Schleiβheim i Maxlrain, czyli dlaczego warto czasami zjechać z głównej drogi

Dziś zapraszam Was do dwóch pałaców. Wprawdzie nieco oddalonych od Monachium, ale nie będziecie żałować! Pierwszy z nich to zespół pałacowo-parkowy, należący do największych i najbardziej imponujących pałaców w Bawarii. Jest trochę niedoceniany, wielu nazwa Schleissheim z niczym się nie kojarzy.

Na pewno jest mniej znany niż Nymphenburg czy Rezydencja, nie jest też kopią Wersalu, ale całkiem podobny. Miejsce ciche i spokojne. Aby tu trafić trzeba wsiąść w Monachium w S1, jechać w stronę lotniska i wysiąść na przystanku Oberschleissheim. Musicie pamiętać, że wyjeżdżacie poza białą strefę ścisłego centrum miasta, wjeżdżacie do strefy zielonej i musicie kupić bilet XXL München, czyli będzie Was to kosztować 8,90 euro.

Schleissheim Palace-
wikipedia en.wikipedia.org
Schleissheim Palace Munich Bavaria
gettyimages.de

Myślimy o pałacu, a na miejscu, w nagrodę za wytrwałość dostajemy aż trzy: Neues Schloss, Altess Schloss i pałac Lustheim. Ogromny kompleks pałacowy połączony systemem kanałów i ogrodów. Woda była bardzo ważnym elementem architektury parków w ówczesnych rezydencjach. Nie tylko kanały, po których można było pływać łódkami , ale także fontanny, stawy i jeziora.

Zaczęło się, jak zwykle, skromnie. Pod koniec XVI wieku, za panowania Wilhelma V, który nabył tu ziemię i stare zabudowania, a następnie zbudował małą rezydencję i założył browar. Jego syn, Maximilian I, zmienił wygląd pałacu na renesansowy, ale tak naprawdę to zaszalał tu dopiero Maksymilian II Emanuel, dodając barokowy ogród i pałac Lustheim – prezent dla żony Marii Antoniny Habsburskiej. Po jej śmierci ożenił się z córką naszego króla Jana III Sobieskiego, Teresa Kunegundą Sobieską. Miał szansę zostać w przyszłości królem Polski, ale jego plany poszybowały zdecydowanie dalej – Maksymilian II Emanuel pragnął zostać cesarzem Świętego Cesarstwa Rzymskiego. Dlatego postanowił zbudować rezydencję godną siebie – marzył, aby Schleissheim dorównywało innym rezydencjom europejskim – Wersalowi i rezydencji w Wiedniu.

Cesarzem nie został, musiał więc i swoje pomysły architektoniczne zrewidować. Przez 11 lat przebywał na wygnaniu we Francji i stamtąd przywiózł pomysł na pałac w stylu francuskiego późnego baroku. Prace upiększające prowadzili jeszcze jego następcy. Wnuk, Maksymilian III Józef, w niektórych pomieszczeniach dodał tu styl neoklasycystyczny. W końcu została dla nas perełka – piękny barokowy pałac, wspaniała galeria obrazów, zwłaszcza mistrzów niderlandzkich, gobeliny i arrasy tkane w Belgii, wspaniałe freski i obrazy pokazujące Maxa Emanuela jako odważnego i walecznego żołnierza. Walczył wspólnie z naszym królem Janem III Sobieskim pod Wiedniem, zdobył Belgrad i nadokuczał mocno Imperium Osmańskiemu.

Cieszą więc polskie oko obrazy przedstawiające naszych rodaków.

Portret Jana III Sobieskiego na koniu autorstwa Pierre- Denis Martina
www. podrozepoeuropie.pl/palac-schleissheim-i-palac-lustheim-monachium/
Obraz „Polski Kozak” namalowany przez Antoona van Dycka
www. podrozepoeuropie.pl/palac-schleissheim-i-palac-lustheim-monachium/
Portret Teresy Kunegundy Sobieskiej małżonki Maxa III Emanuela
www. podrozepoeuropie.pl/palac-schleissheim-i-palac-lustheim-monachium/

Wejdźmy więc do środka. W Nowym Pałacu zaczynamy od ogromnego westybulu. Moje „łał” niosło się długo przez puste korytarze, bo było to zimą i ludzi to tam było niewiele – pani kasjerka, pani do pilnowania i ja.

www. podrozepoeuropie.pl/palac-schleissheim-i-palac-lustheim-monachium

Te wspaniałe schody zawiodą nas do Wielkiej Sali, gdzie można się zachwycić wystrojem wnętrza, wspaniałymi freskami, które sławią wielkie czyny gospodarza. Jak Wam się bardzo ta sala spodoba, to możecie ją sobie wynająć na dowolny event lub inne ważne wydarzenie towarzyskie.

A potem czeka na nas Wielka Galeria. Dla miłośników pięknych obrazów – 57 metrów szczęścia.

Obrazy są doświetlone naturalnym światłem wpadającym do pomieszczenia przez 11 ogromnych okien, przez które widać przepiękny ogród w stylu francuskim. Od razu rzucają się w oczy wspaniałe żyrandole. Każdy składa się z 2500 szklanych elementów. Wyobraźcie sobie feerię barw, gdy światło jest włączone! Nowy Pałac jest niezwykle majestatyczny, freski sufitowe malowali najlepsi malarze tamtych czasów, Wielka Galeria to zbiór obrazów mistrzów głównie niderlandzkich, ale także francuskich. W 160 metrowej amfiladzie mamy apartamenty pary książęcej. Ciekawe są balaski, które oddzielają część naprawdę prywatną, czyli łóżko, od części, po której poruszali się służący i dworzanie, którzy dostąpili zaszczytu oglądania swojego szefa tuż po przebudzeniu.

Z okien widać Stary Pałac, który w czasie II wojny światowej bardzo ucierpiał. Mury zewnętrzne odbudowano według starych planów, ale wewnątrz znajduje się nowoczesne muzeum, które prezentuje dwie wystawy. Pierwsza nosi tytuł „Boży Rok i jego święta” i prezentuje ponad 6000 obiektów związanych z kulturą religijną i z życiem codziennym ludzi z całego świata.

Miło było zobaczyć na tej wystawie krakowskie szopki.

To jedna ze stacji drogi krzyżowej wykonana przez polskiego rzeźbiarza Jana Madeja.

Warto zobaczyć bogactwo pomysłów ludzi wierzących z całego świata. I specjalną szopkę wykonaną dla cesarzowej Sissi.

Druga wystawa nosi tytuł „Es war ein Land…” . Trochę mnie zaskoczyła i zmusiła do refleksji. Bo oto gdzieś na uboczu, ale zaledwie 16 km od Monachium, ktoś organizuje wystawę bardzo sentymentalną. Ten tytułowy „Kraj, który był kiedyś” to Prusy Wschodnie i Zachodnie, czyli nasze dzisiejsze Pomorze, Mazury. Miasta Gdańsk, Elbląg, Toruń, Malbork. Niemieckie nazwy brzmią dla nas obco, ale funkcjonują w języku niemieckim jako nazwy miast, które należały do Niemiec przed I i II wojną światową. Pomyślałam najpierw, że oni cały czas pamiętają o tym, że byli gospodarzami na tych ziemiach, może tęsknią, ale na pewno mają do nich wielką atencję. I pewnie uznałabym, że to taka ich podróż sentymentalna do przeszłości, ale wtedy zobaczyłam ciekawą listę wybitnych osobistości z Prus Wschodnich.

Bardzo mnie zmartwił fakt, że dalej mamy problem ze starymi sprawami. Niemcy zawsze uważali, że Kopernik był… nie kobietą tylko niemieckim uczonym i dlatego w czasie II wojny w Warszawie na pomniku Kopernika wisiała niemiecka tablica. Kto czytał z uwagą „Kamienie na szaniec” ten pamięta, co polscy harcerze z tą tablicą zrobili.

Ale zobaczcie sami …

Trochę to wszystko skomplikowane, ale jakoś tak to spadło na mnie gwałtownie, jak pijany kominiarz i nie mogłam tego sobie poukładać w głowie. A potem pomyślałam o naszych sentymentach w sprawie Lwowa i tych wszystkich cudownych miejsc zamkniętych w krótkich wersach „Litwo, ojczyzno moja, Ty jesteś jak zdrowie…”.

I dałam sobie z tym spokój.

Czas zresztą był najwyższy, żeby wyjść do królewskich ogrodów i wzdłuż kanału powędrować około kilometra do trzeciego pałacu, który nazywa się Lustheim. Po drodze widziałam ludzi, którzy tutaj, tradycyjnie, na zamarzniętych kanałach uprawiają curling.

Taki ciekawy pomysł na spędzanie wolnego czasu.

Zresztą, nie tylko w parku w Schleissheim, ale także, na przykład, w ogrodach w Nymphenburgu jest to popularny sposób spędzania wolnego czasu zimą.

Na końcu długiego kanału widzimy pałacyk Lustheim. Taki piękny prezent Maxa Emanuela dla żony /bawarscy książęta i elektorowie mieli dużo miłości dla swoich małżonek/, cesarskiej córki – Marii Antoniny Habsburżanki. „Lust” to po niemiecku pożądanie, żądza, ochota.

Przede wszystkim zachwycają freski w Sali Balowej, przedstawiające mitologiczną boginię Dianę.

www.podrozepoeuropie.pl/palac-schleisheim-i-palac-lustheim-monachium/
www.podrozepoeuropie.pl/palac-schleisheim-i-palac-lustheim-monachium/

W salach pałacyku mieści się również wspaniały zbiór porcelany. W 1971 roku utworzono tu Muzeum Porcelany z Miśni. Drugi, najbogatszy zbiór tej porcelany na świecie.

Za pałacykiem są jeszcze dwa pawilony. W południowym jest kaplica /Renatuskapelle/, a drugi, północny, nazywa się Piękne Stajnie i mieści… toalety.

Warto tu wspomnieć o całym systemie kanałów w ogrodach , który jak na tamte czasy był bardzo zaawansowanym przedsięwzięciem technicznym. Łączył Izarę, rzekę Würm z pałacem w Dachau. Pod koniec XVII wieku do tego systemu włączono Nymphenburg. Te nowinki techniczne podpatrzono w Niderlandach i wykorzystano w Bawarii.

Ciekawy jest fakt, że do kopania tych kanałów wykorzystywano jeńców z Imperium Osmańskiego. Kanałami transportowano różne towary, a między Dachau, Nymphenburgiem i Schleissheim pływały gondole. Ten sposób spędzania wolnego czasu dalej funkcjonuje w Nymphenburgu, ale nie wiem czy jest jeszcze możliwość przepłynięcia do innych pałaców.

A teraz posłuchajcie…

Dawno, dawno temu, w latach 30. poprzedniego wieku, za siedmioma górami, za siedmioma rzekami w dalekiej Saksonii, we wspaniałym pałacu /podobnym całkiem do tego, w którym mieszkał pan Darcy z „Dumy i uprzedzenia” z miniserialu BBC/ przyszła na świat najmłodsza córeczka hrabiego Leo Hohental und Bergen. Małą Saksoneczkę nazywano zdrobniale Isa. Miała trzech braci i dwie siostry.

W 1936 roku hrabia Leo Hohental und Bergen kupuje renesansowy zamek Maxlrain wraz z przylegającymi do niego ziemiami i słynny, istniejący od 1636 roku browar. Zamek leży w pobliżu Bad Aibling, około 60 kilometrów od Monachium.

Historia zamku sięga IX wieku. Był własnością biskupa Freising. Przechodził różne koleje losu, raz nawet spłonął, ale miał szczęście do ludzi, bo istnieje po dziś dzień. Można go podziwiać tylko z zewnątrz, przez kraty bramy, ponieważ jest prywatna własnością Christiny Princess Lobkowicz i Ericha Prinz von Lobkowicz.

Główny budynek powstał w XVI wieku, wspaniała późnogotycka kaplica zamkowa została w XVIII wieku przebudowana w stylu rokokowym.

W czasie II wojny światowej pałac Maxlrain służył jako miejsce schronienia dla ludzi uciekających z bombardowanego Monachium, był też szpitalem dla żołnierzy niemieckich rannych w czasie działań wojennych. Tu szukała chwili wytchnienia rodzina hrabiego, która uciekała przed nadciągającą armia radziecką.

Wojna okrutnie doświadczyła rodzinę hrabiego – na froncie zginęli jego dwaj synowie, a trzeci stracił życie w wypadku samochodowym.

Wnętrza pałacu Maxlrain znam tylko ze starych fotografii i opowieści małej Isy, kiedy była już dużą Louisą i dobiegała do kresu swojego życia.

Przez różne koleje swojego życia zachowała stary czerwony zeszyt, z czasów wojny. Gdy odzywał się alarm przeciwlotniczy wszyscy musieli zbiegać do schronu. Mała Isa zabierała ze sobą zeszyt i rysowała, żeby nie myśleć o tym co działo się na zewnątrz.

Mała dziewczynka bała się głuchego odgłosu nadlatujących bombowców. Podobno ten dźwięk zostaje w głowie na całe życie. Takie doświadczenia miała też moja nauczycielka języka niemieckiego, w czasie wojny wywieziona na roboty do Hamburga.

Mała Isa rysowała w swoim czerwonym zeszycie sceny z życia codziennego. Bohaterami nie byli ludzie, tylko myszy albo wiewiórki. Ale był obrazek przedstawiający wielki bal, wspaniałe żyrandole rozświetlone tysiącem świec, pięknie nakryty stół, przy którym siedzieli wspaniale ubrani goście.

Był też ogród warzywny, w którym pracowały myszki, a główki kapusty i marchewka czekały w rządkach na zwinne ręce małych ogrodniczek. Była szkoła z tablicą i panią nauczycielką, a ogonki siedzących w ławkach myszek czekały z niecierpliwością, aż pan woźny zadzwoni dzwonkiem i będzie przerwa.

Droga do domu biegła przez las, w którym mała Isa obserwowała ptaki. Na jej rysunkach jest ogromna sowa, szpaki, wróble i sikorki.

Mała dziewczynka uciekała w świat fantazji żeby się nie bać.

Starsi ludzie mają taką cechę, że dobrze pamiętają to, co działo się 70 lat temu a zapominają co było wczoraj. Dzięki starym fotografiom „zwiedzałam” z Louisą miejsce, gdzie spędziła dzieciństwo. Byłam nad znajdującym się w ogrodzie basenem i w zamkowej kaplicy, gdzie Louisa wychodziła za mąż. Siedziałam z nią na kamiennej ławeczce w ogrodzie i przy kominku w ogromnym salonie. Wielkie wrażenie zrobiły na mnie piece, które były pięknie wykonane , z cudownych kafli, każdy był osobnym dziełem sztuki.

Wokół zamku /prawda, że dach jest ciekawy?/ były lasy, w których tata-hrabia urządzał polowania.

No i oczywiście browar, który produkuje jedno z najlepszych piw w Bawarii, korzystając z okolicznych plantacji chmielu.

Mała Isa została lekarzem. Ukończyła studia na Uniwersytecie w Monachium. Zawsze podkreślała, że pomimo tego, że jej rodzice należeli do uprzywilejowanej warstwy społecznej i byli ludźmi zamożnymi, to wychowywali wszystkie swoje dzieci bez przekonania, że „fura, skóra i komóra” to najważniejsze rzeczy w życiu. Dzieci od najmłodszych lat uczyły się języka angielskiego i francuskiego, a także łaciny i greki. I o dziwo ta znajomość języka przetrwała do dziś. Śmiałyśmy się bardzo, gdy obie odmieniałyśmy przez przypadki i osoby łacińskie słówka, które to odmiany i ją i mnie, chociaż w różnych latach budziły w nocy /ach, ci nauczyciele łaciny! jak oni to robili?/. Został jej talent do muzyki. Gdy miała dobry humor to można było u niej zamówić „kawałek” Szopena albo Bacha, który grała na fortepianie. No i śpiew. Gdy studiowała w Monachium śpiewała w Münchener Bach Chor pod kierownictwem Karla Richtera. Chór znany był z ponadczasowych wykonań repertuaru J.S.Bacha. Wprawdzie wywodziła się z Saksonii, mieszkała w pobliżu Monachium, ale jak każdy tutaj Alpy kochała miłością „na zawsze”. Świetnie jeździła na nartach. Dorzucam do tego jeszcze wspaniałe oko do fotografii, gdzie potrafiła zatrzymać w kadrze momenty niezwykłe.

I jeszcze miłość do zwierząt. Psitka Fenia , wspaniały jack russell towarzyszyła nam we wszystkich wędrówkach. To był swoisty test , któremu Louisa poddawała każdego nowego człowieka w swoim otoczeniu- jeżeli Fenia zaakceptowała delikwenta , to można było liczyć również na przychylność hrabiny. Gdy spacerowałyśmy po alpejskich dróżkach zawsze przekładałyśmy na trawę dżdżownice, które nieopacznie znalazły się na chodniku. No bo to przecież stworzenie Boże, a ludzie tacy teraz nieuważni i mało empatyczni. Przypominał mi się zawsze wtedy wiersz Herberta „Pan od przyrody”.

„I mówię:

– dzień dobry panie profesorze

pozwoli pan, że mu pomogę

przenoszę go delikatnie

i długo za nim patrzę

aż ginie

w ciemnym pokoju profesorskim

na końcu korytarza liści.”

Piszę o Louisie ,która jest zawsze w moim sercu osobą bardzo skromną, choć świadomą swojej wartości. Spotkało ją w życiu wiele dobrego, ale też wiele przykrości, które ją przyginały do ziemi, ale nie złamały. Zwiedzając różne zamki czy pałace próbuję wyobrazić sobie codzienne życie ludzi, którzy tam mieszkali. Czasami, pomimo tego, że obiekty są bardzo okazałe i przepięknie wyposażone, nie potrafię umiejscowić tam ludzi. Jest tam zimno i jakoś tak bezdusznie. Może dlatego, że zamki i pałace są wartościami same w sobie i ludzie w nich są zawsze tylko dodatkiem.

Z pałacem Maxlrain jest inaczej. Widzę tam szczęśliwą, kochającą się rodzinę i malutką Saksoneczkę, blondyneczkę, która biega z beztroskim śmiechem po ogromnych pokojach, albo tańczy z kuzynem menueta, specjalnie przygotowanego na urodziny ukochanej babci.

Auf Wiedersehen, Gräfin Louisa…

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s