Sparafrazowałam mistrza Twardowskiego, bo na naszych oczach „dobra zmiana” trafiła do ważnych polskich muzeów.
Na wyprzódki, jak mawiała moja babcia, pojechałam do Gdańska zobaczyć ekspozycję w Muzeum II Wojny Światowej i w Europejskim Centrum Solidarności. I nie żałuję – ani czasu, ani środków, które trzeba było przeznaczyć na Pendolino, noclegi w Gdańsku i pobyt w tym pięknym mieście nad Motławą. Czas był zimowy, mocno wiało, ale oba muzea zachwycają rozmachem ekspozycji i nowoczesnym spojrzeniem na historię.
Cieszę się, że ekspozycje utwierdzają nas w przekonaniu, że od nas też coś zależy, potrafimy się postawić i nie zawsze gubimy „złoty róg”. Nasza wolność po II wojnie światowej i po 1989 roku to nie był żaden prezent. Nic nam się też nie udało. Zapracowaliśmy na nią i dziś nikt nie ma prawa zarzucać nam braku inicjatywy czy niechęci do zmiany naszego losu wszelkimi dostępnymi środkami.
Trzecie muzeum, na które zagięto parol to Muzeum Polin w Warszawie, chociaż jak wszyscy sądzili, było, z oczywistych powodów „nie do ruszenia”. A jednak…
Obiecałam sobie, że jak mnie coronawirus nie zabije i otworzą muzea to na pewno tam też pojadę. Wprawdzie jedyny słuszny minister od kultury już zdążył odwołać prof. Dariusza Stolę, bardzo kompetentnego, cieszącego się szacunkiem dyrektora, ale w ekspozycje, póki co, łap nie wkłada. Zdaję sobie jednak sprawę, że czas ucieka…
Bryła Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku widoczna jest z daleka i nie da się jej z niczym pomylić.

Koncepcja powstania muzeum i jego wygląd zewnętrzny były bardzo przemyślaną ideą. Bryła muzeum to walący się dom, ale kształt budynku to także ostrze wyrastające z ziemi albo wbite w ziemię. Niedaleko znajduje się historyczny budynek Poczty Polskiej, o 7 kilometrów oddalone jest Westerplatte.

Muzeum, ze wszystkimi eksponatami, cała wystawa główna znajduje się 14 metrów pod ziemią, czyli nasza przeszłość ukryta jest w podziemiach budynku. Na powierzchni, na poziomie otwartego placu mamy teraźniejszość, a przyszłość wyrażona została w formie strzelistej, siedmiokondygnacyjnej budowli z platformą widokową na szczycie. Całość jest w kształcie pochylonego graniastosłupa.
Muzeum zostało otwarte w czerwcu 2017 roku. Pierwszym dyrektorem został profesor Paweł Machcewicz, który wraz ze współpracownikami „wymyślił” tę instytucję kultury. Na to ogromne przedsięwzięcie poświęcił 10 lat swojego życia. Wspaniałe muzeum trafiło w zły czas, jest oczywiście „winą Tuska” i dlatego „dobra zmiana” zadziałała. Nie tylko, po zaledwie paru miesiącach pracy na stanowisku dyrektora odwołano profesora Machcewicza, ale w bezlitosny sposób zaingerowano w samą koncepcję wystawy dodając swoje, jedynie słuszne, „trzy grosze”. Sprawa trafiła do sądu. Chodzi o naruszenie praw autorskich profesora Machcewicza i jego współpracowników, w kwestii ingerencji w koncepcję wystawy głównej.
W 2017 roku ukazała się książka Pawła Machcewicza pt. „Muzeum”, która opowiada o kulisach walki o Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku.
15 października 2020 roku Sąd Okręgowy w Gdańsku uznał, że wystawa i scenariusz są chronioną twórczością i nie wolno bez zgody autorów ingerować w ich pracę. Żadna władza nie ma prawa zmieniać koncepcji twórców, dodając własne ideologiczne pomysły.
Muzeum bardzo działa na emocje. Uruchamiamy tu i słuch i wzrok, jesteśmy bombardowani milionem różnych informacji, historia nie tylko Polski, ale całej Europy i świata wchłania nas całkowicie. Wszystkie wydarzenia pokazane są chronologicznie, ale aby nie zabłądzić w tym labiryncie wydarzeń potrzebny jest nam audioguide.
Na 5 tysiącach metrów kwadratowych mamy 18 ogromnych pomieszczeń i 18 sekcji tematycznych, począwszy od narodzin totalitaryzmów, a na czasach „zimnej wojny” i „żelaznej kurtyny” skończywszy. 240 stanowisk interaktywnych.
Od razu mówię, że 5 godzin mija w tym muzeum jak „sen jaki złoty”. Wychodzimy i tak mało usatysfakcjonowani, bo nie dało się zobaczyć wszystkiego w należytym skupieniu. Trzeba tam wrócić, aby dopowiedzieć sobie te historie, obok których przeszliśmy tylko mimochodem.
Po pewnym czasie filmy, zdjęcia, przedmioty, aranżacje, mapy zlewają się w jedną całość, chociaż niektóre obrazy pozostają na zawsze, na przykład ściana zbudowana z walizek.
Okazuje się, że takie obrazy zawsze powodują dreszcze, nawet jeśli byliśmy już w muzeum w Auschwitz i pamiętamy gabloty wypełnione okularami, protezami i włosami. I jeszcze wiersz Różewicza ze szkoły:
Warkoczyk
Kiedy już wszystkie kobiety
z transportu ogolono
czterech robotników miotłami
zrobionymi z lipy zamiatało
i gromadziło włosy
Pod czystymi szybami
leżą sztywne włosy uduszonych
w komorach gazowych
w tych włosach są szpilki
i kościane grzebienie
Nie prześwietla ich światło
nie rozdziela wiatr
nie dotyka ich dłoń
ani deszcz ani usta
W wielkich skrzyniach
kłębią się suche włosy
uduszonych
i szary warkoczyk
mysi ogonek ze wstążeczką
za który pociągają w szkole
niegrzeczni chłopcy


Wehikuł czasu wiezie nas do dnia 28 czerwca 1914 roku do Sarajewa. Tam zostaje zamordowany austriacki arcyksiążę Franciszek Ferdynand Habsburg. I rozpoczyna się I wojna światowa. Przechodzimy przez sale, które pokazują rodzenie się totalitaryzmów: rewolucja październikowa w Rosji, faszyzm we Włoszech, dojście Hitlera do władzy w Niemczech, czyli droga do wojny. Mamy wojnę na Dalekim Wschodzie.




A potem miły głos Mai Ostaszewskiej zaprasza nas na drugą stronę korytarza, gdzie cofamy się do historii nam najbliższej. Ta druga część ekspozycji dotyczy II wojny światowej w Polsce i w Europie. I gdy patrzymy na ludzką krzywdę i cierpienie – boli bardzo.
Polska perspektywa na europejskim tle, tak bym nazwała tę część wystawy.


Wchodząc do tego muzeum, nie można nic nie wiedzieć o II wojnie światowej i polskim udziale. Nie wyobrażam sobie Polaka, który nie wie o polskiej części II wojny. Tu można albo uzupełnić wiadomości ogólne, albo wchodzić w szczegóły, które nas wyjątkowo interesują.
Wita nas przedwojenna uliczka. Taka spokojna, pełna sklepów. Ulica Józefa Piłsudskiego.

Mamy świadomość, że coś „wisi” w powietrzu…
Tak naprawdę, nie da się opowiedzieć co jest w tym muzeum. Tylko zachęcić do zobaczenia. To na pewno „must see” w Gdańsku.
Ale rzuca się w oczy rozmach w myśleniu, polot w wykonaniu. A wychodząc zostajemy z powracającym pytaniem, ile lat przyszło nam żyć z konsekwencjami wojny? Bo przecież nie odzyskaliśmy wolności w 1945 roku. Niemcy szybko „wystartowali” z nowym państwem. Etap Trizonii zakończył się 7 września 1949 roku, powstała Republika Federalna Niemiec. A my?
Podróż wehikułem czasu się kończy. Wychodzimy na oświetlony plac przed muzeum. Słyszymy jeszcze przez chwilę słowa z „Pieśni o żołnierzach z Westerplatte”:
I ci co mieli dobry słuch i wzrok,
słyszeli pono,
jak dudni w chmurach równy krok
Morskiego batalionu.
Dudniący, równy krok jest coraz cichszy, aż przestajemy go słyszeć. Odeszli na niebiańskie polany…
A rano czekała nas kolejna wizyta. Oczywiście znów wracamy do historii, tylko trochę nam bliższej – do Europejskiego Centrum Solidarności.
Droga do ECS jest bardzo prosta. Jeżeli staniemy plecami do głównego wejścia na Dworzec Główny w Gdańsku, to należy przejść tunelem podziemnym na drugą stronę ulicy i kierować się w lewo. Mijamy „centralę” NSZZ „Solidarność”, gdzie znajduje się fragment muru berlińskiego.



I już otwiera się przed nami historyczny plac z Pomnikiem Poległych Stoczniowców i równie historyczna Brama nr 2.


To tu wszystko się zaczęło. Na teren stoczni wchodzimy tym samym wejściem co Lech Wałęsa, Bogdan Borusewicz i wielu innych, czasami bezimiennych, bohaterów naszej polskiej pogmatwanej historii.


Po lewej stronie widzimy ogromny budynek w kształcie zbliżonym do statku, obłożony blachą corten, która swoim kolorem nawiązuje do elementów kadłubów.
ECS, razem z Pomnikiem Poległych Stoczniowców, Bramą nr 2 dawnej Stoczni Gdańskiej im. Lenina i Salą BHP, gdzie 31 sierpnia 1980 roku Lech Wałęsa w imieniu strajkujących podpisał porozumienie z rządem PRL-u to element całej koncepcji architektonicznej. Dzisiaj, ustalonych założeń broni nie tylko dyrektor Basil Kerski ale i Kolegium Historyczno- Programowe ECS, któremu przewodniczy Bogdan Borusewicz i grono zacnych osób, uczestników tamtej historii.
Spiritus movens całego przedsięwzięcia był „wizjoner, który kochał Gdańsk wielką miłością”, czyli prezydent miasta Paweł Adamowicz. Pomysł narodził się w marcu 1998 roku i 30 sierpnia 2014 nastąpiło otwarcie Europejskiego Centrum Solidarności. Prezydent Adamowicz jest dziś już świętej pamięci. Został zamordowany w czasie zbiórki na rzecz WOŚP-u, w styczniu 2019 roku. Miał zaledwie 54 lata. Jego prochy spoczywają w Bazylice Mariackiej Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny w Gdańsku.
Gdy wchodzimy do wnętrza budynku ECS jesteśmy zaskoczeni – wita nas ogromna przestrzeń, dużo światła, powietrza.
Tu na parterze znajduje się całoroczny ogród, księgarnia, kawiarnia, sklep z pamiątkami. Stąd też można wyruszyć do archiwum, biblioteki, mediateki lub na piętro, gdzie rozpocznie się nasza wyprawa w przeszłość.




Nawet nie przypuszczałam, że to będzie taka poruszająca wizyta. Wydarzenia sprzed 40 lat wróciły za sprawą wspaniale zorganizowanej ekspozycji. Jest tu przedstawiona współczesna historia Polski – powstanie ruchu solidarnościowego i dziedzictwo „Solidarności”. Wzruszenie, szok, refleksja nad tym co było. Straszna wyprawa w realia życia w PRL-u. Rzadko do działu „byliśmy piękni i młodzi” czy „to była nasza młodość”, a częściej do pokojów przesłuchań, realiów życia w stanie wojennym, podsłuchiwanych rozmów, spotkań opozycji, tajnych drukarni, pałowania na protestach, zamykania w więzieniach i legendy związanej z piosenkami, pieśniami, literaturą z drugiego obiegu. Nazwiska twórców i bardów, które stały się symbolami tamtych czasów – Kaczmarski. Gintrowski. Perfekt. T.Love. Nobel dla Wałęsy, literacki Nobel dla Miłosza.

Typowe M w bloku. Na ekranie ówczesny „zbawca narodu” Edward Gierek


Typowy pokój przesłuchań

Te deseczki są ruchome. Pod nimi są zdjęcia twarzy i zwłok zamordowanych w czasie protestów na Wybrzeżu.
Praktyczna rada – nie ruszać się bez audioguida. Sztuczna inteligencja sama wie, gdzie jesteś. Następuje synchronizacja z miejscem, gdzie stoisz. Dobrze pomyślane, bo nic nas nie goni i możemy spędzić w danym miejscu tyle czasu, ile chcemy. A na dodatek język przekazu jest prosty, nie ma tu demagogii. Dobrze się tego słucha.
Podróż w czasie. Od początku myśli o wolności aż do Okrągłego Stołu i pierwszych wolnych wyborów w czerwcu 1989.
Oglądamy, słuchamy, przyswajamy wiedzę, odświeżamy własne wspomnienia. To pamiętam, to przypomniałam sobie, tego dowiedziałam się… Te naszą najnowszą historię trzeba umieć opowiedzieć przystępnie i ciekawie. W Europejskim Centrum Solidarności to się udało. Pobyt w muzeum odświeża pamięć starszym i odkrywa historię młodym.
Wywołane refleksje i obrazy zostają w nas, dlatego lepiej zaplanować trochę czasu na powrót do rzeczywistości po obejrzeniu ekspozycji.
Jedyne co smutne, to fakt, że osoby ze zdjęć kiedyś razem, dziś chciałyby zapomnieć, że kiedykolwiek się znały.
Obecnej władzy Europejskie Centrum Solidarności śni się po nocach, bo tu są dokumenty, które pokazują jak było naprawdę i kto gdzie stał lub siedział, nawet jeżeli dziś mówią o nich, że są „gorszym sortem”.
Wystawa ma charakter narracyjny. Opowiadają archiwalne dokumenty, przedmioty, zdjęcia, projekcje wideo, interaktywne instalacje.
Te przedmioty to na przykład suwnica, na której pracowała legendarna Anna Walentynowicz, biurko Jacka Kuronia, jeep, którym poruszał się Jan Paweł II, policyjna suka, którą wożono protestujących robotników.



Są tu również oryginalne tablice 21 postulatów, kiedyś symbol nadziei, dziś sporu. Wpisane zostały na listę międzynarodowego projektu UNESCO „Pamięć świata”, który gromadzi najbardziej wartościowe dokumenty o światowym znaczeniu.

Zostały namalowane przez Macieja Grzywaczewskiego i Arama Rybickiego. Pomagał brat Arama – Sławomir. Ekspertyza prawna mówi, że to oni są właścicielami praw autorskich, czyli de facto właścicielami tablic.
W czasie stanu wojennego komuniści poszukiwali tych tablic. Zostały one sprytnie ukryte w ścianie prywatnego domu. Po 1989 roku trafiły do Muzeum Morskiego, a po zbudowaniu Europejskiego Centrum Solidarności tu znalazły swoje miejsce. Teraz Muzeum Morskie, którego szefem jest Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego, a teraz nawet i Sportu, domaga się zwrotu tablic, bo chcą wokół nich stworzyć własną narrację wydarzeń z sierpnia 1980 roku, zbudować Instytut Dziedzictwa Solidarności, placówkę konkurencyjną dla ECS.
W tej nowej narracji kto inny będzie Wałęsą, inny będzie Okrągły Stół. Wszystko będzie inne. Będzie tu dowodził „lepszy sort” ze swoim monopolem na prawdę.
Groźnie zabrzmiały w tym kontekście słowa Bogdana Lisa: „Te tablice z ECS nie wyjdą”.
Zwróciłam uwagę na przejmujące zdjęcia.


Zdjęcie wykonane przez Chrisa Niedenthala 14 grudnia 1981 roku jest symbolem grozy stanu wojennego wprowadzonego dzień wcześniej.
Wybierając się do Gdańska nie można tu nie być. Podobnie jak w Muzeum II wojny światowej widać tu polską rolę w historii nowoczesnej Europy. Jest to na pewno lepsze doświadczenie historyczne niż lekcje historii w szkole, bo tam na współczesną historię Polski nie ma zbyt wiele czasu.
Byłoby wielkim nietaktem będąc w Gdańsku nie przejść się Długim Targiem, nie przywitać z Neptunem stojącym przed dworem Artusa.


Tuż obok znajduje się Ratusz Głównego Miasta, kiedyś siedziba władz miejskich, teraz rezyduje tu Muzeum Historyczne Miasta Gdańska. Szczególnie piękna jest oczywiście Wielka Sala Rady ze swoim wspaniałym wystrojem, ale równie ważne stało się też miejsce poświęcone pamięci zamordowanego prezydenta Pawła Adamowicza.


Został pochowany w Bazylice Mariackiej.


Ze względu na porę roku, a była to końcówka grudnia, spacer nad Motławą był sporym wyzwaniem.




Jeszcze większym była wyprawa do Sopotu. Ale niezależnie od pory roku nasze morze zawsze ma swoje uroki. Własne mewy i łabędzie.


No i oczywiście wizytówka Sopotu – wspaniały Grand Hotel, który od ponad 90 lat zachwyca stylem i elegancją. Bywali tu wielcy tego świata, zarówno ci, których gwiazda do dziś jasno świeci, jak na przykład Josephine Baker, Marlena Dietrich, Charles de Gaulle czy Charles Aznavour, ale także wielu niemieckich generałów z czasów II wojny światowej.
W kronikach hotelowych widać pobyty Agnieszki Osieckiej, Maryli Rodowicz, Jerzego Połomskiego, szachinszacha Iranu i Omara Sharifa.

Wiele pobytów wiązało się z Festiwalem Piosenki w Sopocie, który był naszym oknem na świat, a koncerty w Operze Leśnej, w czasach PRL-u gromadziły przed telewizorami miliony widzów. Brylowali wspaniali konferansjerzy – Irena Dziedzic i Lucjan Kydryński.
Jest w Gdańsku jeszcze jedno miejsce warte polecenia. To kościół świętej Brygidy, w którym znajduje się wspaniały bursztynowy ołtarz. Inicjator powstania ołtarza, wieloletni proboszcz parafii i kapelan Solidarności, odszedł w niesławie, w cieniu licznych kontrowersji związanych z jego życiem.
Ale Bursztynowy Ołtarz na pewno wart jest obejrzenia. Plaże nad morzem, przy ujściu Wisły zawsze uważano za miejsce obfitujące w bursztyn, zwany też jantarem. To tu zaczynał się i kończył Bursztynowy Szlak wiodący z Akwilei nad Adriatykiem.
Odwieczny cel wędrówek kupców arabskich, rzymskich i greckich to zakup bursztynu nad Bałtykiem. Po dziś dzień to właśnie tu, w Gdańsku mamy centrum przemysłu związanego z bursztynem. Nasze wyroby ze srebra i bursztynu zaspokajają 70% światowego zapotrzebowania na te wyroby jubilerskie.

Jest to na pewno imponujące dzieło sztuki jubilerskiej. 11 metrów wysokości, półkole długości 12 metrów.
Autorami projektu są profesor Stanisław Radwański, rektor ASP w Gdańsku i bursztynnik Mariusz Drapikowski.

Centralny element ołtarza to obraz Matki Boskiej Opiekunki Ludzi Pracy, namalowany przez księdza Franciszka Znanieckiego po masakrze grudniowej w 1970 roku.
Matka Boska ma sukienkę z unikatowego białego bursztynu. Korony zostały ufundowane przez Danutę i Lecha Wałęsów i poświęcone 6 lipca 2001 roku przez papieża Jana Pawła II.
Pod obrazem mamy kontur Polski z delikatnym logo Solidarności. To symbol opieki Matki Boskiej nad naszym krajem. W mosiężnych koronach znajduje się 28 rubinów, które upamiętniają 28 robotników Wybrzeża poległych w Grudniu 1970 roku.

Częścią ołtarza jest bursztynowa monstrancja w kształcie Drzewa Życia. Przy niej są relikwie Jana Pawła II i Jerzego Popiełuszki.

Nad obrazem Matki Boskiej przepiękny złoty orzeł w koronie zrywa się do lotu. A wokół wzbijającego się orła krzyże, pokazujące, że w niepodległość Polski wpisane są ofiary.

Po obu stronach Matki Boskiej znajdują się figury patronek Europy – św. Brygidy Szwedzkiej i bł. Elżbiety Hesselblad.
Poniżej brązowe figury Jana Pawła II i kardynała Stefana Wyszyńskiego.
Przestrzeń ołtarza wypełniają bursztynowe winne grona i złote łany pszenicy.
Cała konstrukcja wykonana jest z rur ze stali kwasoodpornej, co daje całości wrażenie lekkości.
Prace trwały 17 lat. W 2017 roku ołtarz został poświęcony przez nuncjusza papieskiego.
Można myśleć, że Bursztynowy Ołtarz jest wyrazem megalomanii prałata Jankowskiego, ale tak naprawdę powstało przepiękne dzieło sztuki, które powinno pozostać celem wycieczek.
Jeżeli będziecie przemierzać kiedyś to miasto według własnego pomysłu, to zwróćcie uwagę na dwa bardzo interesujące pomniki.
Pierwszy zwiazany jest z pisarzem, autorem „Blaszanego bębenka”, Günterem Grassem, który urodził się w Gdańsku. Przedstawia ławeczkę , na której siedzi mały Oskarek Matzerath ze swoim bębenkiem, Niestety, ktoś mu ukradł pałeczki. Obok siedzi sam twórca postaci Oskara, z nieodłączną fajką.
A może Oskar zbyt intensywnie bębnił i kogoś zdenerwował? Podobno rodzice tylko raz w życiu kupują swojemu dziecku bębenek i wóz strażacki…
A drugi ciekawy pomnik znajduje się na placu przed Dworcem Głównym. Związany jest ze smutną historią tuż przed wybuchem II wojny światowej. Wtedy to zrozpaczeni rodzice żydowskich dzieci postanowili ratować swoje pociechy przed pogromem hitlerowskim. Zorganizowane zostały 4 transporty dzieci, tzw. Kindertransporty do Wielkiej Brytanii, do Londynu. W sumie z Gdańska wyjechało 130 dzieci. Ostatnim transportem pojechał również dziesięcioletni Frank Meisler, późniejszy twórca pomnika.

Podobne pomniki spotkamy też w Berlinie, gdzie była stacja przesiadkowa dla dzieci i przy dworcu Liverpool Street Station w Londynie, który był końcem podróży.
Ta ostatnia wielka akcja gmin żydowskich ocaliła ponad 10 tysięcy dzieci. Rodzice trafili do obozów zagłady i nigdy więcej się nie spotkali.
Bardzo interesującą książkę napisała Elisabeth Äsbrink. Nosi tytuł „W Lesie Wiedeńskim wcigąż szumią drzewa”, która opowiada o tragedii Żydów wiedeńskich i o żydowskim chłopcu, który nazywał się Otton Ullmann. Miał trzynaście lat, był rok 1939 i rodzice postanowili wysłać go do bezpiecznego kraju, czyli do Szwecji. Udało się. Aż do swojej śmierci w Auschwitz napisali do niego ponad 500 listów. Na podstawie tych listów powstała piękna opowieść o miłości i tęsknocie, którą czyta się z drżeniem serca i ze łzami w oczach. Książka o samotności dziecka w obcym kraju. A przy okazji pokazująca twórcę IKEI Ingvara Kamprada i zapomniane sprawy związane z Holocaustem.
I tak nasza wyprawa do Gdańska dobiegła końca. Kiedy szłyśmy na dworzec mijajac Długi Targ wydawało mi się, że ktoś mnie obserwuje, Obejrzałam się przez ramię. W oknie Domu Ławy machała mi na pożegnanie piękna Hedwiga, czyli panienka z okienka, bohaterka książki Jadwigi Łuczewskiej-Deotymy.

A może to była bohaterka filmu „Panienka z okienka” Marii Kaniewskiej?

Do następnego spotkania? Może latem?
Bożena