Madera, czyli małe jest piękne

Raz miało być inaczej – święta Bożego Narodzenia pod palmami, bez pierogów i barszczu z uszkami.

Oferta jednego z biur podróży była szczególnie atrakcyjna – wyspa, oddalona o 850 kilometrów od Lizbony i 608 kilometrów od Maroka. Ulubienica niemieckich emerytów – Madera. „Botaniczne ogrody Pana Boga”.

Jedyny moment zastanowienia to powtarzające się w głowie pytanie, czy przypadkiem lotnisko na Maderze nie jest drugim po Gibraltarze najniebezpieczniejszym miejscem do lądowania w Europie?

Lotnisko nosi imię bohatera narodowego Madery, którym nie jest żaden bojownik o wolność i demokrację, tylko Christiano Ronaldo – wybitny piłkarz, kapitan reprezentacji Portugalii w piłkę kopaną i równie sprawny biznesmen.

Oglądając na You Tube TOP 10 najniebezpieczniejszych lotnisk trzeba tylko podziwiać umiejętności pilotażu kapitanów samolotów, które tam lądują. Wymogi dla pilotów pozwalające na lot na Maderę są bardzo wyśrubowane – specjalne uprawnienia wygasają po pół roku nielatania na wyspę, trzy razy w ramach szkolenia trzeba tam polecieć „na pusto”. Dlaczego jest tam niebezpiecznie? Po pierwsze przez boczne wiatry , bo przecież pas startowy zbudowany został na sztucznej wyspie, w którą wbito 180 betonowych, zbrojonych pali.

fot.orangesmile.com
fot.reddit.com

Pas startowy ma obecnie 2781 metrów, czyli nawet jumbo jet wyląduje spokojnie.

Nasz bezpośredni lot czarterowy z Warszawy trwał około 4 godzin. Niesamowite pierwsze wrażenie – wsiadałyśmy do samolotu w zimie, była ujemna temperatura, a tu wprawdzie też zima, ale plus 15, kwitną strelicje, a w niedalekiej perspektywie niebieszczy się Ocean Atlantycki. No i roślinność na „dzień dobry”. I taki lekki wiaterek, który przynosi ze sobą zapach morza i obiecuje naszym zmysłom rozliczne, cudowne doznania.

trzyosly.pl

Od razu w busiku, który wiózł nas z lotniska do hotelu przezornie zapisałyśmy się u naszego rezydenta na wycieczkę na lewady, które cieszą się tu dużą popularnością wśród turystów. Do naszego hotelu z lotniska znajdującego się w miejscowości Santa Cruz było tylko 9 kilometrów, ale już podczas tej krótkiej trasy można było się zorientować, że drogi są tu bardzo nowoczesne. Dzięki drogom szybkiego ruchu można w krótkim czasie dostać się w dowolny zakątek wyspy.

Nasz hotel nazywał się Rocamar &Royal Orchid, był położony na klifie w miejscowości Canico de Baixo. Za widok z okna hotelowego na morze trzeba było zapłacić dodatkowo, ale naprawdę było warto! Z balkonu rozciągał się widok na ocean, a fale rozbijały się o skalisty brzeg.

Wieczorem, kiedy było już ciemno, słychać było głuche uderzenia fal o falochrony.

Rano z balkonu, albo z tarasu restauracji, widać było gładką powierzchnię oceanu i tylko od czasu do czasu w oddali przepływał jakiś wycieczkowiec.

Nasz hotel miał dwa baseny i bezpośredni dostęp do oceanu. Miejsca do opalania i leżaki rozłożone były na piętrowo ułożonych tarasach.

Zatrudniony był tam także sokolnik. Jeżeli mewy za mocno dokuczały ludziom i nie można było spokojnie zjeść śniadania to…

zjawiał się on – sokół. I wystarczyła sekunda żeby wszystkie mewy wyniosły się poza zasięg jego wzroku.

W ciągu dnia 4 razy kursował bezpłatny bus do Funchal. I tu uwaga praktyczna – jeżeli chce się jechać tym busikiem, to co najmniej z dwudniowym wyprzedzeniem trzeba się wpisać na listę w recepcji, bo cieszy się on ogromną popularnością.

Jeżeli w busiku nie ma miejsca, to zawsze można pojechać publicznymi środkami transportu. Z tym założeniem, że jeżeli usłyszycie w autobusie piosenki Elvisa Presleya, to raczej nie jedźcie, chyba, że lubicie ekstremalną jazdę w rytm tej muzyki nad przepaściami i fruwanie po autobusie. Raz zdarzyło nam się wracać z Funchal do hotelu z kierowcą –  miłośnikiem Presleya i ta przejażdżka jest na mojej liście TOP 10 – czego nie chcę więcej przeżyć w podróży.

Funchal, stolica Madery położona jest 16 kilometrów od naszego hotelu. W pewnym momencie podróży do miasta otwiera się wspaniała panorama i wtedy dokładnie widać, że miasta ma Maderze budowane są na wybrzeżu morskim i „wspinają się” na otaczające szczyty. Zwłaszcza wieczorem wygląda to szczególnie pięknie.

Czas był świąteczny, więc i miasto przystroiło się pięknie na tę okoliczność. Wszystko błyszczało, świeciło, wszędzie słychać było muzykę. W marinie cumowało wyjątkowo dużo liniowców i jachtów.

Nazwa stolicy – Funchal, pochodzi od portugalskiego słowa „funcho”, czyli „dziki koper”, który kiedyś tu rósł, ale teraz został tylko w nazwie miejscowej. Podobnie nazwa miejscowa „Madera” /Ilha de Madeira/, czyli „Wyspa Drewna” powstała, gdy odkrywcy wyspy zobaczyli tu obfitość drzew lasu laurowego.

Zwiedzanie miasta rozpoczęłyśmy od wzgórza Monte. Dotarłyśmy tam kolejką linową, sunąc nad dachami Funchal i podziwiając okoliczne wzgórza porośnięte winoroślą służącą do produkcji madery, plantacje bananów i marakui.

Madera, czyli wino produkowane na wyspie, rozsławiło to miejsce na cały świat. Mieszkańcy są dumni ze swojego produktu eksportowego i wyraźnie odróżniają ich rodzimy trunek od innych win portugalskich, na przykład od kontynentalnego porto. To taki dobrze rozumiany patriotyzm lokalny. Niezwykły smak tego wina wynika podobno ze sposobu leżakowania w dębowych beczkach. W „Henryku IV” Szekspir, swojemu bohaterowi Falstaffowi, oskarżonemu o zaprzedanie duszy diabłu, każe wypowiedzieć słowa „za kieliszek madery i zimną nogę kapłona”. Dawne to czasy, XVI wiek a madera już była znana i ceniona. Pewnie przede wszystkim dlatego, że zamożni Anglicy zatrzymywali się tutaj w drodze z i do swoich kolonii i szybko docenili smaki, zapachy i widoki wyspy.

A tymczasem kolejka linowa zatrzymała się już na wzgórzu. Część turystów udała się do słynnych Jardin Tropical de Monte.

es.123rf.com
mapio.net

Na wzgórzu Monte znajduje się kościół Nossa Senhora de Monte. Kościół ten otoczony jest szczególną czcią Maderczyków, ponieważ poświęcony jest patronce wyspy, czyli Naszej Pani z Góry, czyli Matce Boskiej z Góry. Szczególny jest dzień 15 sierpnia, święto patronki. U nas to święto Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny, Matki Boskiej Zielnej no i święto Wojska Polskiego ustanowione w rocznicę cudu nad Wisłą.

Kościół jest bardzo piękny. Przed wejściem wita nas figura ostatniego cesarza Austrii, Karola I Habsburga.

Wewnątrz świątyni znajduje się skromny grobowiec. To tu pochowany jest Karol I Habsburg.

Pytanie dlaczego tu, a nie w Krypcie Cesarskiej kościoła Kapucynów w Wiedniu, nie dawało mi spokoju. Szybki rzut oka na wujka Googla rozjaśnił umysł i uzupełnił braki z historii powszechnej.

Karol I Habsburg, ostatni władca Cesarsko -Królewskich Austro-Węgier, nie wyjechał ot tak sobie na Maderę na wakacje. Po proklamowaniu Republiki Niemieckiej Austrii nie chciał abdykować, domagał się restauracji monarchii. Decyzją władz Ententy został wywieziony przez brytyjski krążownik na Maderę. Jak Napoleon na Św. Helenę. Wraz z cesarzem Karolem na wygnanie udała się cesarzowa Zyta i ich dzieci. Na wyspie zamieszkali w jednym z quintas, czyli w rezydencji dawnych arystokratów, ale tak naprawdę nie mieli środków materialnych, bo wszystkie ich dobra zostały objęte sekwestrem. Zmarł na zapalenie płuc. Wilgotny klimat wyspy nie służył jego zdrowiu, a do tego jeszcze te wszystkie kłopoty. Ale jego życie okazało się na tyle ważne, że został ogłoszony błogosławionym kościoła katolickiego i wyniesiony na ołtarze w 2004 roku przez naszego papieża Jana Pawła II.

Matka Boska z głównego ołtarza błogosławi wyspie i spoczywającemu tam cesarzowi.

Kolejna atrakcja Monte to oczywiście przejażdżka w wiklinowym koszu. Takie „z górki na pazurki” po asfalcie. Turyści zasiadają w dużym wiklinowym koszu zwanym toboganem lub po ichniejszemu carro de cesto. Z tyłu, na płozach staje dwóch mężczyzn w słomkowych kapeluszach i białych koszulach.

Rozpoczyna się jazda po asfaltowej ulicy w dół, mniej więcej do połowy wzgórza. Trwa to około 10 minut i dla mnie było to przeżycie w rodzaju – nie do powtórzenia. Jakoś mentalnie tego nie ogarniam. Na pewno nie sprawiło mi to przyjemności. Atrakcja z gatunku „tylko raz”. Ponieważ Monte daje utrzymanie wielu ludziom to i taksówkarze chce zarobić zwożąc turystów, którzy nagle zostają w połowie góry po ogłupiającej jeździe w wiklinowym koszyku. Suma 20 euro wydała nam się zbyt wygórowana, więc zeszłyśmy spokojnie na piechotę wąskimi uliczkami Monte i wylądowałyśmy w samym sercu Starego Miasta na cudownej promenadzie Avenida do Mar.

Spacer promenadą jest sam w sobie ogromną przyjemnością. Możemy się rozkoszować pięknem oceanu, wiatrem od morza, który przynosi zapach ryb i morskiej bryzy, kamienistą plażą, w marinie cumują jachty i wycieczkowce. Pachną pieczone kasztany. Wszystko tu dzieje się tak niespiesznie. Na końcu promenady gratka dla fanów CR7. Muzeum poświęcone życiu i „twórczości” Christiano Ronaldo. Nie można się pomylić, bo przed budynkiem muzeum stoi ogromna statua przedstawiająca „w przybliżeniu” Ronaldo. Jest bardziej złota w niektórych miejscach, szczególnie ulubionych przez fanów. Powstaje kilka zasadniczych pytań, bo najbardziej wytarte, czy złote powinny być nogi piłkarza. Tymczasem…

 Dlaczego nogi nie cieszą się szczególnym uznaniem? Nie wiem…

Po drugiej stronie ulicy zaprasza nas piękny park Santa Catarina. Po pokonaniu kilkudziesięciu schodów wchodzimy do zaczarowanego ogrodu. To park miejski, z którego rozciąga się piękny widok na marinę. Jest tu kaplica św. Katarzyny ufundowana przez portugalskich żeglarzy i pomnik twórcy portugalskiego imperium kolonialnego, Henryka Żeglarza. Nie zapomniano też o Krzysztofie Kolumbie.

stykkultur.pl
stykkultur.pl
stykkultur.pl
stykkultur.pl

Ten ogród z widocznymi różowymi zabudowaniami leży tuż „za płotem” parku św. Katarzyny. Jest to rezydencja gubernatora, Quinta Vigia. Za drobną opłatą /1 euro/ można zwiedzić ogrody. Niestety, przepiękne ptaki /ary, pawie/ trzymane są tam w klatkach, co zniechęca do wędrówek po ogrodach. Dla mnie to miejsce jest istotnym elementem wyprawy na Maderę ze względu na Sisi, czyli Elżbietę Bawarską cesarzową Austrii, królową Węgier i Czech.

Sissi bawiła na Maderze dwukrotnie. Pierwszy raz w 1860 roku przez 6 miesięcy, a potem jeszcze raz w 1893. W żadnych źródłach nie znalazłam konkretnego powodu wyjazdu na Maderę. Podobno była to choroba płuc, ale nikt nie potrafi wyjaśnić dlaczego któryś z austriackich kurortów, znanych i cenionych na świecie, nie mógł się zająć rekonwalescencją Sisi. Więc może chodziło o coś innego? Niektórzy sugerują „bunt na pokładzie” – powszechnie roztrząsana niewierność Franciszka Józefa, o której żona, jak to zwykle bywa, dowiedziała się ostatnia? A może rzeczywiście trzeba było wyleczyć chorobę weneryczną, którą zaraził Sisi małżonek? A może stres, zmęczenie, depresja, której nabawiła się na dworze cesarskim? Trzy ciąże w ciągu 4 lat, śmierć córeczki Zofii, konflikty z teściową, która przejęła opiekę nad dziećmi.

Jedno jest pewne – wyjechała chora, smutna młoda mężatka, a wróciła do Wiednia piękna, świadoma swojej wartości i wrażenia jakie robi na mężczyznach młoda kobieta. I nic już nie było takie jak wcześniej. Co się wydarzyło na Maderze? Nie ma listów, wspomnień, ledwie kilka fotografii. Ale jedno jest pewne. Pobyt na Maderze pomógł Sisi odnaleźć siebie.

Niedaleko parku miejskiego i kasyna znajduje się pomnik Sisi.

Będąc na Maderze i spacerując po Funchal nie sposób nie zauważyć jeszcze dwóch pomników, które są nam szczególnie bliskie ze względu na osoby, których dotyczą. Znajdują się zresztą w niedużej odległości od siebie.

Marszałek Józef Piłsudski postanowił odpocząć. Było to w grudniu 1930 roku. Przestał być premierem, parę spraw trzeba było w spokoju przemyśleć. Zdał się na wybór córek – Jagódka i Wandzia z dwóch możliwości – Egipt i Madera, wybrały wyspę. Do Lizbony, przez całą Europę, dotarł salonką. Potem okrętem „Angola”, który płynął do Mozambiku dotarł na Maderę.

O pobycie Naczelnika na wyspie pisze w swoich wspomnieniach adiutant Piłsudskiego Mieczysław Lepecki. Wprawdzie nie wspomina o pewnej kobiecie, dr Eugenii Lewickiej, która „będąc młodą lekarką” towarzyszyła marszałkowi w tej podróży. Musiała być dla Piłsudskiego ważną osobą. Kilka lat po tym wyjeździe popełniła samobójstwo, a nasz Naczelnik wziął udział w pogrzebie i bardzo przeżył jej śmierć. Ale oprócz pominięcia  tego faktu „Pamiętnik adiutanta Marszałka Piłsudskiego” dość szczegółowo przedstawia życie naszego bohatera na wyspie.

Mieszkał w willi Quinta Bettencourt, na przedmieściu zwanym Sao – Martinho. Była ona wygodna, ale raczej skromna. Miała rozległy ogród i wspaniały widok na ocean.

Autor Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

W książce znalazło się ciekawe zdanie: „O Polsce wiedzą tam niewiele. Wydaje się ona jakimś krajem odległym, zawianym śniegiem, ściętym mrozem, a nade wszystko, sąsiadującym z bolszewią.”

O niedźwiedziach spacerujących po ulicach polskich miast nic nie wspominają.

Marszałek wracał do Polski po trzech miesiącach pobytu na Maderze kontrtorpedowcem „Wicher”, który przypłynął do świeżo zbudowanej Gdyni. Był powód do patriotycznej uroczystości. Był to jego ostatni wyjazd na wakacje przed wiecznym odpoczynkiem na Wawelu.

Drugi pomnik znajdujący się w pobliżu, to oczywiście nasz papież Jan Paweł II. Jego rzeźba stoi przed katedrą Largo da Se.

Papież odwiedził Maderę w maju 1991 roku. Odprawił mszę na miejscowym stadionie. Jego imię nosi również jedna z głównych ulic miasta.

Papież przybył do Funchal po wcześniejszej wizycie na Azorach. W drodze na stadion oczekiwały go tłumy. Na samochód papieski spadały kwiaty, a ulice wyłożono dywanami kwiatowymi. Papież Jan Paweł II zawsze trafiał „w punkt” ze swoimi kazaniami. Na Maderze mówił o cywilizacji wypoczynku. Mówił, że człowiek musi odpoczywać i jest to jego niezbywalne prawo. Nie można zatracać się w pracy.

Warto zajrzeć do wnętrza katedry. Trzeba jednak pamiętać, że jest otwarta tylko w określonych godzinach i ten czas jest bezwzględnie przestrzegany. Zastanawiałam się co może oznaczać Se w nazwie katedry. I już wiem – Sedes Episcopales, czyli siedziba biskupa.

Z zewnątrz wygląda skromnie, ale w środku zachwycić się można pięknym sklepieniem z drzewa cedrowego, zdobienia wykonane są z kości słoniowej i muszli. Jest bardzo kunsztowny. W kościele nie brakuje pięknych portugalskich płytek ceramicznych – azulejos. Niedaleko od katedry warto spojrzeć na siedzibę parlamentu Madery. Bo ta portugalska wyspa cieszy się bardzo dużą autonomią. Mają swój parlament, rząd i budżet. I wygląda na to, że dobrze gospodarzą na swojej wyspie.

Jest jeszcze piękny ratusz – Camara di Municipal i forteca św. Jana Chrzciciela z XVI wieku, w której umiejscowiono Muzeum Sztuki Współczesnej. Nie da się jej przegapić. Obiekt w żółtym kolorze niedaleko stacji kolejki linowej na Monte.

Szczególnym miejscem w Funchal jest na pewno Mercado dos Lavradores, czyli targ kwiatowo-rybny. Maderczycy robią tam zakupy, a turyści z całego świata przychodzą popatrzeć na bogactwo kolorów i wszelkiego egzotycznego dobra.

No i oczywiście zapachy – wymieszane zapachy świeżych bananów, cytryn i pomarańczy, ale te zapachy nie są duszące, bo wewnątrz budynku panuje chłód, tylko takie, które zmuszają natychmiast nasze ślinianki do działania. Kwiaty też pachną. I przyprawy. Razem jest to niezapomniana feeria egzotycznych zapachów.

Pomijam zapachy w części rybnej, które raczej mnie nie zachwyciły.

Można tam rzeczywiście nacieszyć oczy. Bo to i strelicje i storczyki w wielkim wyborze, ale także spogląda na nas piękna protea. Są też owoce – banany, marakuje, papaje, anony i owoce filodendrona.

Niestety, popełniłyśmy niewybaczalny błąd – zwiedzanie miasta skończyłyśmy na targu. A stara zasada smerfów mówi, że na targu, zwłaszcza rybnym, trzeba być rano. Stąd zostało nam tylko to, z całego bogactwa ryb, o którym można przeczytać w przewodnikach.

Poza Funchal czekały na nas jeszcze inne atrakcje Madery.

Ale o tym opowiem  w następnym odcinku….

Bożena

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s