śpiewała Kasia Sobczyk w pięknym przeboju o Małym Księciu. Przypomniałam sobie tę piosenkę gdy zobaczyłam Roseninsel.
Zaczęło się oczywiście od Sisi. Koniecznie chciałam pojechać do Possenhofen żeby zobaczyć zameczek, który tak lubiła i w którym spędzała letnie wakacje razem z mamą Ludwiką, tatą Maksymilianem i rodzeństwem.

Zamek Possenhofen położony jest nad brzegiem Starnbergersee, 27 km od Monachium w kierunku południowo-zachodnim. Jezioro, ze względu na ważnych mieszkańców, od 1854 roku jest połączone ze stolicą Bawarii linią kolejową. Najlepiej wsiąść w S6 na Dworcu Głównym w Monachium i wysiąść na stacji Possenhofen.
Wokół jeziora pełno starych willi i rezydencji, których ceny szybują w stronę milionów euro. Kiedyś mieszkali tu królowie, teraz mają tu swoje siedziby milionerzy i przedstawiciele znanych rodów. To rzeczywiście najbogatsza i najdroższa część Niemiec. Zamek rodu Thurn und Taxis prezentuje się wspaniale.
Podobnie zamek Ammerland
a także miłe wille z których można zrobić „hop do jeziora”



Samo jezioro jest pochodzenia lodowcowego, ma około 10000 lat, leży u podnóża Alp, ma 57 km 2, 127 m głębokości , 20 km długości i 5 km szerokości.
Raj dla surferów, kitesurferów, żeglarzy, wioślarzy, nurków i wędkarzy a także dla smakoszy ryb – zwłaszcza wędzonych węgorzy.
Duża przystań zaprasza miłośników statków spacerowych, które dają możliwość podziwiania wspaniałych okoliczności przyrody, rejsy tematyczne zapraszają miłośników różnych wydarzeń historycznych, można w końcu zorganizować na statku bankiet dla bliższych i dalszych znajomych. Będzie taka impreza na jaką was stać.

Rejs statkiem po jeziorze trwa około 3 godziny. Wejściówka jest droga, ale jeżeli przyjechaliście pociągiem i macie bilet np. Gesamtnetz to jest dla was przewidziana zniżka 10%.
W czasie rejsu można się przesiadać dwa razy, chociaż to dość karkołomny czasowo pomysł. Żeby połączyć przyjemne z pożytecznym wysiadłam w Leoni. Stamtąd na piechotę poszłam w stronę Bergu. Po drodze, w parku odwiedziłam Votivkapelle, która jest poświęcona Ludwikowi II Bawarskiemu. Jest to dość spora kaplica w stylu bizantyjsko- romańskim, zbudowana w 10 rocznicę tragicznej śmierci króla Każdego roku , 13 czerwca odprawiana jest tu msza w intencji Ludwika II Wittelsbacha. Przyjeżdża bardzo wiele osób, zwolenników teorii, że nie było to raczej samobójstwo.

W jeziorze, w miejscu gdzie znaleziono jego ciało znajduje się krzyż. Niezależnie od tego, co sądzimy o dziwnym samobójstwie króla, warto się tam na chwilę zatrzymać.

Alejka prowadzi nas przez piękny park, wzdłuż wysokiego drewnianego płotu, za którym ukryta jest posiadłość Berg. Jest to prywatna własność, bardzo ściśle chroniona przed oczami ciekawskich. Tylko od strony wody, ze statku można zrobić zdjęcie pałacu Berg, w którym uwięziono ubezwłasnowolnionego króla Ludwika i skąd wyruszył na swój ostatni spacer. Teorie spiskowe nie milkną, choć 13 czerwca od jego śmierci minęło już 133 lata. Może to rzeczywiście jest dziwne, kiedy świetny pływak tonie w wodzie po kolana i na dodatek nie ma wody w płucach.

Nie udało mi się dowiedzieć, czy szybkie motorówki z głośnymi silnikami, które widziałam na jeziorze to tylko wyjątkowa sytuacja czy one mają prawo tam pływać. Bo po jeziorze Königssee pływają tylko łodzie o napędzie elektrycznym i panuje niczym nie zakłócona cisza.
Tereny wokół Starnbergersee to także miejsce aktywnego wypoczynku dla rowerzystów. Seerundweg ma około 46 km i prowadzi przez najpiękniejsze tereny wokół jeziora.
Ale ab ovo…
Wysiadamy na dworcu w Possenhofen i od razu widzimy pomnik naszej pięknej Sisi. Kobiety, której sława wykroczyła poza śmierć. „Cesarzowa Samotności” bywała tu często. Tylko tu, w towarzystwie swojej najbliższej rodziny, rodzeństwa i rodziców czuła się akceptowana i tu odzyskiwała równowagę ducha, którą wiedeński dwór potrafił bardzo nadszarpnąć.

Muzeum umiejscowione jest w budynku starego dworca, który kazał wybudować Ludwik II Bawarski w 1856 roku.
Zbiory nie są zbyt okazałe. Oparte są przede wszystkim na fotografiach i drobnych przedmiotach, które zebrało małżeństwo Heinemannów. Wszystkie te rzeczy pokazują Sisi w różnych etapach jej życia, aż do tragicznej śmierci nad Jeziorem Genewskim. Wśród ciekawych fotografii dwie zwróciły moją szczególną uwagę. Obie przedstawiają cesarza Franciszka Józefa, ale na jednej idzie w towarzystwie swojej długoletniej przyjaciółki Kathariny Schratt, a na kolejnym, identycznym zdjęciu Franciszek Józef jest sam, samiuteńki /bidusiek!/. Katharina została wygumkowana albo dziś powiedzielibyśmy, że zadziałał Photoshop, żeby niepotrzebnie nie rozpalać wyobraźni narodu, który uwielbiał swojego cesarza. I ta druga fotografia, ocenzurowana, ukazała się w gazecie wraz ze sprawozdaniem z wakacji Franza Józefa.
W drugiej części muzeum jest także prezentacja multimedialna i oferta książkowa dla szczególnie zainteresowanych. Podkreślam bardzo ciekawy sposób opowiadania pani przewodniczki, która potrafiła nas zwiedzających jeszcze raz zainteresować losami cesarzowej, o której myśleliśmy, że wiemy już wszystko.
Byłam przekonana, że w zamku Possenhofen to dopiero się dowiem wspaniałych historii o Sisi z czasów dzieciństwa i wczesnej młodości.
Zamek wybudowano w XVI wieku na prośbę bawarskiego księcia Wilhelma IV.-Pierwotnie drewniany, został przebudowany w duży obiekt z 4 narożnymi wieżami. W 1834 roku od hrabiego La Rosee odkupił go Maximilian Bawarski, ojciec Sisi.
Przez przeszło 100 lat należał do rodziny. W 1940 roku kupiło go Luftwaffe. Zorganizowano w nim szpital dla żołnierzy. Po zakończeniu wojny zamek niszczał. Nie było na niego pomysłu. W latach 80. XX wieku został sprzedany prywatnej osobie i przekształcony na mieszkania własnościowe.



No i koniec balu, panno Lalu. Nie ma zwiedzania! Piękne metalowe ogrodzenie, domofon. Widać cudownie przystrzyżony trawnik, fontannę i ani żywej duszy. Pomachałam Sisi na pożegnanie.
Ze smutnymi minami poszłyśmy na kawę i zastanawiałyśmy się co zrobić z resztą popołudnia. Drogowskaz skierował nas do przystani, skąd odpływają łodzie wiozące turystów na Roseninsel.
I to było to! Trafiłyśmy do cudownego miejsca, o którym słyszałyśmy, że spotykał się tam ukradkowo król Ludwik II Bawarski z Sisi. Bywał tam także Wagner, gościła caryca Maria Aleksandrowna, no i różni młodzi „przyjaciele” Ludwika II Bawarskiego.
Podróż ze stałego lądu na wyspę trwa bardzo krótko. Płyniemy łodzią, która nazywa się zille – jest drewniana, ma płaskie dno, po obu stronach ławeczki. Już „na wejście” dostajemy garść informacji o miejscu, do którego płyniemy.
Odwiedza je miesięcznie – w czasie letnim – około 4000 turystów.
Roseninsel jeszcze w XIX wieku nazywała się Wörth. Kupił ją, jedyną wysepkę na jeziorze Starnberg, król Maximilian II, który poszukiwał miejsca na swoje Maximilianeum, czyli miało to być miejsce, gdzie będą się uczyć utalentowani młodzi ludzie. W ostateczności szkoła powstała w Monachium, a kupiona za 3000 guldenów wysepka miała stać się miejscem letniego wypoczynku dla króla i jego rodziny.
Powstał zatem dom ogrodnika i casino – mały letni domek poza miastem, czyli willa na lato, albo kasyno pompejańskie w środku parku, lub jeszcze inaczej capriccio, które jest skrzyżowaniem włoskiej willi i bawarskiego domu alpejskiego.


Wchodzimy w naprawdę przepiękny zakątek. Nareszcie zrozumiałam co poczuł Mały Książę, gdy zobaczył ogród pełen róż.
Ten na wyspie zaprojektował dla króla Maximiliana mistrz Peter Joseph Lenne . I trzeba sobie powiedzieć, że całe piękno i urok tej wyspy wynika z tej wspaniałej kompozycji ogrodowej. Róże kwitną pierwszy raz w połowie czerwca, a potem w połowie sierpnia. I tylko wtedy można dostrzec prawdziwe piękno tego miejsca.

Przed nami są setki róż, na wysokich łodygach, ułożone w grupy, wzdłuż alejek. Pięknie prezentuje się okrągłe rosarium, a na środku wysoka, szklana kolumna, dar króla Prus.



Capriccio można zwiedzać, a także wynająć na ceremonie ślubne w historycznych pokojach.
Na górze znajduje się elegancka jadalnia.
Cała wyspa wpisana jest na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO, ale nie dzięki Ludwikowi i różom tylko dlatego, że w płytkich wodach wokół wyspy archeolodzy odkryli resztki osady zbudowanej na palach. Wiek określono na 3500 lat p.n.e., czyli z epoki kamienia.
Piękna wycieczka, na wyspę Roseninsel wynagrodziła mi smutki, że nie mogłam zwiedzić zamku Possenhofen. Cieszyłam się, że przyjęłam za pewnik, że zamek można zwiedzać i nie szukałam wieści w Internecie, bo nie przyjechałabym tu i Wyspa Róż czekałaby na mnie jeszcze długo. I byłaby to wielka szkoda, bo naprawdę warto tu być.

Może rzeczywiście rodzina Wittelsbachów miała nosa do różnych inwestycji, a zwłaszcza do pałaców, którymi „usiali” Bawarię. Dzisiaj wszystkie przynoszą kolosalne zyski, można powiedzieć, że zarabiają na siebie, są atrakcjami turystycznymi, które przyciągają rzesze turystów.
I pomyśleć, że król Ludwik II Bawarski zżymał się na swoich urzędników i ministrów, że zawracają mu głowę jakimiś „państwowymi bagatelkami” a on przecież ma ważniejsze rzeczy do roboty, np. budowę Neuschwanstein, Linderhofu czy Herrenchiemsee.
Pasja króla kosztowała Bawarię sporo pieniędzy. Zaczęło być poważnie kiedy zapowiedział, że sprzeda Bawarię jeśli nie dostanie kasy na swoje pasje budowlane. Problem był tylko taki, gdzie zamieszka, gdy ktoś kupi jego kraj. Prosił o pożyczkę Rotszyldów, szacha perskiego, planował napad na bank i w końcu poprosił o pożyczkę Francuzów.
Źle się to dla niego skończyło, ale dzisiaj dzięki śmiałym wizjom Ludwika II Wittelsbacha Wolne Państwo Bawaria ma budżet nie tylko na waciki.
Bożena