Jest jeszcze kilka miejsc w Salzburgu, które są „must see”. Do tych miejsc należy na pewno Schloss Mirabell i ogrody wokół pałacu, czyli Mirabellgarten.
Cóż zatem jest takiego w tym pałacu i ogrodach, że otrzymały intrygujące, włoskie imię żeńskie Mirabell? „Mirabile”, czyli godne podziwu i „bella”, czyli piękna.

Patrząc na zdjęcia rozumiemy, że to wyjątkowe miejsce. W tle mamy salzburską twierdzę, a gdy posuwamy się w głąb ogrodu widzimy, że robi się tylko piękniej.
Pałac i ogrody założył w 1606 roku arcybiskup Wolf Dietrich von Raitenau. Zrobił to z miłości do… córki salzburskiego kupca, Salomei Alt.

Arcybiskup Wolf Dietrich von Raitenau

Piękna Salomea Alt
Ilość dzieci z tego związku (15) świadczy o tym, że była to miłość wielka i bardzo namiętna. Chociaż tragiczna.
Wszystko zaczęło się zanim Wolf Dietrich spełnił oczekiwania rodziny i został biskupem. Miał wtedy 28 lat. Nie wyparł się swojej miłości. Po szczęśliwych latach zawisły nad nimi czarne chmury. Arcybiskup został zdetronizowany przez swojego następcę i zamknięty w twierdzy salzburskiej. Salomea razem z dziećmi musiała opuścić miasto, bez prawa powrotu. Zamieszkała w Wels, mieście leżącym na południowy zachód od Linzu . Do końca swojego życia uważała się za wdowę po księciu arcybiskupie. Dzięki protekcji możnych przyjaciół dzieci pary, decyzją papieża, nie miały statusu nieślubnych.
Podobno ostatnie pięć lat życia arcybiskup von Raitenau spędził w nieludzkich warunkach w twierdzy salzburskiej. Odmówiono mu nawet pochówku w katedrze. Wieczny spokój znalazł na Cmentarzu św. Sebastiana, gdzie spoczywa w skromnym mauzoleum.
Wewnątrz pałacu znajduje się piękna, barokowa Sala Marmurowa, do której prowadzą Schody Aniołów.


Sala od czasów arcybiskupa pełniła funkcje reprezentacyjne. Była salą bankietową i koncertową. Tu grał dla arcybiskupa Leopold Mozart z dwójką swoich cudownych dzieci, Wolfgangiem Amadeuszem i Nannerl.
Dzisiaj jest tu Urząd Stanu Cywilnego i w pięknej Sali Marmurowej można zawrzeć związek małżeński.

Amorki albo aniołki siedzące na marmurowej balustradzie schodów są bardzo wesołe i psotne. Jeden z nich znaczącym ruchem puka się w czoło, pokazując na wchodzących nowożeńców. Jakby chciał zapytać: „Co ty tutaj robisz?”
W Sali Marmurowej odbywają się także liczne koncerty muzyki klasycznej, konferencje i uroczystości przyznawania odznaczeń państwowych. W takich pięknych okolicznościach przyrody urzęduje Burmistrz Salzburga – jest tam ratusz i jego biuro.

Ogrody Mirabell są piękne o każdej porze roku. Bardzo zadbane, pomimo tego, że w lecie jest tu bardzo, bardzo wielu turystów. Ciężko znaleźć wolną ławeczkę.

W lecie koncertują tu różne orkiestry wzbudzając wielki aplauz publiczności.

Miło posiedzieć i odpocząć, zwłaszcza latem przy fontannie głównej.

Jedną z wielkich atrakcji jest Ogród Różany przy południowej elewacji

Jest tu także Ogród Karłów. Powstał w XVII wieku i był pierwszym takim ogrodem w Europie. Wspominam tylko z kronikarskiego obowiązku, ale już wiadomo, kiedy zaczęła się miłość Niemców i ich braci Austriaków do ohydnych ogrodowych krasnali.
Jest tu jeszcze w zachodniej części ogrodu teatr plenerowy, oranżeria, która dzisiaj jest palmiarnią i oczywiście /tu o fanfary poproszę/ Fontanna Pegaza.

Skąd ten entuzjazm? Bo to jest TA fontanna, która zagrała w filmie „Sound of Music”! Z Julie Andrews i Christopherem Plummerem. Tylko dla młodego Plummera warto ten film obejrzeć. Nie mówiąc już o 5 Oscarach w najważniejszych kategoriach, które „Sound of Music” otrzymało.
Klasyka musicali. W słynnej scenie Maria von Trapp /Julie Andrews/ tańczy z dziećmi wokół fontanny Pegaza, śpiewając „Do, Re, Mi” na schodkach u stóp Wzgórza Różanego.
Co roku do Salzburga przyjeżdża 300 tysięcy fanów tego musicalu, aby obejrzeć autentyczne plenery z filmu. Biura wycieczkowe oferują specjalne trasy turystyczne po mieście i okolicy, śladami „Sound of Music”. No a Mozart? To dla nich tylko przy okazji i w ogóle niekoniecznie. A salzburczycy nie bardzo rozumieją te zachwyty, bo wielu z nich nie oglądało tego filmu i nie wiedzą dlaczego Amerykanie musieli zrobić musical o tej części austriackiej historii, o której bardzo chcieliby zapomnieć.
Bo po co wracać do czasów rodzącego się w Austrii faszyzmu? Dziś Austriacy uważają się za miłych i sympatycznych ludzi i nie chcą żeby im przypominać jak hajlowali na Placu Bohaterów w Wiedniu witając Hitlera ogłaszającego aneksję ich kraju, czyli odebranie Austrii niezależności. A sprawozdawca radiowy mówił wtedy: ”Czyż istnieją słowa, które mogłyby opisać nasze uczucia, czyż serce i oczy są w stanie pojąć entuzjazm i radość, że Führer po tak długiej nieobecności znów jest w naszej stolicy?”
Bardzo starają się zapomnieć, że Hitler był Austriakiem urodzonym 90 kilometrów od Linzu. Ach, to było tak dawno, po co to odgrzebywać?
Trzeba odgrzebywać. Bo pamięć nie boli. Warto pamiętać. I wyciągać wnioski na przyszłość.
Z fanami musicalu na pewno warto zobaczyć przepiękny Leopoldskron, który „grał” w filmie pałac Georga von Trappa. „Sound of Music” kręcono w 1965 roku, na podstawie brodwayowskiego hitu Richarda Rogersa i Oscara Hammersteina z 1959 roku.
Historia pałacu jest bardzo ciekawa i pouczająca. Zbudowano go w XVIII wieku na polecenie księcia arcybiskupa. Stał się jego prywatną rezydencją i to ulubioną na tyle, że po śmierci kazał zostawić w kaplicy pałacowej swoje serce. Resztę doczesnych szczątków złożono w salzburskiej katedrze.
Mieszkał tu tymczasowo, po swojej abdykacji, król Bawarii Ludwik I. Wszyscy właściciele kochali to miejsce, co nie dziwi. Jest tu rzeczywiście pięknie.
W 1918 roku pałac nabył Max Reinhardt, wielce zasłużony dla austriackiej i europejskiej kultury reżyser, znana postać związana z działalnością teatralną, dyrektor Deutsches Theater. W tym pałacu zrodziła się koncepcja Festiwalu Teatralnego w Salzburgu.
W 1937 roku, gdy kwestia żydowska nabrzmiała w Austrii do granic możliwości, Max Reinhardt musiał uciekać. Wyjechał do Nowego Jorku. W 1938 roku dowiedział się z gazet, że nie jest już właścicielem pałacu Leopoldskron, bo go mili Austriacy wywłaszczyli. Taka wdzięczność.

Pałac stał się miejscem spotkań aryjskich ludzi kultury. Po wojnie jeden ze spadkobierców Reinhardta odzyskał pałac i go sprzedał. Dziś należy do amerykańskiej organizacji pozarządowej Salzburg Seminar i jest miejscem spotkań liderów świata polityki, biznesu, kultury i nauki. Niestety, jest prywatną własnością i nie można go zwiedzać. Ale można popatrzeć na niego z zachodniego brzegu stawu.
Salzburg jest znanym planem filmowym. Jeżeli ktoś ogląda filmy z Tomem Cruisem, to tu kręcono film „Wybuchowa para”. Aktorowi partnerowała Cameron Diaz. W 2011 oglądaliśmy film z Nicholasem Cagem pt. „Polowanie na czarownice”, w którym część akcji dzieje się w Salzburgu.
Ze względu na wspaniałe położenie, Salzburg daje nam szansę popatrzenia na siebie z góry. Nie tylko z twierdzy, ale także ze wzgórza Mönchsberg. Nazwa tej górki w centrum miasta wzięła się od mnichów benedyktynów z opactwa św. Piotra położonego u stóp góry. Wewnątrz góry znajduje się tunel i duży parking dla samochodów.
Na szczycie góry jest Muzeum Sztuki Współczesnej i wspaniały taras, z którego można podziwiać panoramę miasta. Od 1890 roku działa tu winda, która zawiezie nas na szczyt góry. Zanim do niej wsiądziecie, sprawdźcie dokładnie zasady opłat za ten cud techniki, bo kosztuje to sporo i trzeba zapłacić za „tam i z powrotem”, chociaż zwykle wraca się stamtąd na piechotę.
Ale jest tam również przepiękna trasa spacerowa, dająca możliwość oglądania miasta i wspaniałych willi po drodze.

Ze wzgórza Mönchsberg widzimy sąsiednie wzgórze i twierdzę Hohensalzburg.

Góra ma ponad 500 m. Widok na Salzburg.

Maszerując po wzgórzu można spotkać mały, prywatny zamek. A może to forteca?

Widok zimowy na miasto jest równie atrakcyjny jak letni.

Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Salzburgu, czyli królestwo modernizmu.

Na wzgórzu, przy muzeum znajduje się taras widokowy i kawiarnia. No i bardzo elegancka restauracja.
A jeżeli ktoś lubi parzyć kawę własnoręcznie to pewnie taka kolorowa kawiarka wywoła uśmiech nawet u największego ponuraka.

Gdy już bawimy w Salzburgu nie od rzeczy byłoby zajrzeć do tutejszego Zoo. Z pewnością się nie zawiedziecie. Najlepiej z Mirabellplatz dojechać autobusem nr 25. Wysiąść na przystanku Anif Zoo. Pisałam już kiedyś na tym blogu o tym wspaniałym miejscu leżącym w pięknych okolicznościach przyrody./wkmo.blog/ „I kudłate i łaciate”/. Jest to całkiem niedaleko Hellbrunu.
Zoo, podobnie jak stara część miasta jest również „przyklejone” do Góry Hellbruńskiej. Powstało dzięki arcybiskupowi Marcusowi Sitticusowi, który założył w pobliżu pałacu zwierzyniec. Było to w XVII wieku. Dziś to bardzo nowoczesny ośrodek ochrony przyrody i gatunków. Na 14 hektarach powierzchni zwierzęta mają bardzo rozległe tereny do zamieszkania. Ja nie jestem absolutnie zwolennikiem jakiegokolwiek trzymania dzikich zwierząt w zamknięciu, o cyrkach ze zwierzętami nie chcę słyszeć. Ale w Zoo w Salzburgu czekałam bardzo długo na specjalnej platformie, w środku ogromnego wybiegu, żeby zobaczyć lamparta i niestety, odeszłam z kwitkiem. Zwierzak zaszył się w gąszczu, bo mu się nie chciało pokazywać i… już. Może więc takie Zoo jest po prostu mniejszym złem?
Moje zwierzęce odkrycie towarzyskie to przecudnej urody panda ruda.


Mam już parę lat i jest mi wstyd, że nie wiedziałam, że takie zwierzę istnieje, a na dodatek nie ma nic wspólnego z pandą białą. No i jest to gatunek zagrożony wyginięciem.
I może po to potrzebne są ogrody zoologiczne. 150 gatunków reprezentuje tu 1500 zwierząt. Od badylarki pospolitej po nosorożca białego. Od myszy żniwnej do lwów i tygrysów. Jest też małe zoo, gdzie można do woli „głasiać i grapać” malutkie kózki i inne zwierzaczki. Nie można tylko zapomnieć o małym „co nieco”, bo kózki i świnki bardzo tego nie lubią.




Co rusz jakaś znajoma twarz…
A nad wszystkim czuwa tu oczywiście – król Julian.

Salzburg może być również świetną bazą wypadową do zwiedzenia innych okolicznych atrakcji . Na każdą trzeba poświęcić cały dzień. O wszystkich tych miejscach pisałam już na blogu, dlatego przypomnę tylko to co najważniejsze. Gdzie warto pojechać?
Proponuję zacząć od wyprawy na Kehlstein, Eagle’s Nest, czyli do Orlego Gniazda. / wkmo.blog/ Kehlstein /.
W 1938 roku wdzięczny naród niemiecki sprezentował swojemu drogiemu przywódcy, Adolfowi H. piękną siedzibę na szczycie góry, prawie 2000 m n.p.m. Podobno drogi przywódca nie był jakoś bardzo zachwycony prezentem, bo nie lubił wysokości i otwartych przestrzeni, ale liczą się intencje narodu. Führer był tu ledwie parę razy, w towarzystwie ważnych zagranicznych gości.
Sam mieszkał w Berghofie u podnóża góry, niedaleko od miejscowości Berchtesgaden.


Trzeba oddać miejscu sprawiedliwość. Widoki na wysokie Alpy są niepowtarzalne.




Rozciąga się stąd również przepiękny widok na Königssee.

Możliwości dojazdu jest wiele, ale i tak wszystkie kończą się na parkingu w Obersalzberg. Z Berchtesgaden dojedziemy autobusem nr 838 spod dworca, właśnie tu na parking. Znajduje się tu Centrum Dokumentacji, które polecam osobom zainteresowanym pogłębieniem wiedzy o rozwoju faszyzmu w Niemczech. Boczną dróżką obok centrum możemy wejść do lasu i zobaczyć miejsce, gdzie kiedyś stał słynny Berghof – nieoficjalna stolica III Rzeszy. W filmie „Walkiria” Tom Cruise grający pułkownika Clausa von Stauffenberga oczekuje na swojego szefa, Adolfa Hitlera, w pokoju z ogromnym oknem, za którym roztacza się wspaniały widok na Alpy Berchtesgadeńskie. Tak twórcy filmu odtworzyli wnętrza Berghofu.
W 1945roku siedziba Hitlera została zbombardowana przez aliantów, a w 1952 roku rząd Bawarii nakazał wysadzenie ruin i uporządkowanie terenu. Obawiano się, żeby nie było to miejsce spotkań neonazistów. Świadoma polityka rządu Bawarii zmierzała do wytworzenia wrażenia, że Niemcy bardzo żałują i współczują wszystkim, których dotknęła polityka Hitlera. Ale tak naprawdę nie zostało to do końca przepracowane. Świadczy o tym popularność partii AfD w Niemczech, zwłaszcza na terenach byłej NRD. A i w okolicach Berghofu od czasu do czasu można spotkać zapalone świeczki. Ku pamięci?
Tak więc niezależnie od środka komunikacji wszyscy trafimy na parking Obersalzberg. Stąd komunikacją miejską zostaniemy zawiezieni 6 kilometrów w górę na wysokość 1834 metry na kolejny parking. Tu, jeżeli jesteśmy indywidualnymi turystami musimy od razu zarezerwować sobie miejsce w powrotnym autobusie. Jest to bardzo ściśle przestrzegane. Nikt się tu nie może „zgubić”.
Po tych formalnościach wchodzimy do 120 metrowego tunelu /jest tam bardzo zimno!/. Na końcu czeka na nas piękna, mosiężna winda, która zawiezie nas 124 metry w górę. Windę obsługuje pan windziarz i nie pozwala nikomu zbliżać się do guzików.





Herbaciarnia na Kehlsteinie. Tak jest nazywany ten obiekt. Jeżeli ktoś pyta, czy warto, to mówię, że warto. Niemcy bardzo skrupulatnie przestrzegają zasady, że wszystkie pieniądze zarobione na tej atrakcji turystycznej muszą trafić na cele charytatywne. Wszystko dlatego, żeby nikt nie zarzucił im, że zarabiają na Adolfie.

Trochę bawarskiego folkloru na górze.
Inna moja zachętka do zwiedzenia Salzburgerlandu to miejscowość Werfen i dwie świetne miejscówki. Średniowieczny zamek, a właściwie twierdza Hohenwerfen i Świat Lodowych Olbrzymów, czyli jaskinie lodowe Werfen.


O zamku Hohenwerfen pisałam już na blogu / wkmo.blog/nie tylko dla orłów/. Więc tylko pokrótce Wam przypomnę dlaczego to jest miejsce „na tak”.
Zaczęło się oczywiście od filmu „Tylko dla orłów”. Grupa amerykańskich żołnierzy ma zdobyć twierdzę Adler. Rzecz dzieje się w czasie II wojny światowej. Twierdza to bardzo ważne miejsce dla nazistów. I dlatego grupa śmiałków, na czele z majorem Johnem Smithem i porucznikiem Morrisem Schafferem mają ją zdobyć. Główne role grają Richard Burton i Clint Eastwood, a ów zamek Adler to właśnie twierdza Hohenwerfen.
Z Salzburga jedziemy pociągiem bezpośrednio do Werfen. 40 kilometrów na południe. I zamku i jaskiń w jeden dzień nie zwiedzimy, dlatego musimy zdecydować. Do twierdzy idziemy na piechotę, a do jaskiń zawiezie nas, za niewielką opłatą, busik.
W twierdzy, do której można wejść na piechotę, ale to tylko dla orłów, lub wjechać wygodną windą, czekają na nas liczne atrakcje.





Z przewodnikiem zwiedzimy od piwnic po dach średniowieczny zamek, poznamy życie ludzi w warowni, będziemy świadkami pojedynku na podwórcu zamkowym, ale przede wszystkim obejrzymy pokaz sokolniczy.

Jeżeli kogoś nie interesują historyczne atrakcje z XI wieku, a lubi cuda przyrody to powinien dojechać do Werfen i wsiąść do busika, który zawiezie nas na wysokość 1641metrów nad poziom morza. Tu, przy kasach zacznie się pierwszy etap wyprawy do lodowego świata jaskiń. Jak to w lodowni, jest bardzo zimno i należy o tym pamiętać. Zabrać ciepłą odzież i wygodne buty, raczej nie typu adidas. No i oczywiście kondycję. Czeka na was bowiem 700 schodów w górę. Jest oczywiście też kolejka linowa. Tak czy inaczej jest to spory wysiłek fizyczny.
Z pięknych okoliczności przyrody w okolicach Werfen polecam także wąwóz Liechtenstein, gdzie podobno, według legendy, rodzi się tęcza.
A jak chcecie tak całkiem niespiesznie wrócić do starych czasów monarchii austro-węgierskiej, lub jesteście fanami cesarzowej Elżbiety Bawarskiej znanej bardziej jako Sisi, to zapraszam do Bad Ischl. Pisałam o tym na swoim blogu /wkmo.blog/ Sisi – moja miłość/.
To przepiękne uzdrowisko leży 1,5 godziny autobusem od Salzburga. Polecam wsiąść na dworcu w Salzburgu, bo wtedy jeszcze można znaleźć miejsce siedzące. Trasa do Bad Ischl jest bardzo uczęszczana, bo po drodze jest góra Katrin i kolejka linowa, która ma również wielu zwolenników.
Ale my jedziemy do końca trasy i wysiadamy w Ischlu.
Proponuję iść do Kaiservilla na piechotę. Miasto nie jest duże i od razu czujemy tu atmosferę kurortu. Idąc do Kaiservilla mijamy wspaniały dom zdrojowy.

Jest tu również pijalnia wód, teatr, muszla koncertowa.
Trzeba pamiętać, że Bad Ischl był znaną miejscowością sanatoryjną zanim „odkryła” ją dla siebie cesarzowa Zofia. Podobno tylko dzięki tutejszym zabiegom solankowym udało się jej począć swojego „Salzprinza”, czyli Frania Habsburga, który wyrósł na przystojnego młodzieńca i został cesarzem Austrii Franciszkiem Józefem I. Był także królem Węgier, Czech i Chorwacji. Z oficjalnego tytułu władcy mnie najbardziej podoba się część : „Wielki Książę Toskanii i Krakowa” oraz „książę Górnego i Dolnego Śląska, Modeny, Parmy Piacenzy, Guastalli, Oświęcimia i Zatora”.
Cesarz uważał to miejsce za szczęśliwe, bo tu poznał swoją przyszłą małżonkę Elżbietę Bawarską. To był przypadek miłości od pierwszego wejrzenia. Księżniczka Sisi przyjechała bowiem do Bad Ischl tylko jako osoba towarzysząca siostrze Nene, która miała zostać żoną cesarza Franciszka Józefa I. Tak wymyśliły mamusie. A że były siostrami, to łatwo poszło.
Takie małżeństwa między bardzo blisko spokrewnionymi osobami nie były wśród Habsburgów niczym nadzwyczajnym. A pokłosiem tego chowu wsobnego, czyli kojarzenia w pary blisko spokrewnionych osób jest tzw. szczęka habsburska. O genetyce wtedy nie słyszano, a ważne było żeby władza pozostawała w rodzinie, zgodnie z zasadą: „Niech inni prowadzą wojny, ty szczęśliwa Austrio, żeń się”. Ale patrząc na portrety Habsburgów to przesadzili raczej z tymi żeniaczkami z bardzo bliskimi krewnymi.
Kaiservilla jest własnością prywatną rodziny Habsburgów. Obecny właściciel to arcyksiążę Markus Emanuel Salvator von Habsburg-Lothringen. Poprzez swoją babkę, jest prawnukiem Franciszka Józefa I i cesarzowej Elżbiety.
Cesarzowa Zofia kupiła ją z prywatnych zasobów i przekazała swojemu synowi Franiowi i Sisi w prezencie ślubnym.

Willa jest położona w przepięknym parku. Tworzą razem zabytek architektury ogrodowej.



Cesarz przyjeżdżał tu przez 60 lat swojego panowania. Tu obchodzono jego urodziny w sierpniu. Tu, w lipcu 1898 roku po raz ostatni widział się z żoną, która wyjeżdżała w kolejną podróż. Tym razem ostatnią. We wrześniu 1898 roku zginęła z rąk zamachowca.
Willę można odwiedzić. Obowiązuje tu zakaz fotografowania. Zwiedzanie odbywa się w małych grupach, najczęściej do 10 osób. Dlatego czasami trzeba chwilę poczekać. Ale spacer po parku albo relaks na ławeczce wynagradza nam wszystko.
Cesarzowa Sisi miała tu swój mały raj – „Marmorschlössl”. Pałacyk znajduje się w głębi parku. Dzisiaj jest tam wspaniałe muzeum fotografii i sprzętu fotograficznego. Fotografia była dla Sisi sposobem na zatrzymanie czasu. Po trzydziestce nie pozwoliła już nikomu się sfotografować. Wszyscy znali jej fobię związaną z upływem czasu i zasłanianiem twarzy. Zawsze miała przy sobie trzy rzeczy: parasolkę, wachlarz i woalkę. Nie ma zdjęć cesarzowej po trzydziestce.

Za czasów cesarzowej było to miejsce spotkań z przyjaciółmi, samotnia, w której pisała wiersze lub czytała.


W miesiącach letnich życie Wiednia przenosiło się do Bad Ischl. „Secret capital of Austria”, tak nazywano kurort.
To piękne miejsce zyskało dodatkową sławę dzięki obecności dworu cesarskiego. W lecie odbywał się tu Festiwal Operetek im. Lehara. Przyjeżdżali do Ischla, ze względu na cesarską parę najlepsi twórcy. Bywał Strauss, Brahms i Lehar, który miał tu nawet swoją willę.
Trzeba jednak cały czas pamiętać, że Kaiservilla w Bad Ischl to nie jest Hofburg ani Schönbrunn. Tu jest po prostu bardziej domowo i zacisznie. Ale może dzięki temu miałam wrażenie, że jeżeli gdzieś miałabym spotkać Sisi to właśnie tu…
I tak kończę swoje peregrynacje po Salzburgu i okolicach. Pewnie żeby zobaczyć wszystko to tydzień byłoby mało. Ale warto tu zaglądać, bo to piękne miejsca. Jeżeli chcecie poznać więcej szczegółów dotyczących poszczególnych miejsc zajrzyjcie na mojego bloga wkmo.blog.
Do zobaczenia. Salzburgerland czeka na Was!
Bożena