economist Intelligence Unit, który na podstawie wskaźników określa miejsca najlepsze do życia. Dla mieszkańców są ważne: stabilność, infrastruktura, edukacja, opieka zdrowotna, kultura i środowisko. W 2019 roku Wiedeń otrzymał 99,1% ocen pozytywnych. W poprzednim też. Jeżeli weźmiemy pod uwagę, że w podobny sposób oceniano 140 miast na świecie, to chyba warto rozważyć zamieszkanie tutaj.
Dla wszystkich miłośników psów mam dobrą wiadomość. W książce Marty Guzowskiej przeczytałam, że wiedeńczycy kochają psy i często można spotkać psiaki ze swoimi właścicielami na zakupach w galeriach handlowych i supermarketach. Autorka bardzo wysoko ocenia zachowanie właścicieli, którzy sprzątają po swoich ulubieńcach. Nie tylko dlatego, że kara za nie sprzątanie po ulubieńcu to 50 euro.
Gdy wyjdziemy z Muzeum Sisi i skręcimy w lewo, to znajdziemy się na Michaelerplatz. Na środku placu znajduje się stanowisko archeologiczne, które uzmysławia nam, że Wiedeń to miasto pochodzące z czasów rzymskich. Został założony w 500 roku p.n.e. jako osada celtycka, a w 15 roku p.n.e. był tu rzymski posterunek graniczny o dźwięcznej nazwie Vindobona, który strzegł Imperium Rzymskiego przed atakami Germanów.
Mnie jednak bardziej zainteresował kościół św. Michała.

Nad wejściem do kościoła bójka aniołów. Szatan dostaje bęcki od świętego Michała.
W środku przepiękny barokowy wystrój i ołtarz przedstawiający upadek nieposłusznych aniołów.

A w podziemiach katakumby z ciałami władców cesarstwa. Chowano ich tutaj do XVIII wieku.
W tym kościele koncertował Haydn, tu wykonano po raz pierwszy Requiem Mozarta w czasie mszy żałobnej, po śmierci kompozytora.
W Wiedniu wszyscy uwielbiają ceremonie. Także ceremonie pogrzebowe. No i w związku z tym szczególne miejsce na mapie tego miasta zajmują cmentarze. Marta Guzowska w swojej książce „Wiedeń . Miasto najlepsze do życia” stwierdza, że również jest to miasto najlepsze do umierania. Celebrowanie pogrzebów, a już w szczególności wielkich i zasłużonych ludzi wbija w fotel. A mnie urzekła historia pewnego cmentarza, o którym wspomina autorka. To Cmentarz Bezimiennych /Friedhof der Namenlosen/. Chowano tu głównie ludzi, którzy utopili się w Dunaju. Zamknięto go wprawdzie w 1940 roku, ale jego atmosfera i prawdziwa melancholia, bez pompy i zadęcia sprawia, że można tam po prostu odpocząć.
A oprócz tego w Wiedniu można zwiedzić Muzeum Pochówków.
A skoro już przy dziwnych muzeach jesteśmy to proponuję zwiedzić także Narrenturm.
Wieża Wariatów to obecnie Muzeum Anatomiczno – Patologiczne. Kiedyś mieścił się tu oddział dla ludzi psychicznie chorych. Wybudowany został przez pierwszego syna cesarzowej Marii Teresy – Józefa II, w XVIII wieku. Szpital miał 139 pojedynczych cel, każda miała 13 metrów kwadratowych.
Dziś można zobaczyć tu mroczną kolekcję ludzkich nieszczęść i rozpaczy. Anomalii i patologii rozwojowych. Jest to także muzeum przyrządów medycznych.
A jak jeszcze brakuje wam adrenaliny to zapraszam do Muzeum Kryminalnego, gdzie odkryjecie ciemną stronę miasta i raczej zapomnicie, że to miasto nad pięknym, modrym Dunajem.
Tę szczególną atmosferę cesarskiego Wiednia można poczuć czytając cykl książek Franka Tallisa „Zapiski Liebermana”, w których to powieściach kryminalnych wracamy do Wiednia z początku XX wieku i razem z głównymi bohaterami rozwiązujemy zagmatwane zagadki kryminalne. Ten Wiedeń jest również daleko od salonów, Hofburga, Straussa i modrego Dunaju.
A całkiem niedaleko od Kościoła św. Michała znajduje się Hiszpańska Szkoła Jazdy. I kolejny wyrzut sumienia, czy dla radości zgromadzonej gawiedzi i oczywiście dla płynących z tego pieniędzy trzeba trenować konie, żeby chodziły jak w cyrku, tylko piękniej, w rytm muzyki. Ktoś powie, że 500 lat tradycji, piękna historia, a mnie się zdaje, że szkoda tych zwierząt.
Te konie przecudnej urody to lipicany.
W czasie II wojny światowej udało się je uratować przed zakusami Armii Czerwonej i głodnych uchodźców. Opowiada o tym film Disneya z 1963 roku pt. „Cud Białych Ogierów”.
Spacerując po Wiedniu mijamy różne ciekawe miejsca, choć do niektórych musimy pojechać specjalnie. Jeżeli znamy i lubimy Friedensreicha Hundertwassera to powinniśmy zobaczyć budynki mieszkalne jego projektu. Dzisiaj można powiedzieć, że Hundertwasser to nie koncepcja architektoniczna, ale stan umysłu. I nie mam absolutnie niczego złego na myśli.
Wiadomo, że artysta nienawidził symetrii i linii prostych. Do swoich projektów wprowadzał zieleń, np. w formie drzew, które rosły na dachach i we wnękach ścian. Wprowadzał mozaiki z płytek ceramicznych. Można powiedzieć, że widać w jego pracach wpływy architekta Antonio Gaudiego.

To jest dom projektu Hundertwassera w Bad Soden am Taunus /Hesja/

Spalarnia odpadów Spittelau w Wiedniu, projektu Hundertwassera znajduje się w samym centrum miasta. Kiedy powstawała w 1987 roku, nie obeszło się bez kontrowersji i protestów. Wyposażona w najnowocześniejsze urządzenia, nie szkodzi środowisku, dostarcza energię cieplną do szpitala miejskiego, a przy okazji cieszy oczy wiedeńczyków i turystów. Hundertwasser uważał, że szarobure obiekty przemysłowe to taki sam gwałt na środowisku jak jego zanieczyszczanie. Da się? Da się. Architekt nie przyjął honorarium za swój projekt. W dokumentach Rady Miasta pozostało natomiast zobowiązanie władz, że nigdy nie zbudują tu niczego, co Hundertwasser uznałby za brzydkie.




Okazuje się, że koncepcja Hundertwassera znajduje naśladowców. Ostatnio w Mediolanie zbudowano dwa bloki pełne zieleni. Nazywają się Bosco Verticale, czyli wertykalny las. Jest tu 900 drzew, 5000 krzewów i 11.000 mniejszych roślin. W sumie 90 gatunków. Dla chętnych – koszt za metr kwadratowy od 3 do 12 tysięcy euro.

Jak jeszcze bloki będą kolorowe to uznam, że koncepcja Hundertwassera przyjęła się.
A wracając do naszego Wiednia i spacerów to na pewno będziemy przechodzić koło budynku, nazwanego przez wiedeńczyków „złotą główką kapusty”. To nie jest jednak targ warzywny tylko budynek Secesji Wiedeńskiej.
Powstał jako pawilon wystawowy i do wystaw służy po dziś dzień. Można tu podziwiać interpretację IX Symfonii Beethovena wykonaną przez Gustawa Klimta, zwaną Fryzem Beethovena.
Pod kopułą mamy motto secesji zapisane złotymi literami: „Czas jest sztuką, sztuka jest wolnością”. A obok wejścia słowa „Ver Sacrum”, czyli święta wiosna. Taki tytuł nosiło oficjalne pismo Secesji Wiedeńskiej.
Kiedy chodzimy po mieście różne obiekty nie tylko cieszą nasze oczy. Niektóre zatrzymują nas nagle i zmuszają do zastanowienia, cóż to za brzydactwo? Co to za szkodnik tak zepsuł piękne miasto?

A to „pamiątka” z czasów II wojny światowej. Flakturm, czyli wieża przeciwlotnicza służąca do obrony miasta przed atakami bombowymi Amerykanów i Brytyjczyków. Na górze znajdowały się stanowiska artylerii, poniżej magazyny amunicji lub schrony dla ludności. Solidna konstrukcja, łatwiej było zbudować niż zburzyć. I teraz straszy w mieście. Ale nie trzeba wojny, żeby takie „cuda” obrzydzały ludziom życie w mieście. Kto z Krakowa ten zna historię Szkieletora, który dopiero niedawno przestał straszyć i wkurzać mieszkańców.
W jednej z wież przeciwlotniczych znajduje się oceanarium / „Haus des Meeres”/, a na zewnątrz ściana wspinaczkowa.
Na obrzeżach miasta spotkamy jeszcze jedną osobliwość. Gazometry. Obiekty przemysłowe mające ponad 100 lat. Pochodzą z czasów latarni gazowych. To były zbiorniki na gaz, którymi oświetlano ulice. Miały 67 metrów wysokości i 65 metrów średnicy. W każdym z 4 gazometrów mieściło się 90 tysięcy metrów sześciennych gazu.

W 1985 roku Wiedeń „przeszedł” na gaz ziemny. A gazometry wyremontowano, stworzono tu 615 mieszkań, które cieszą się ogromnym wzięciem, a także centrum handlowe i archiwum akt miasta.
Jeżeli będziecie wjeżdżać kiedyś do Wiednia od strony Bratysławy to na pewno je zauważycie po lewej stronie.
Zawsze miło jest szukać polskich akcentów. W Wiedniu to na pewno wzgórze Kahlenberg.
Bliskie naszemu sercu, bo stąd 12 września 1683 roku król Jan III Sobieski poprowadził atak na Turków, który ostatecznie zakończył ich „tournée” po Europie. Udało się ocalić Wiedeń i resztę kontynentu przed inwazją muzułmańską. Po zwycięskiej bitwie król wysłał list do papieża Innocentego XI, w którym napisał: „Venimus, vidimus, Deus vicit”. W 1883 roku nasz ulubiony malarz wielkich wydarzeń historycznych Jan Matejko namalował obraz „Sobieski pod Wiedniem”, który można podziwiać w Muzeach Watykańskich.
Do listu dla papieża Jan III Sobieski dołączył zdobytą na polu bitwy chorągiew Proroka.
Wędrując po wzgórzu Kahlenberg myślimy też o szumie husarskich skrzydeł, które wprawiły w popłoch konnych spahisów i turecka piechotę. Potęga armii Imperium Osmańskiego pod wodzą Kara Mustafy rozpadła się jak domek z kart.
Przypomina mi się wiersz Władysława Bełzy pt. „Husarz”
Oto mi rycerz! kopia u toku,
Z ramion mu skrzydła płyną sokole!
Odwaga w piersiach — męstwo gra w oku,
Szyszak jak gwiazda błyszczy na czole!
Oh! archanielski zastęp tych wojów,
Do dawnych synów podobny Sparty!
Wśród tylu potrzeb i krwawych bojów,
Wciąż stał zwycięski i nieprzeparty!
A kiedy gnuśność nami owładła:
Husaria padła i Polska padła!
Na Kahlenbergu, w kościele pw. św. Józefa, który od 1906 roku jest prowadzony przez polskich księży zmartwychwstańców znajduje się muzeum, w którym można zobaczyć między innymi polskie chorągwie z czasów odsieczy wiedeńskiej. To tutaj polski król Jan III Sobieski modlił się przed bitwą wiedeńską. W 1983 roku kościół odwiedził papież Jan Paweł II.
Na wzgórzu możemy też zobaczyć Stefanie-Warte – wieżę widokową zbudowaną na cześć żony księcia Rudolfa, czyli synowej cesarzowej Sisi. Chętni mogą oczywiście wdrapać się 22 metry w górę. Widok na okolicę wynagrodzi im na pewno trudy wspinaczki .
Na Kahlenbergu można zacząć lub skończyć wędrówkę pieszą lub rowerową po okolicy. Jest to miejsce bardzo popularne wśród lubiących aktywny wypoczynek wiedeńczyków.
Ciekawostką jest fakt, że było to ulubione miejsce konnych przejażdżek cesarzowej Sisi. Znajduje się tu piękny pomnik jej właśnie poświęcony.
Cesarzowa chętnie tu odpoczywała, jeździła konno, patrzyła na miasto, a nawet wylegiwała się na ławce.
Z wiktorią wiedeńską związana jest historia jeszcze jednego Polaka.
Nazywał się Jerzy Franciszek Kulczycki. Pracował we Wschodniej Kompanii Handlowej. Znał kilka języków, między innymi turecki. W czasie oblężenia Wiednia przedarł się przez obóz turecki, w przebraniu żołnierza. Dotarł do dowódcy wojsk cesarskich księcia Karola V Lotaryńskiego, który obiecał rychłą odsiecz oblężonemu miastu. Po zwycięstwie wiedeńskim Kulczycki stał się bohaterem zarówno dla Polaków jak i dla mieszkańców Wiednia. Mógł wybrać sobie co chciał, w ramach nagrody, z opuszczonego przez Turków w popłochu obozu. Poprosił o 300 worków dziwnego ziarna, jak podejrzewano paszy dla wielbłądów.
Kulczycki wiedział, że to ziarna kawy. Otworzył kawiarnię „Pod Błękitną Butelką”/ „Hof zur Blauen Flasche” /, gdzie osobiście parzył i podawał swoim klientom kawę. Najchętniej w stroju tureckim. Podawano tu także rogaliki przypominające tureckie półksiężyce. I kto twierdzi, że to Francuzi wymyślili croissanty? Nasz bohater jako pierwszy dodał też do kawy mleka. I tak to się zaczęło. Dziś do tradycji Kulczyckiego nawiązuje Julius Mainl, a nie ma chyba nikogo kto wyobraziłby sobie Wiedeń bez kawiarni i kawy. Wiedeń pod tym względem to raczej już nie miasto tylko stan umysłu.
Podobno koniec świata będzie można poznać po tym, że w Wiedniu zostaną zamknięte wszystkie kawiarnie.
W 1885 roku właściciel kawiarni Grand Café przy Kolschitzkygasse odsłonił jego pomnik.
A ulica Jerzego Franciszka Kulczyckiego otrzymała taką nazwę już w 1865 roku.
Jak już jesteśmy przy jedzeniu i piciu to każdy mieszkaniec Wiednia wie, że jak kanapki to tylko w firmie „Trześniewski”.
Krakowski kucharz, Franciszek Trześniewski w 1902 roku otworzył w Wiedniu sieć barów kanapkowych. Podawano 18 różnych rodzajów kanapek, a specjalnością szefa była pasta jajeczna. Do kanapek sprzedawano 1/8 litra piwa.
Po ojcu firmę prowadziła córka, która dodała do oferty kanapki na wynos.

Pełna nazwa firmy, albo lepiej hasło, które znają wszyscy to: „Trześniewski. Niewypowiedzianie dobre bułeczki”
Do tych wiedeńskich poloników „dla ciała” trzeba dodać też coś „dla ducha”. To w tym właśnie mieście Zygmunt Krasiński pisał „Nie-Boską komedię”. Tutaj również urodził się książę Józef Poniatowski, Naczelny Wódz Wojsk Księstwa Warszawskiego, bratanek ostatniego króla Polski.
Ze wzgórza Kahlenberg albo po polsku z Łysej Góry przenosimy się na wzgórze po drugiej stronie miasta. Tu znajduje się pałac Schönbrunn, jedna z najważniejszych atrakcji tego miasta. Wpisany został na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.
Początki pałacu sięgają XVII wieku. Ale dopiero za czasów córki Karola Habsburga – Marii Teresy, która otrzymała rezydencję w prezencie ślubnym, Schönbrunn zyskał prawdziwy blask i stał się letnią rezydencją Habsburgów.
Wystarczy powiedzieć, że chętnie przebywał tu cesarz Franciszek Józef i cesarzowa Sisi. Mieli do dyspozycji 1441 komnat i wspaniały ogród w stylu francuskim.
Wchodząc do pałacu, poruszając się według wyznaczonych nam przez muzeum dróżkach, zwanych tours często zapominamy dla ilu historycznych postaci był to po prostu dom, w którym żyli, spotykali się ze swoimi rodzicami – cesarzami i cesarzowymi, a dla nich po prostu byli to mama i tata.

Kto wyobraża sobie ile szczęśliwych chwil spędziła w tym pałacu mała Maria Antonina, córka Marii Teresy, ile razy zbiegała po schodach do ogrodu zanim została żoną następcy tronu francuskiego Ludwika XVI?
Tu wychowywał się jedyny legalny syn Napoleona, tytularny cesarz Francuzów zwany przez bonapartystów Napoleonem II albo Orlątkiem.
Tu koncertował Mozart, bawiły się dzieci Franciszka Józefa i Sisi, przyjeżdżali najważniejsi ludzie z Europy i ze świata. Tu mieszkał Napoleon Bonaparte.
Mury pałacu były świadkami wielu historycznych wydarzeń.
W Wielkiej Galerii, w czasie trwania kongresu wiedeńskiego w latach 1814- 1815, tak doniosłego dla Polski, odbyło się tyle wspaniałych przyjęć i balów, że cały kongres nazwano „tańczącym”.
W Błękitnym Salonie Chińskim cesarz Karol I, w 1918 roku podpisał zrzeczenie się udziału w rządach, co oznaczało koniec monarchii.
Po drugiej wojnie światowej państwo austriackie utworzyło tu muzeum, które od czasu do czasu było wykorzystywane do celów reprezentacyjnych. Na przykład w 1961 roku tu odbyło się historyczne spotkanie Nikity Chruszczowa z J.F. Kennedym.
Gdy już przejdziemy przez 40 komnat pałacu Schönbrunn to czeka na nas wielka przyjemność – spacer po wspaniałych ogrodach pałacowych. Na końcu drogi wita nas barokowa Glorieta. Z tego wzgórza można podziwiać wspaniałą panoramę miasta i leżący poniżej pałac Schönbrunn.
Dla szczególnie zainteresowanych Wiedniem informacja: kościół widoczny po prawej stronie zdjęcia przedstawiającego panoramę miasta to nie jest katedra św. Szczepana. A jaki to kościół? Polecam książkę Marty Guzowskiej „Wiedeń. Miasto najlepsze do życia”.
Glorieta powstała jako pomnik zwycięskiej wojny o sukcesję austriacką i wojny siedmioletniej z Prusami. Na samym szczycie siedzi na złotym globie ogromny orzeł cesarski z rozpostartymi skrzydłami. Na froncie gloriety znajduje się inskrypcja poświęcona miłościwie wtedy panującym – Józefowi II i Marii Teresie. Ciekawy jest zapis daty 1775. Proszę zwrócić uwagę czym zastąpiono rzymskie oznaczenie 1000 czyli M.
Wewnątrz gloriety znajduje się kawiarnia, a na szczycie taras widokowy. Jeżeli chcecie przeżyć ciekawe chwile w parku pałacowym i stoicie plecami do gloriety to powinniście skręcić w lewo. Alejka zaprowadzi was do najstarszego europejskiego ZOO. Założono je w 1752 roku. Dziś mieszka tam ponad 700 gatunków zwierząt. Nie upadnijcie tylko z wrażenia jak zobaczycie ceny biletów. Ostrzegam!
Na terenie ogrodów jest jeszcze Muzeum Powozów z ważącą 4 tony złotą karetą koronacyjną Franciszka Stefana, męża Marii Teresy. Jest wspaniała palmiarnia. Atrakcji nie zabraknie.
Zapraszam was do miejsca, gdzie czas się zatrzymał. Muzeum Powozów, czyli Wagenburg. Znajdziemy tu wszystkie przedmioty, które związane są z przemieszczaniem się Habsburgów. Od XVII wieku do końca panowania, wspaniale przedmioty użytkowe, których nie boję się nazwać dziełami sztuki. Oprócz powozów dla dorosłych są powozy-miniaturki dla dzieci. Wszystko na różne okazje, których przecież w życiu cesarzy nie brakowało.
Były więc koronacje, śluby, podróże krajowe i zagraniczne, były w końcu pogrzeby. Były powozy letnie, zimowe. Sanki dla dzieci i dorosłych.
Ale przecież do każdego powozu potrzebne były konie, stangreci, uprzęże, rzędy.
Oprócz tego bardzo popularne były podróże i przejażdżki wierzchem. Do tego każda dama lub dżentelmen potrzebowali odpowiednich strojów, siodeł, ostróg, strzemion, butów.
A piękne konie warto było uwieczniać na portretach. Cała kolekcja portretów końskich znajdujących się w posiadaniu cesarzowej Sisi jest tu również do obejrzenia.
Jeśli popatrzymy na talię tej sukni to bez problemu odgadniemy, że należała do cesarzowej Sisi, która przy wzroście 172 ważyła 50 kilogramów, a jej talia to 50 cm.
Warto przypomnieć, że cesarzowa Elżbieta była wspaniałą amazonką. Dzięki ciężkim treningom była tak dobra, że startowała w wyścigach w Anglii, mierząc się z najlepszymi. Jej galopady par force graniczyły z szaleństwem, były bowiem ekstremalne nie tylko w XIX wieku. Zadziwiają znawców i dzisiaj. Bo trzeba wziąć pod uwagę, że jeździła w damskim siodle.
Kupowała w Anglii najdroższe konie do swoich hodowli. Jak mówią kronikarze epoki: „miała rękę do koni”.
Polecam książkę Daisy Goodwin „Łowca posagów”, która opowiada o pobycie cesarzowej Sisi w Anglii.
Karoca cesarzowej Marii Teresy używana w czasie żałoby.
Najsmutniejszy z powozów – karawan, którym podróżowało ciało cesarzowej Elżbiety po tragicznej śmierci w Szwajcarii. Wiele lat później ten sam karawan wiózł jej małżonka, cesarza Franciszka Józefa na miejsce wiecznego spoczynku. Ostatni raz użyto go do przewiezienia ciała cesarzowej Zyty Burbon- Parmeńskiej w 1989 roku.
W muzeum Powozów spotkamy jeszcze jeden ciekawy eksponat – już nie powóz, ale jedno z pierwszych aut. Jeździł nim Karol I ostatni cesarz Austro-Węgier.

No i na koniec w zestawieniu do poprzedniego samochodu z początku XX wieku auto z końca wieku XX. Samochód wyścigowy, którym jeździ prawnuk ostatniego cesarza Karola I – Ferdinand Zvonimir Maria Balthus Keith Michael Otto Antal Bahnam Leonhard Habsburg-Lothringen, austriacki kierowca wyścigowy Formuły Renault, następca głowy domu Habsbursko- Lotaryńskiego.
Długo by jeszcze można było opowiadać o Wiedniu, jego zabytkach, ludziach mieszkających tu kiedyś i dzisiaj.
Ale najlepiej zacząć od wyjazdu do tego wspaniałego miasta nad pięknym Dunajem, który wcale nie jest modry.
Bożena