10 km od Ratyzbony, po niemiecku Regensburga, znajduje się miejsce wiecznego odpoczynku niemieckich bohaterów i Mikołaja Kopernika.
Tę wycieczkę lepiej zaplanować na dwa dni. Można zwiedzić przepiękną Ratyzbonę, ale wisienka na tym torcie to rejs Dunajem do Walhalli. Jeżeli szukacie w Bawarii miejsc, które warto zobaczyć, to to jest dobry kierunek.
Miejscowość nazywa się Donaustauf i leży 10 km na wschód od Regensburga. Dojazd jest dogodny, ale ostrzegam – potem trzeba włożyć trochę wysiłku, żeby się dostać na górę.
Ja wybrałam schody. Przypłynęłam statkiem wycieczkowym i wspinałam się, pracowicie jak mrówka, na górę, sapiąc i mrucząc pod nosem: „Sam tego chciałeś Grzegorzu Dyndało”.
Przystań statków znajduje się w centrum Regensburga, przy słynnym Kamiennym Moście.


Na rejs tam i z powrotem, wspinaczkę po schodach i wejście do Walhalli trzeba poświęcić na spokojnie 5 godzin. Czytałam różne komentarze dotyczące „zawartości” obiektu. Niektórzy żałowali, że wydali 4 euro na wejście do środka, „bo tam tylko rzeźby i nic ciekawego”.
Myślę, że bez wcześniejszego poczytania o zabytku, o koncepcji architektonicznej i tych głowach, które są w Walhalli prezentowane, nie da się tego obiektu właściwie ocenić i docenić jego wartości. Wtedy warto „dla fitnessu” przebiec się po stu schodach tam i z powrotem i popodziwiać widoki z góry. Do środka można zajrzeć przez otwarte drzwi i nie płacić za wstęp.
Ja postanowiłam pokonać te stopnie i wejść do środka. Od strony Dunaju wyglądają jak schody egipskiej piramidy. Przypomniał mi się Leopold Staff, który pisał:
Oto dzień nowy i świat nowy
Tysiącem dziwów gra mi.
Zerwałem się na równe nogi
Przed wysokimi stanąłem schodami.



Pierwsze skojarzenie to oczywiście Partenon w Atenach. I słusznie, ponieważ Walhalla nawiązuje do greckiej świątyni poświęconej bogini Atenie Partenos.
Nazwa Walhalla brzmi jakoś tak skandynawsko. Słuszny tok rozumowania, ale skąd w sercu Bawarii skandynawskie klimaty? Bo Germanie, czyli współcześni Niemcy /a nie ma bardziej niemieckich Niemców niż ci z Bawarii, wiemy coś o tym/ wywodzili się z plemion, zamieszkujących dzisiejszą Danię i południową Skandynawię.
Staronordyckie Valhöll to sala bohaterów. Walhalla, kraina wiecznego szczęścia i chwały, raj dla poległych wojowników – bohaterów, których z pól bitewnych zbierały cud-dziewice, córki Odyna – Walkirie. Panny te były przecudnej urody, miały skrzydlate konie albo czasami podróżowały też, dla odmiany, na wilkach. Walczyły włóczniami, miały też piękne tarcze.
Ta mityczna kraina położona była w Asgardzie, w pałacu Odyna. Jego siedziba miała 540 bram, przez które mogło przejść jednocześnie 800 wojowników idących ramię w ramię. Cieszyli się oni tam nie tylko wiecznym szczęściem, nie tylko ucztowali i odpoczywali po ciężkich ziemskich bojach, ale ćwiczyli i utrzymywali sprawność fizyczną, bo czekali na zew, aby odbyć ostateczną walkę pod wodzą Thora, z Gigantami.
I tu ciekawym wydaje mi się sposób oczekiwania na wroga – można jak wojownicy w Walhalli utrzymywać gotowość bojową, albo jak opowiada legenda o śpiących rycerzach pod Giewontem – wojownicy siedzą w grocie, gotowi do walki i przysypiają budząc się z pytaniem: „Czy już czas”? W pełnym rynsztunku, ale jednak uśpieni.
Ryszard Wagner zawarł historię Walhalli w pierwszej części swojej opery „Pierścień Nibelunga”. Ta część nosi tytuł „Złoto Renu”. A od tej historii już całkiem niedaleko do innej opowieści o pierścieniu, czyli oczywiście do „Władcy Pierścieni” Tolkiena.

W związku z Walhallą przypomniało mi się, że przecież nasz wspaniały Stanisław Wyspiański odwiedził Walhallę w czasie swojego pobytu w Monachium. Miejsce musiało mu się spodobać, bo pojawia się ono w II akcie „Wyzwolenia” , a potem także w listach Wyspiański ma pomysł, aby nasz cudowny Wawel przebudować na „sacrosanctum polskie”. Tak jak Walhalla to budowla, w której upamiętnione zostały sławne postaci niemieckojęzykowego kręgu kulturowego, tak Wawel miał być takim Panteonem wielkich Polaków.
Chyba dobrze, że nie doszło do realizacji tego pomysłu. Przy naszych talentach do ciągłego konfliktowania się i zgodnie z zasadą „dwóch Polaków to trzy zdania” nigdy nie położylibyśmy żadnego wybitnego Polaka w tym jednym Panteonie. A tak mamy Wawel, kościół na Skałce w Krakowie, Świątynię Opatrzności Bożej w Warszawie i zawsze któreś polskie plemię znajdzie miejsce dla „swojego” bohatera. I smieszno i straszno? A to Polska właśnie!
Pomysł na stworzenie bawarskiej Walhalli zrodził się w głowie Ludwika I Wittelsbacha. To dziadek naszego ulubionego władcy, bajkowego króla Ludwika II Bawarskiego, tego od budowy cudownych pałaców, w tym Neuschwanstein.

Było to po wojnach z Napoleonem, po upadku Cesarstwa Niemieckiego, kiedy szukano sposobu na odnalezienie wspólnego ducha, czegoś co połączy ludzi, czegoś „ku pokrzepieniu serc”. Najlepiej znaleźć wspólnych bohaterów, wspólną przeszłość historyczną, wspólny krąg kulturowy. Wymyślono Walhallę.
Projektem tej budowli zajął się Leo von Klenze.

Był bardzo cenionym twórcą. Odcisnął swoje piętno na architekturze Monachium. Zaprojektował wiele budynków użyteczności publicznej np. Glypthotekę, Starą Pinakotekę i Propyleje, które „zamykają” Königsplatz. Zaprojektował Ruhmeshalle, kolumnadę znajdującą się na terenach Theresienwiese / kto jest fanem Octoberfest ten wie o czym mowa/ a także posąg Bawarii. Jego dziełem jest także Monopteros w Englischer Garten.
Prace budowlane trwały od 1830 do 1842 roku, kiedy to nastąpiło uroczyste otwarcie Walhalli. Gmach został wzniesiony na wysokim brzegu Dunaju, przez co zdewastowano znajdujące się tam winnice, a posadzono dęby, które bardziej pasowały do całej koncepcji. Wywołało to niezadowolenie mieszkańców, ale w końcu doprowadzono budowę do szczęśliwego końca. Budowla miała imponujące wymiary – długość 125 metrów, szerokość 55 i wysokość 60 metrów.

Wewnątrz wykorzystano 6 gatunków marmuru, w tym ten najdroższy – biały. Otoczony 55 kolumnami budynek prezentował się monumentalnie.

Wszystko musiało być, jak mówią Bawarczycy „picobello”. Zadbano nawet o to, aby osadzić metalowy, przezroczysty dach na metalowych rolkach, które miały go zabezpieczyć w przypadku ruchów tektonicznych.
W mauzoleum jest 130 popiersi i 65 tablic pamiątkowych. Na honorowym miejscu znalazło się miejsce dla pomysłodawcy – króla Ludwika I Bawarskiego. Znalazł tu swoje miejsce w 1890 roku. Trochę czasu minęło zanim wybaczono mu Lolę Montez i abdykację. Albo zgodnie z zasadą obowiązującą w Walhalli, dopiero 20 lat po śmierci można zacząć myśleć o uhonorowaniu miejscem w tym narodowym mauzoleum.
Współcześnie na miejsce czeka między innymi Herbert von Karajan, Robert Schumann i Franz Josef Strauss.
Procedura nie jest skomplikowana: wystarczy być wybitnym w dowolnej dziedzinie człowiekiem, który działał w obszarze niemieckiego kręgu kulturowego. Dostać pozytywną opinię Bawarskiej Akademii Nauk. Może się to stać 20 lat po śmierci. Ostateczną decyzję podejmuje Bawarska Rada Ministrów. Wnioskodawcą może być każdy, choć zwykle zakładany jest komitet organizacyjny, ponieważ to wnioskodawcy ponoszą koszty wyrzeźbienia popiersia, instalacji i utrzymania. Pieniądze, rzędu 35 do 40 tysięcy euro mogą pochodzić wyłącznie z darowizn.
Zawsze, odnosząc się do jakiejś niemieckiej budowli, zastanawiamy się, jak była traktowana w czasie istnienia III Rzeszy Niemieckiej. Walhalla była ukochanym dzieckiem Führera, bo spełniała jego marzenia i sny o potędze. Dlatego odwiedził to miejsce w towarzystwie swoich najbliższych współpracowników 6 czerwca 1937roku.
Współcześnie odwiedza Walhallę 200 tysięcy ludzi rocznie. Budowla została ostatnio gruntownie odnowiona za 13,3 mln euro.



Wnętrze Walhalli robi wrażenie. Wszedłszy, trzeba na chwilę zatrzymać się i zastanowić, ponieważ pierwsze spojrzenie może nasz oszołomić, potem należy niespiesznie rozejrzeć się wokół i ochłonąć. Kiedy zrozumiemy ideę ekspozycji możemy ruszać.
Wszędzie, gdzie to możliwe, Niemcy podkreślają swój stosunek do II wojny światowej i dlatego „mea culpa, mea culpa, mea maxima culpa” rozbrzmiewa i tutaj. Osobna część ekspozycji pokazuje osoby, które przeciwstawiały się nazizmowi i poniosły z tego powodu najwyższą ofiarę.

Jest tu więc między innymi popiersie Edyty Stein, czyli Teresy Benedykty od Krzyża.

Karmelitanka bosa, święta kościoła katolickiego i patronka Europy urodziła się w rodzinie żydowskiej we Wrocławiu. Była filozofką i fenomenolożką. Zginęła w Auschwitz w 1942 roku. Suche fakty? No tak. Nikt, nie czytając jej biografii nie dowie się, że była ostatnim z jedenaściorga dzieci, bardzo lubiła szarlotkę z bitą śmietaną a operę „Czarodziejski flet” Mozarta znała na pamięć. Uwielbiała Bacha. No i chodzenie do przedszkola uważała za poniżające jej godność.

To popiersie przedstawia Sophie Scholl. Miała zaledwie 22 lata gdy została zgilotynowana za działalność w organizacji Biała Róża. Ten antynazistowski ruch oporu był szczególnie tępiony przez władze III Rzeszy.
Chodząc wśród popiersi w Walhalli zastanawiałam się co właściwie wiem o osobach, które zostały tu uhonorowane. Wiele z nich znałam „ze słyszenia”, bo są to znakomitości w swoich dziedzinach, czyli w polityce, nauce, muzyce, literaturze i malarstwie. Są tu Niemcy, Holendrzy, Austriacy i Polacy. Ta koncepcja germańskości jest zatem dość szeroka. Moją uwagę zwróciło na przykład popiersie carycy Katarzyny II. Rosyjska caryca w Walhalli?

Może dlatego, że była de domo Anhalt-Zerbst, czyli pochodziła z Niemiec, a urodziła się na Zamku Książąt Pomorskich w Szczecinie?
No i jeszcze jedno zdziwienie – nasz Mikołaj Kopernik.

Już drugi raz spotykam się w Bawarii z takim bezpardonowym wpisywaniem Kopernika do kręgu kultury niemieckiej. Pierwszy raz stało się to na wystawie „Es war ein Land…”, która znajduje się w muzeum w Pałacu Schleiβheim niedaleko Monachium. Ta wystawa to takie nostalgiczne wspomnienie o Prusach Wschodnich i Zachodnich.
Gdzieś po głowie kołaczą mi się dwa wierszyki jeszcze ze szkoły: „Kopernik to był toruński piernik…” i drugi poważniejszy : „Wstrzymał Słońce, ruszył Ziemię, polskie go wydało plemię”.
Chciałabym, żeby był Polakiem, bo zbyt wielu wybitnych astronomów raczej nie mieliśmy /kto jeszcze oprócz Aleksandra Wolszczana, odkrywcy trzech nowych planet poza naszym Układem Słonecznym?/, ale dzisiejsze kategorie przynależności narodowej raczej nie rozstrzygną tego. Tak więc pewnie każdy zostanie przy swoim.
Zatrzymałam się przed popiersiem Albrechta Dürera.

Pierwsze skojarzenie to „Czterej jeźdźcy Apokalipsy”. Rycina przestrzega nas przed nieuniknionym. Będzie to śmierć, głód, zaraza, wojny. Czy jeźdźcy już wyruszyli ? Koronawirus w roli współczesnej zarazy dziesiątkuje ludzi. Może innego końca świata nie będzie?
Ale Dürer to także inspiracja dla współczesnego rzeźbiarza Jürgena Goetza, który stworzył ogromnego królika (czy zająca?) i umieścił go na placu przed domem malarza w Norymberdze.

Hołd dla szesnastowiecznego twórcy, który powstał na motywach rysunku Dürera przedstawiającego zajączka, jego domownika i modela. A przy okazji komentarz współczesnego twórcy na temat zła – koszmarne warunki transportu żywych zwierząt. Duży królik/zając z małymi zajączkami ucieka z za małej klatki. Nie ma osoby, która schodząc z zamku w Norymberdze nie zatrzymałaby się przy tej rzeźbie.
Na spacerze w Walhalli zatrzymałam się też na chwilę przed popiersiem Goethego.

„Wielkim poetą był”? Na pewno. Poznałam fragment jego biografii w dość niecodziennych okolicznościach. Będąc młodą studentką wyjeżdżałam do nieboszczki Niemieckiej Republiki Demokratycznej na tzw. MOP-y, czyli Międzynarodowe Obozy Pracy. Można było na przykład zbierać owoce albo pomidory i ogórki. My pracowaliśmy w Lipsku w fabryce ogórków konserwowych. Opanowaliśmy cały proces produkcyjny, ale tylko do 15.00. Potem zwiedzaliśmy Lipsk. Gdzie tu miejsce na Goethego? Już wyjaśniam. W centrum miasta w Mädler Passage mieści się wspaniała restauracja „Auerbachs Keller”. Przed wejściem stoi rzeźba przedstawiająca doktora Fausta z Mefistofelesem.
Okazało się, że w czasie studiów w Lipsku Goethe często przebywał w tej piwiarni. Wtedy usłyszał legendy o doktorze Fauście, który w 1525 roku wydostał się z lokalu po schodach, ujeżdżając beczkę – wszystko dzięki kontaktom z diabłem.
Tak się to Goethemu spodobało, że piwnicę uczynił jednym z miejsc akcji swojego „Fausta”.
W Walhalli jest też Heinrich Heine, ulubiony poeta cesarzowej Sissi. Jest Maria Theresia cesarzowa Austrii, która urodziła 16 dzieci, ale chyba najbardziej znana była jej córka Maria Antonina, wydana za mąż na króla Ludwika XVI. Cesarzowa Maria Teresa nie dożyła czasów kiedy królowa Francuzów otrzymała w Bastylii nr 280 i została zgilotynowana jako wdowa Capet.
Jest też lipski kantor Jan Sebastian Bach. Pięknie pisał o nim K.I. Gałczyński. Ale mnie Bach na zawsze będzie kojarzył się z Münchner Bach Chor. Chór założony został w 1954 roku przez Karla Richtera, a śpiewała w nim sympatyczna studentka medycyny, „piękna Saksoneczka” Gräfin Louisa von Hohental und Bergen, która nauczyła mnie doceniać muzyczne „starocie” Jana Sebastiana Bacha no i oczywiście jego „Pasję wg św. Mateusza”.
Mijam popiersie austriackiego marszałka Radetzkiego nucąc pod nosem marsza napisanego na jego cześć przez Johanna Straussa, który tradycyjnie jest wykonywany na zakończenie Koncertu Noworocznego w Wiedniu.

W tym pięknym miejscu , oprócz zachwytu nad formą można zastanowić się też nad treścią , czyli nad ludzkimi biografiami. Przynajmniej niektóre z nich są naprawdę ciekawe, a wielu faktów nie znamy.
Jest tu na przykład popiersie Röntgena, laureata pierwszej Nagrody Nobla w dziedzinie fizyki. Odkrył promienie X nazwane potem jego imieniem. Nie opatentował swojego odkrycia, był zdania, że jego dorobek naukowy należy się całej ludzkości, a Nagrodę Nobla przekazał w całości Uniwersytetowi w Würzburgu na dalszy rozwój badań.

Ciekawe, że również Albert Einstein przekazał w całości swoją Nagrodę Nobla innej osobie.

Kiedy w 1921 roku otrzymał Nobla za E=mc2 to całą sumę przekazał na konto Milevy Marić. Był to warunek ugody rozwodowej, a Serbka, Mileva Marić to pierwsza żona Alberta Einsteina, z którą miał dwóch synów: Hansa Alberta i Eduarda. Pobrali się w czasie studiów, ale jak to się dziś pięknie ujmuje „małżeństwo nie przetrwało próby czasu”, ale bardziej chyba nie przetrwało z powodu rosnącej sławy Einsteina i pomijania zasług Milevy. Sam noblista przyznaje w swoich listach, że Mileva była lepsza od niego w obliczeniach matematycznych. Dziś powiedzielibyśmy, że była jego naukowym sherpą. Ich drogi rozeszły się, gdy stało się jasne, że to Einstein jest człowiekiem sukcesu, a jej została rola żony i matki. Milewa miała więc prawo oczekiwać rekompensaty za zmarnowane szanse naukowe. Ale też trzeba pamiętać, że pieniądze uzyskane od byłego męża dobrze spożytkowała – zakupiła trzy nieruchomości i opłaciła leczenie w drogiej klinice psychiatrycznej schizofrenii syna Eduarda.
Każda z postaci w Walhalli zasługiwała na chwilę przemyśleń, ale niestety, wiedziałam, że statek nie poczeka na mnie. A przecież należało jeszcze na chwilę usiąść na zewnątrz i popatrzeć na płynący w dole Dunaj. Tak tam cicho i spokojnie na górze. I problemy jakieś takie mniejsze …



Zaczęłam schodzić w dół po schodach, I wokół zaczęło się robić coraz bardziej swojsko.

I sympatycznie…
Bożena