Ten tekst piosenki Jonasza Kofty świetnie pokazuje, jak ważny i nierozerwalny jest związek człowieka z przyrodą.
Staramy się być samorządni i niezależni, wszystko kontrolować – zdarzenia, uczucia, zaplanować całe życie, nie zostawiać miejsca na przypadki. Małgorzata Hillar pisze o nas:
My z drugiej połowy XX wieku
rozbijający atomy
zdobywcy księżyca
wstydzimy się
miękkich gestów
czułych spojrzeń
ciepłych uśmiechów
Kiedy cierpimy
wykrzywiamy lekceważąco wargi
Kiedy przychodzi miłość
wzruszamy pogardliwie ramionami
Silni cyniczni
z ironicznie zmrużonymi oczami
Dopiero późną nocą
przy szczelnie zasłoniętych oknach
gryziemy z bólu ręce
umieramy z miłości
Ale, kto mądry i
myślący, czuje, że gdy wchodzi w obszar lasu czy ogrodu, staje się częścią
większej całości, zanurza się w świat przyrody. Czujemy, że ten świat jest
przyjazny i bliski nam.
W zależności od charakteru, lepiej czujemy się w ogrodzie w wersji francuskiej albo angielskiej.
Ciekawe, jaki charakter miał ten pierwszy, najsłynniejszy ogród – Eden. Co zaplanował Pierwszy Architekt Krajobrazu? Jak wyglądał ogród Najwyższego Architekta? Wyobrażali go sobie malarze, pisarze i poeci.
Mamy więc opis ze Starego Testamentu, który pozwala nam puścić wodze fantazji, bo w tej biblijnej wizji brak szczegółów.
Oglądamy obrazy Lucasa Cranacha „Adam i Ewa w rajskim ogrodzie”, Jana Breughla /starszego/ „Paradajs”, czy tryptyk Hieronima Boscha „Ogród Rozkoszy Ziemskich”.

www.gosc.pl

www.wikimedia.pl

http://www.bimago.pl
Ale to tylko domysły. Może po prostu należy przyjąć, że skoro wszyscy tam byli szczęśliwi to znaczy, że był piękny.
No i oczywiście człowiek ze swoim „nie wolno, ale można” zniszczył ten misterny Boży plan.
Trudno, stało się. Ale może dzięki temu człowiek dostał szansę na bycie kreatywnym?
Ze szkoły pamiętamy, że gdy przyszło nam wymienić siedem cudów świata starożytnego, to mówiliśmy o wiszących ogrodach królowej Semiramidy. Podobno położone tarasowo ogrody wzbudzały zachwyt tych wszystkich, którzy mieli je okazję zobaczyć. Król Nabuchodonozor II kazał je założyć dla swojej żony Amitys. Pozostaje dla mnie zagadką dlaczego nazywają się ogrodami Semiramidy?
Na pewno pamiętamy też wszyscy książkę „Tajemniczy ogród” Frances Hodgson Burnett i film, który na podstawie książki wyreżyserowała Agnieszka Holland. Ogród, który sprawia, że ludzie stają się lepsi.
Ale przecież oprócz wersji francuskiej i angielskiej mamy jeszcze ogrody japońskie, przesycone symbolami, subtelne, prawdziwe dzieła sztuki, z niezbędnymi elementami – wodą, kamieniami i drzewkami w osobliwych kształtach. Japończycy nauczyli się architektury krajobrazu od „starszych braci w wierze” czyli Chińczyków. Ogrody chińskie zachowują zasady feng shui. Najmniej jest w nich kwiatów.
Jeśli chcemy podziwiać rabatki kwiatowe to lepiej zostać w europejskich ogrodach, bo każdy szanujący się pałac czy zamek ma ogród lub park. Niektóre zapadają szczególnie w pamięć.
Moje ulubione ogrody mają jedna wspólną cechę – są zaprojektowane przez wizjonerów i zachwycają swoja odmiennością. Nie opisuję ich szczegółowo, bo chciałabym zachęcić każdego do odwiedzenia tych cudów natury wymyślonych przez człowieka. Dla mnie są jak kolorowe koraliki nanizane na nitkę wspomnień z podróży.
Kto czytał „Inferno” Dana Browna albo oglądał film z Tomem Hanksem ten wie, że na tyłach Pałacu Pitti we Florencji rozciąga się wspaniała przestrzeń Ogrodów Boboli. Jeszcze jedna cudowna odmiana ogrodu, tym razem włoska.
A osobiste doświadczenie Ogrodu Boboli dodaje jeszcze zapachy. Ogród czujemy wszystkimi zmysłami, bo to przecież nie tylko altanki, groty, pergole, rzeźby, kolorowe kwiaty, zapachy ziół, ale także szemrzące fontanny, mozaiki z muszelek, kamyków. Wazy, amfory, niby przypadkowo pozostawione przez nieuważną niewiastę nad brzegiem strumyka.

Zanurzasz się w zieloność ogrodu… przez liście drzew próbuje przedostać się słońce.
Bardzo podoba mi się we włoskich ogrodach ta część, która nazywa się cytryniarnia, czyli miejsce dla drzewek cytrynowych czy pomarańczowych. Tam to już są tak cudowne zapachy, że klękajcie narody!
Bardzo ciekawą informację o Ogrodach Boboli znalazłam w książce Weroniki Kostyrko „Tancerka i zagłada. Historia Poli Nireńskiej.”
W 1935 roku w ogrodach zorganizowano inscenizację „Snu nocy letniej” Szekspira. Autorka książki pisze:
„Kiedy w ogrodach Boboli zapadł zmrok, ukryta w labiryncie żywopłotów orkiestra podała pierwsze takty muzyki Mendelssohna. Kolejne postaci- Król i Królowa Elfów, Puk, Groszek, Pyłek, Pajęczynka – ukazywały się oczom publiczności wydobywane przez reflektory z bujnej majowej zieleni. Elfy kryły się w koronach drzew, błękitne wróżki przeglądały się w lustrach parkowych stawów. W strumieniach światła razem z podwieszonymi na niewidocznych linach aktorami tańczyły świetliki, których pełno we włoskich ogrodach o tej porze roku”.
Jak uruchomi się wyobraźnię to wszystko zdaje się być na wyciągnięcie ręki.
Z włoskich ogrodów już tylko jeden skok przez Morze Śródziemne do Maroka, do Marrakeszu. Francuski projektant mody Yves Saint Laurent zakochał się w tym egzotycznym świecie . W 1980 roku razem z przyjacielem kupili tam posiadłość z ogrodem zaprojektowanym przez J. Majorelle’a. YSL uwielbiał tam przebywać. Ogród stał się dla niego źródłem inspiracji. Ta fascynacja Orientem znalazła wyraz w jego przepięknych stylizacjach, które można podziwiać w Muzeum YSL w Marrakeszu.
Po śmierci jego prochy zostały rozsypane w Jardin Majorelle.
Ogród można odwiedzić i, za drobna opłatą /no może nie taką drobną/, zanurzyć się w przedziwny świat 30 gatunków kaktusów, juk, agaw, roślin egzotycznych, bugenwilli, lasu bambusowego, przeróżnych palm, strumieni, basenów, oczek wodnych, w których pływają lilie i lotosy. Przez gąszcz roślin przebija intensywny niebieski kolor budynków, w których znajduje się muzeum poświęcone kulturze berberyjskiej. Ten kobaltowy niebieski nazywa się blue Majorelle. W ogrodzie jest też pomnik poświęcony projektantowi, z ciekawym podpisem: „YSL – krawiec francuski”. Niestety, willa YSL, Oasis, znajduje się za płotkiem i nie można jej zwiedzać. Ale same ogrody są na pewno warte odwiedzenia.




Nie chcemy tak całkiem zmieniać klimatu, tylko trochę. Skaczemy więc znów przez Morze Śródziemne wprost do Ogrodów Generalife, czyli do Alhambry, przecudnego miejsca w andaluzyjskiej Granadzie.
Ogrody znajdują się przy letniej rezydencji sułtana. Ich początki sięgają XIV wieku. Ogrody Rajskich Rozkoszy to harmonia, miejsce wytchnienia, woda szemrząca wokół, krzewy, kwiaty i kilka tysięcy krzewów różanych. Warto podkreślić, że woda w Alhambrze śpiewa, bo arabskie fontanny nie hałasują – tak twierdzą przewodnicy po tym wspaniałym orientalnym ogrodzie zbudowanym w stylu mauretańskim. Przewodnicy, scenicznym szeptem, informują też, że podobno istniał podziemny tunel łączący wzgórze, na którym leży pałac ze wzgórzem z ogrodami Generalife.
Warto tu wspomnieć o człowieku, który rozsławił Alhambrę i jej pełne tajemnic mauretańskie ogrody. Nazywał się Washington Irving, był dyplomatą i podróżnikiem. W czasie pobytu w Granadzie, w 1829 roku napisał „Opowieści z Alhambry”. Książka rozsławiła Andaluzję w Europie i Ameryce. Dzięki temu zaczęli napływać tu turyści sławiąc piękno zamku i ogrodów Generalife. Powtórzyła się tu historia „odkrycia” Toskanii przez Anglików.
W 1984 roku Ogrody Generalife zostały wpisane na listę oświatowego dziedzictwa UNESCO.

Na mojej liście są też ogrody w Wersalu, „oczko w głowie” króla Ludwika XIV. W serialu „Versailles”, pokazującym panowanie Króla Słońce, można zobaczyć, jak trudne i wyczerpujące jest założenie ogrodu, zwłaszcza takiego dzieła sztuki jak w Wersalu. Te ogrody to kwintesencja francuskiego stylu w architekturze krajobrazu.
Ciekawy jest też film „Odrobina chaosu” w reżyserii Alana Ricmana pokazujący prace przy budowie fontann w ogrodzie wersalskim i przy okazji historię z życia wielkiego wizjonera krajobrazu Andre Le Notre, bez wizji którego tych ogrodów by nie było.
Nie da się tego wszystkiego opisać. Bo jak przedstawić te wszystkie geometryczne formy, przystrzyżone fantazyjnie żywopłoty, fontanny, rzeźby?
Najlepiej po wejściu do ogrodów wersalskich podejść najpierw do szczytu schodów i zatrzymać się na chwilę. Nie ogarniemy wzrokiem całości, ale wypielęgnowane alejki z cudownymi żywopłotami zaprowadzą nas do „wnętrza” ogrodu, który bardzo powoli będzie odkrywał przed nami swoje piękno. No i jak zwykle niespiesznie. Bo tego miejsca nie da się zwiedzić, ten ogród trzeba smakować, a on odwdzięczy się nam odkrywając kolejne tajemnice- Petit Trianon, romantyczne ogrody Marii Antoniny i jej wioseczka, z młynem, stawem i chatami wiejskimi, które pozwalały wczuwać się w życie wieśniaków i udawać prostych chłopów. Miłość Marii Antoniny do wiejskiego życia nie została raczej odwzajemniona przez prosty lud, który pewnego dnia stanął u bram pałacu. Polecam film Sofii Coppoli „Maria Antonina” z Kirsten Dunst w roli głównej.
Bardzo ciekawa jest oranżeria w południowej części ogrodu. Cytryniarnia, jakże różna od włoskiej – tu egzotyczne drzewka pomarańczowe i palmy w ogromnych donicach stoją w równych rządkach jak żołnierze na zbiórce.


Jeśli ktoś lubi rabatki kwiatowe to w tym ogrodzie znajdzie najpiękniejsze pomysły na kompozycje kwiatowe.
Czy ktoś oglądając to estetyczne cudo zdaje sobie sprawę, że urządzenia nawadniające, sieć wodociągów i akwedukt ciągną się na przestrzeni 60 kilometrów, a wodę z Sekwany pompuje 200 pomp?
Jakoś trzeba doprowadzić przecież wodę do 50 fontann i 200000 drzew.


Myślałam, że już mnie nic szczególnie nie zaskoczy w kwestii ogrodów, dlatego nie spieszyło mi się specjalnie do Englischer Garten w Monachium. Wszystkie opowieści monachijczyków o ich cudownym ogrodzie traktowałam raczej jako patriotyzm lokalny, bo u nich przecież wszystko jest najpiękniejsze. Tak już mają zrobione.
Do ogrodu weszłam od strony Hofgarten, czyli ogrodów znajdujących się przy Rezydencji. Przepiękny, wypielęgnowany ogród pałacowy, w którym znajduje się między innymi pomnik poświęcony wszystkim obywatelom Monachium, którzy zginęli w czasie nalotów, zaginęli bez wieści albo polegli w latach pierwszej i drugiej wojny światowej.

Pomnik jest poniżej poziomu ogrodu. Gdy zejdziemy schodkami do jego wnętrza znajdziemy tam rzeźbę śpiącego żołnierza z karabinem. I lepiej go nie budzić.
Na jednej ze ścian widnieje pokrzepiający napis : „Sie werden auferstehen” / Oni zmartwychwstaną/.
W bocznej alejce, tuż przy Kancelarii Państwa, znalazłam bardzo interesujące pomieszczenie: stare, ale ciągle na chodzie, urządzenia pompujące wodę do okolicznych fontann. Pochodzą jeszcze z XIX wieku.


Miałam wrażenie, że Englischer Garten odsłaniał mi się powoli i niespiesznie. Było zwykłe, majowe przedpołudnie w ciągu tygodnia, więc i ludzi nie tyle, co w czasie weekendu.
Dróżka sama zaprowadziła mnie na tyły Muzeum Sztuki przy Prinzregentenstrasse. Zawsze byłam ciekawa, co zostało po pięknej narożnej kamienicy przy Prinzregentenplatz 16, gdzie na drugim piętrze mieszkał w pięknym, dziewięciopokojowym apartamencie pewien niespełniony malarz, który narozrabiał w latach trzydziestych XX wieku w Europie. Kamienica stoi jak stała. Dzisiaj mieści się tam lokalna siedziba policji.

Englischer Garten to właściwie bardziej park niż ogród. Na mapie miasta widać ogromną, zielona plamę w samym sercu Monachium. Park położony jest na zachodnim brzegu Izary.
373 hektary zieleni, czyli więcej niż w nowojorskim Central Parku, służy mieszkańcom i wszystkim innym, którzy chcieliby tu odpocząć. Zachwyca tu również oszałamiająca ilość różnych cudownych psiaków na metr kwadratowy, ale także dostojnych białych gęsi, kaczek i łabądków. Siedzą sobie nad brzegiem rzeczki i nie zwracają uwagi na przechodzącego człowieka. Tu widać, że ludzie są tylko dodatkiem do tego wspaniałego świata. W tym parku można też jeździć konno. Są specjalnie w tym celu wyznaczone ścieżki, równoprawne z tymi rowerowymi i dla pieszych.



Pomysłodawcą tego otwartego dla wszystkich parku angielskiego był książę Karl Theodor. Było to w 1789 roku.
Englischer Garten to oaza spokoju i wypoczynku, z japońską herbaciarnią, wieżą chińską, wokół której znajduje się ogródek piwny, kopią greckiej świątyni zwanej Monopteros, wydzieloną plażą dla nudystów i falą dla surferów. Każdy znajdzie tu miejsce na cudowne śniadanie na trawie.


www.arco-images.de


Wieża chińska – ogródek piwny, bardzo popularny wśród turystów i monachijczyków. Miejsca jest sporo /7000 miejsc siedzących/. Można tu jeść swoje własne produkty, ale wypada zamówić piwo.


To miejsce dla surferów. Bardzo niebezpieczne, właściwie tylko dla supersurferów. Chętnych nie brakuje. Ale wszyscy przestrzegają zasady, że na fali może znajdować się tylko jedna osoba.


Budowla nazywa się Monopteros. Jest to kopia greckiej świątyni. Obiekt ma 16 metrów wysokości. Ze wzgórza rozciąga się przepiękny widok na ogród i Monachium.


Na łączce Schönfelderwiese można „spotkać golasa, jak na plaży w Mombassa” – zaśpiewalibyśmy z nieodżałowanym Zbigniewem Wodeckim. W Englischer Garten jest bowiem wydzielona plaża dla nudystów. FKK, czyli Freikörperkultur nie zginęło w Niemczech, ani nie umarło śmiercią naturalną. Ten sposób spędzania czasu na słoneczku jest w dalszym ciągu popularny zwłaszcza wśród ludzi w wieku 60 plus.
Oprócz rowerów i koni można także aktywnie wypoczywać nad Kleinhesseloher See. To północna część ogrodów. Spokojniejsza, bardziej nastawiona na sport i aktywność fizyczną. Od dworca łatwo tam dojechać autobusem 58, choć trwa to bardzo długo. Trzeba wysiąść przy chińskiej wieży. Można też z Marienplatz U3, potem U6 i wysiadka na przystanku Münchner Freiheit.

Bardzo fajna miejscówka na każdą porę roku. Bardzo popularne są tu przejażdżki rowerami wodnymi i łódkami. Ale także spacery wokół jeziora, po dobrze przygotowanych alejkach.
Ku radości wędkarzy można tu łowić różne gatunki karpi i szczupaki. Na brzegach jeziora żyje ptactwo wodne, tu mają swoje tereny lęgowe. Niektóre nazwy kaczuszek, mieszkających tutaj są dość egzotyczne, np. hełmiatka zwyczajna, czernica, łyska, nurogęś, gęgawa. Zdecydowanie piękniej wyglądają niż się nazywają. Mieszka tu także perkoz dwuczuby i „zwykłe” szare kaczuchy, kaczki krzyżówki i łabędzie.


Kleinhesseloher See cieszyło się powodzeniem już w XIX wieku. Bywali tu znani artyści, występował znany komik Weiss Ferd. Nad brzegiem jeziora znajdowała się mała pijalnia piwa, która dziś jest ogromnym ogródkiem piwnym na 2500 miejsc. Obok znajduje się piękna restauracja Seehaus.

Można tu spożyć bawarskie specjalności (Hendl, Leberkas, Fleischpflanzer), kusi także kuchnia śródziemnomorska. Restauracja jest otwarta przez cały rok, ponieważ zimą jezioro opanowują hokeiści, łyżwiarze i zwolennicy bawarskiego curlingu. Mam nadzieję, że to jest bezpieczne jezioro, bo ma tylko 0,6 metra głębokości, ale za to 9 ha powierzchni i trzy wyspy.
Sprzedawane jest tu piwo Paulaner, kiedyś produkowane przez paulinów. Dziś jedno z niewielu gatunków piw dopuszczonych do sprzedaży na Octoberfest. Browar Paulaner należy w 49 % do duńskiej firmy Heineken.

Monachijczycy docenili dwóch panów- Reincharda Wernecka i Fridricha Ludwika Sckella, którzy wymyślili to miejsce i dołożyli starań, aby stało się przyjazne dla wszystkich odwiedzających. Gdy będziecie w tej części Englischer Garten, na pewno zobaczycie ich pomniki umiejscowione w tych pięknych okolicznościach przyrody.


Na pomniku Sckella znajduje się ciekawe hasło:

Może to być swoiste memento dla każdego, kto zastanawia się co zostanie po nim po śmierci. Tylko myśl, idea, coś co przekażemy następnym pokoleniom i wtedy zostaniemy w ich pamięci. Tak jak ten ogród wymyślony przez dwóch panów. Kto dziś pamięta jak wyglądali? Ale wszyscy uwielbiają ich ogród.


Andre Le Notre siedemnastowieczny wizjoner i architekt krajobrazu, twórca pomysłu na ogrody Wersalu powiedział:
„Bóg dał nam Eden. Kiedy go straciliśmy, wielu zostało zmuszonych do jego poszukiwania, ale tylko niektórzy z nas posiadają ten dar”.
No to co ? Przyjedziecie? Zapraszam. Warto tu spędzić czas.
Bożena