Dzisiaj zapraszam do monachijskiego Parku Olimpijskiego i Muzeum Człowieka i Natury
Park Olimpijski powstał na okoliczność Letnich Igrzysk Olimpijskich, które odbywały się w Niemczech w 1972 roku. Było to pierwsze tak duże międzynarodowe wydarzenie w tym kraju od czasu zakończenia II wojny światowej, dlatego Niemcom bardzo zależało, żeby pokazać się z jak najlepszej strony.
Na terenach dawnego lotniska wybudowano obiekty sportowe i wioskę olimpijską. To wszystko w pięknym parku, którego głównym elementem jest 9 hektarowe jezioro i wieża olimpijska mierząca 291 metrów.
Twórcy tego projektu stworzyli architektoniczne arcydzieło, które zachwyca i dzisiaj, choć minęło już prawie 50 lat od otwarcia tych obiektów.

Główny zamysł konstrukcyjny polegał na umieszczeniu obiektów sportowych pod stalową siecią z płyt akrylowych, rozpiętą na 80 – metrowych masztach. Pod koniec lat sześćdziesiątych ten pomysł był raczej jak z kosmosu, ale nie był krytykowany, raczej podziwiany.


Obok obiektów postawiono Wieżę Olimpijską. Na szczyt obiektu winda jedzie 30 sekund. Czekają tam na nas dwa tarasy widokowe i restauracja, która powolutku obraca się. Możemy z góry podziwiać okoliczne tereny.

Wokół dużego jeziora, przy brzegu, znajduje się Aleja Gwiazd. Obiekty Parku Olimpijskiego wykorzystywane są w różnorodny sposób. Można tu pobiegać, odpocząć na ławeczce, ale też wpaść na koncert, zawody sportowe, na różne wydarzenia kulturalne i religijne. Grali tu i śpiewali najlepsi: Elton John, Bon Jovi, Metallica. Każdy odcisnął tu swoją dłoń i złożył autograf na płycie wmurowanej w chodnik.

Jeżeli ktoś chciałby obejrzeć panoramę miasta może również wejść na wzgórze Olympiaberg i popatrzeć na okolicę.


Architektom tego miejsca przyświecał jeszcze jeden bardzo ważny cel – stworzyć tu „Zielone igrzyska”, czyli miejsce wkomponowane w naturę. Symbioza człowieka i jego potrzeb oraz potrzeb natury. Tę harmonię widać w Parku Olimpijskim na każdym kroku.
Spacerując po parku trafiamy w końcu do jego serca – Stadionu Olimpijskiego.

Wyjątkowo ciepło wspominamy ten stadion, bo tu odbywały się Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej w 1974 roku, gdy zajęliśmy 3 miejsce i oczywiście w 1972 roku, gdy zdobyliśmy złoty medal olimpijski ze słynną drużyną kierowaną przez Kazimierza Górskiego. Teraz polskie nazwiska pojawiają się tu rzadko. Właściwie tylko jedno, ale za to jakie! Robert Lewandowski!
Drużyna Bayernu Monachium grała na tym stadionie do 2005 roku. Potem przenieśli się na Alianz Arenę.
Stadion chciano przebudować i ulepszyć. Ale wtedy 40 tysięcy osób podpisało się pod petycją „Ręce precz od Stadionu Olimpijskiego”. Uznano go za zabytek i wszelkie prace związane zwłaszcza z dachem trzeba konsultować z konserwatorem.
Nad Igrzyskami Olimpijskimi z 1972 roku wisi tragedia izraelskich sportowców, którzy stali się wtedy celem palestyńskiego ataku terrorystycznego. Palestyńczycy z organizacji Czarny Wrzesień na oczach całego świata porwali, a następnie zastrzelili sportowców z Izraela. Po takiej porażce wizerunkowej niejeden kraj nie podniósłby się nigdy. Ale nie Niemcy. Ci pochylili głowy, przeprosili za niekompetencję policji i stworzyli w ciągu dwóch miesięcy grupę antyterrorystyczną GSG 9, która obecnie jest uznawana za jedną z najskuteczniejszych i najlepiej wyszkolonych jednostek na świecie.
Na terenie Parku Olimpijskiego postawiono pomnik poświęcony ofiarom. Po 4 dekadach nalegań ze strony rodzin izraelskich sportowców.


Na terenie wioski olimpijskiej jest pamiątkowa tablica.

Bardzo ciekawie o tych tragicznych wydarzeniach opowiada serial „Tuż przed tragedią”. W 3 sezonie jest odcinek „Masakra na Olimpiadzie”. Przedstawiono tu bardzo szczegółowo wydarzenia związane z nieudaną próbą odbicia porwanych sportowców. Twórcy filmu krok po kroku udowadniają jak niemieckie siły bezpieczeństwa „dały ciała”. Między innymi dlatego, że wśród 26 scenariuszy najgorszych wydarzeń w czasie olimpiady, atak arabskich terrorystów był na 21.miejscu, uważany zresztą za wielką niedorzeczność.
Dziś ta nieudana i tragiczna w skutkach akcja odbicia zakładników pokazywana jest w szkołach dla antyterrorystów jako przykład jak nie należy działać.
Kiedy odtajniono, po 40 latach, dokumenty związane z masakrą monachijską okazało się jak wiele rzeczy zostało zwyczajnie „zawalonych” lub zlekceważonych przez organizatorów tylko dlatego, żeby uniknąć jakichkolwiek zadrażnień i pokazać, że w 1972 roku olimpiadę organizują nowi Niemcy, którzy odcinają się od swojej strasznej przeszłości.
Dlatego rozluźniono ochronę w wiosce olimpijskiej, strażnicy nie mieli broni tylko krótkofalówki, nie było kamer i bramek do wykrywania metalu. Chciano zminimalizować poczucie zamknięcia i kontroli , co kojarzyć by się mogło z obozem koncentracyjnym.
Niektórzy uważają, że do zamachu mogło nie dojść, gdyby słuchano ekspertów, a nie układano planów pobożnych życzeń.
Po pierwsze, już w sierpniu 1972 roku niemiecki oficer wywiadu w Bejrucie informował centralę w Niemczech, że „Palestyńczycy planują jakieś wydarzenie na nadchodzących Igrzyskach”. MSZ Niemiec przekazało to władzom Bawarii, a te zlekceważyły informację. Pewna włoska gazeta opublikowała tekst, że Palestyńczycy planują w Monachium „coś sensacyjnego”. Tego źródła też nie sprawdzono.
Dr. Georgowi Sieberowi, psychologowi policyjnemu, zlecono stworzenie listy sytuacji, które można nazwać apokaliptycznymi, które teoretycznie mogłyby się wydarzyć w czasie Igrzysk. 26 scenariuszy, aby pokazać luki w systemie bezpieczeństwa. Zwyciężyła polityka – gdyby wziąć pod uwagę te scenariusze to trzeba by uzbroić strażników, sprawdzać przepustki itd. Uznania za państwo represyjne bano się jak diabeł święconej wody, stąd zlekceważono to, co przygotował dr Sieber. Parę godzin po zamachu, autor scenariusza nr 21 /atak Palestyńczyków na sportowców z Izraela/ usłyszał od szefa monachijskiej policji, że czas na psychologów minął i teraz ten atak terrorystyczny to sprawa polityków.
Po zakończeniu olimpiady dr Sieber zrezygnował ze stanowiska , a parę lat później udzielił wywiadu poczytnej gazecie i opowiedział o swoich scenariuszach i reakcjach władz Bawarii.
Okazało się, że stanęło „słowo przeciw słowu”, bo dokument, który dr Sieber opracował zniknął z akt służbowych. Przyznano, że przed olimpiadą pracowano z tym dokumentem, ale potem nikt nie wiedział co się z nim stało. Mógł wpaść za jakąś dużą szafę.
Zaskakująca i z dzisiejszego punktu widzenia kompletnie nieodpowiedzialna była decyzja ówczesnego przewodniczącego MKOl Averego Brundage, że „the games must go on”, czyli, że igrzyska toczą się dalej.
Dzisiaj dziennikarze pracujący wtedy w telewizji przyznają, że jednym z argumentów, aby nie zamykać olimpiady był fakt, że niemiecka telewizja nie miała czym wypełnić ramówki w razie przerwania igrzysk.
No i „poszły konie po betonie”. Izraelski rząd na czele z ówczesną premier Goldą Meir postanowił się „odwdzięczyć” Palestyńczykom i uruchomiono to, co Izrael ma najlepszego, czyli Mosad. Akcja nazywała się „Gniew Boży” i zakładała likwidację każdego, kto miał coś wspólnego z zabiciem izraelskich sportowców. Lała się krew i wybuchały bomby.
Polecam film Stevena Spielberga z 2005 roku pt. „Monachium”. W rolach głównych wystąpili Eric Bana i Daniel Craig. Zdjęcia do filmu są dziełem Janusza Kamińskiego.
Postaci, agenci Mosadu wypowiadają słowa, które nie wymagają żadnego komentarza:
„Dopóki nie nauczymy się postępować jak oni, nie pokonamy ich.”
„Świat zobaczy, że zabijanie Żydów… od teraz będzie kosztowną propozycją”.
W tej historii jest też polski wątek. Otóż, „Gniew Boży” zawitał też do Warszawy. W sierpniu 1981 roku, w restauracji Opera, na pierwszym piętrze hotelu „Victoria” agenci Mosadu dopadli Palestyńczyka nr 2 na izraelskiej liście „do odstrzału”. Był to Abu Daoud, mózg operacji w Monachium. Terrorysta przeżył dzięki wspaniałym chirurgom z warszawskiego szpitala MSW. Gdy poczuł się lepiej trafił pod opiekuńcze skrzydła agentów Stasi, czyli Ministerstwa Bezpieczeństwa Państwowego NRD i leczył się dalej w klinice w Berlinie Wschodnim. Dlaczego Stasi? Bo w tak zwanym bloku wschodnim to oni odpowiadali za kontakty z arabskimi „przyjaciółmi”.
Jak dojechać do Parku Olimpijskiego? U3 w kierunku Moosach i wysiąść na przystanku Olympiazentrum.
Kiedy zapytamy o trzy rzeczy kojarzące się z Bawarią, to większość wymieni Bayern Monachium /wierzę, dlatego, że Robert Lewandowski/, potem Oktoberfest, czyli święto piwa i na pewno BMW, czyli marka samochodów, która rozsławiła Bawarię.
Nawet jeżeli nie jesteśmy specjalnymi fanami tej marki to warto poświęcić czas, będąc w Olympiapark i zajrzeć do muzeum i do salonu BMW. Budynku nie da się nie zauważyć. Wysoki na 101 metrów czterocylindrowiec /nawiązanie do czterocylindrowego silnika/ rzuca się w oczy zaraz po wyjściu z kolejki. Obok znajduje się muzeum BMW. Budynek ma kształt pucharu, albo, jak mówią monachijczycy, miski na sałatę. Na dachu jest logo BMW. Kładka łączy to miejsce z centrum wystawienniczym zwanym BMW Welt.

I w końcu salon wystawienniczy.



Nawet jeżeli ktoś nie jest szczególnym fanem motoryzacji to tu go lekko poruszy widok pięknych aut. BMW oprócz swojej marki sprzedaje także Rolls Royce i Mini.



A wszystko zaczęło się od motorów a jeszcze wcześniej od silników dla wojska. Motory są w salonie na pierwszym piętrze.
A na parterze można zobaczyć jak się to zaczynało.


I jakie są plany na przyszłość…


Auto przyszłości. Dla Batmana czy Supermena?
Oferta jest dla bardzo zamożnych i tych trochę mniej.

To oferta dla bardziej zaawansowanych finansowo.

Mruga na was The Spirit of Ecstasy zwana też Emily, Silver Lady i Flying Lady- “kup to piękne autko i zapewnij nam miły dom”.

I niektórzy się dają skusić zapewne.
Moja propozycja dla was to troszkę mniejsze BMW. Stanie spokojnie w małym garażu albo nawet pod blokiem.

Cena niezbyt wygórowana – 53 tysiące euro. Dużo? No, ale raz się żyje!
W każdym razie jeżeli zdecydujecie się na zakup w opcji Premium to w prezencie od firmy dostaniecie bezpłatny przejazd z lotniska do siedziby firmy i indywidualne zwiedzanie muzeum BMW z przewodnikiem. Więc warto!
Kiedy już zejdziemy na Ziemię to zapraszam Was do jeszcze jednego ciekawego miejsca. Znajduje się obok Pałacu Nymphenburg. To Museum Mensch und Natur.
Przy okazji pobytu w Ogrodzie Botanicznym można kupić bilet kombi także do tego muzeum . Bardzo polecam. Jest dla wszystkich. Młodych i starych. Zainteresowanie wzbudzi zarówno u dzieci jak i u rodziców.
Można powiedzieć, że ekspozycje w muzeum prezentują nam, co zdarzyło się od Wielkiego Wybuchu aż po czasy współczesne, czyli historię życia na Ziemi albo nawet we Wszechświecie.
Sposób przedstawienia jest bardzo nowoczesny – jest ekspozycja, ale też można obejrzeć prezentacje, a nawet dotknąć różnych maszyn i urządzeń, które prowadzą nas przez nauki biologiczne i geograficzne.
Głównym hasłem jest tu: „Zobaczyć, zdziwić się, zrozumieć”.
Wszystko zaczyna się około 4 miliardy lat temu…

Ziemia w tym czasie nie była szczególnie atrakcyjnym miejscem.
Przechodzimy przez skamieliny, zwierzaki z tamtych czasów.







Ekspozycja w muzeum łagodnie przeprowadza nas przez 4 miliardy lat naszej historii. Aż trafiamy do sal, w których mamy współczesne zwierzęta no i na koniec pojawia się człowiek.




Mamy możliwość popatrzenia na człowieka w aspekcie biologicznym. Możemy dowiedzieć się, dzięki technice, gdzie mamy poszczególne organy.

Całkiem osobna sala poświęcona jest naszemu mózgowi i jego możliwościom.

Jest również nasze DNA i wszelkie aspekty dyskusji czy mamy prawo manipulować przy ludzkim genotypie.

W osobnej sali są zgromadzone wszystkie problematyczne kwestie związane z modyfikacjami genetycznymi i ingerencją człowieka w naturę.

A na ścianie wisi zegar, który pokazuje ile aktualnie żyje ludzi na świecie…

A co dwie sekundy przybywa na ziemi 5 ludzi.
Uff, namęczyliśmy się dzisiaj okrutnie. Czas na odrobinę przyjemności, czyli na kawę.
No, jak kawa to Dallmayr.

W samym sercu Monachium, na tyłach Ratusza, przy ulicy Dienerstrasse 14-15 mieści się cudowna kraina przyjemności. Na parterze Alois Dallmayr Delikatesy z towarami spożywczymi z całego świata. Gdy wchodzimy do środka to wspaniałe zapachy napełniają nasze nozdrza niewypowiedzianą rozkoszą . Powinniście zwrócić uwagę na wystrój wnętrz, który sugeruje dbałość o tradycję. Połyskują mosiężne wykończenia lad sklepowych, porcelanowe kinkiety.
Firma bardzo stara się uświadomić klientom, że tradycja jest tu bardzo ważna. Nie mają się zresztą czego wstydzić – działają od ponad 300 lat. Cały czas w tym samym miejscu jest główna siedziba marki Dallmayr, chociaż dzisiaj to firma międzynarodowa. Corocznie przewija się przez sklep oraz kawiarnię 2,8 miliona tubylców i gości zagranicznych.
Wchodzimy więc po pięknych schodach na piętro, gdzie znajduje się Café Bistro i Bar & Grill. I tu mała uwaga – do stolików prowadzi pani kierująca ruchem. Nam się udało nie stać w długiej kolejce oczekujących „na usadzenie”. Ale o dziwo nikt tam nie protestuje. Wszyscy stoją karnie i oczekują na możliwość zajęcia miejsca. Nie jest to na pewno sposób na wypicie kawy dla niecierpliwych, bardzo uzależnionych od kofeiny, albo spieszących się. Tutaj naprawdę króluje pan przysłówek – „niespiesznie”.
Ale, „kto nie ryzykuje ten nie pije szampana”. Wszystko było znakomite. I kawa, i herbata, i ciasto z patiserii. I rachunek też.
Przypatrywała się nam porcelanowa papuga z Manufaktury w Nymphenburgu, która wita gości.

No i jakaś tajemnicza postać, która podążała za nami… Duch Przygody?

Żegnam się z Wami do następnej wyprawy.
Bożena