Całkiem niedawno odwiedziłam Londyn. Była to jedna z tych nieoczekiwanych wypraw, jak to w moim przypadku często bywa z tym miastem – przytrafia się. Tym razem wyjazd był związany z rozmową o pracę, której niestety nie dostałam, ale i tak było to ciekawe doświadczenie. Tę historię opowiem Wam jednak przy innej okazji (bo warto! Choćby dla jednego nieziemsko przystojnego pilota…). Tym razem chciałabym zacząć od pewnego Pana, obok którego siedziałam w samolocie. Była to osoba z gatunku gadatliwych, które zupełnie nie zważają na delikatne sugestie, takie jak założenie słuchawek czy otworzenie książki. Padło kilka pytań o cel wizyty, co robię w Polsce itd., a potem nastąpiło tradycyjne narzekanie, jak to na obczyźnie wszystko jest źle i nie tak. Na nic się zdały moje protesty, Pan wiedział lepiej: „Wydaje Ci się, że jest fajnie, bo byłaś tam tylko kilka dni, a jak się tam mieszka, to jest zupełnie inaczej!” – prawił. Jak się okazało, był to pracownik branży budowlanej, który zajmuje mieszkanie w centrum Londynu. I na co tu narzekać? Otóż, złe władze miasta blokują kreatywność i swobodę obywateli nie pozwalając na dowolne przebudowywanie fasad budynków w centralnych obszarach miasta. Nie wchodziłam w dalszą dyskusję, bo i bez tego miałam do wysłuchania długi monolog, jednak myślami byłam znów w Londynie, jedynym z moich ulubionych miast.
Wbrew temu, co myśli mój towarzysz podróży, miałam okazję poznać Londyn nie tylko od strony turystycznej. Jak dziś pamiętam moją pierwszą tam wizytę, która zaczęła się od nie do końca poważnych słów: „A nie pojechałabyś do Londynu?”. Były to studenckie czasy, więc trzeba było poważnie wszystko przekalkulować i iść na pewne ustępstwa. Choć przeprowadzka pod most nie była konieczna, trzeba się było bardzo zaprzyjaźnić z ryżem na bulionie z kostki. Czy było warto? Oczywiście.
Zanim wraz z przyjaciółką dotarłyśmy na miejsce czekała nas niespodzianka. W Toruniu wsiadłyśmy do pociągu w ładny jesienny dzień. Gdy obudziłam się w Poznaniu, za oknem było biało. Jak się okazało niedługo później, Polska zima obeszła się z nami dużo łagodniej, niż londyńska zimna jesień.
W Londynie i okolicach znajduje się kilka lotnisk. PLL LOT lata na Heathrow, WizzAir na Luton, Ryanair natomiast wysadził nas na lotnisku Stansted, skąd czekała nas jeszcze około dziewięćdziesięciominutowa droga specjalnym autobusem do centrum. Tej pierwszej wizyty z pewnością nie wspominałabym tak dobrze bez pomocy przyjaciela, który okazał się niezastąpionym pilotem naszej małej wycieczki. W ogrodzie japońskim zaprzyjaźniłam się z pawiem, który bardzo lubił migdały (nie miałam nic innego, ale jemu to nie przeszkadzało).
Idąc dalej tropem zwierząt, miałyśmy okazję zająć należne nam miejsce wśród lwów na Trafalgar Square oraz zwiedzić Muzeum Historii Naturalnej. Przez chwilę poczułam się jak prawdziwa lady, przechadzając się po Harrodsie (choć bardzo starałam się niczego nie dotykać, z obawy przed tym, że „macany towar należy do macanta” ). Delektując się najlepszymi ciastkami w mieście („Best pies in London!…”)
obserwowałyśmy mieniące się wszystkimi kolorami tęczy świąteczne dekoracje i paradę Świętych Mikołajów. Są jednak dwa miejsca, o który nie mogłabym nie wspomnieć jako poważna, dojrzała osoba. Pierwszym z nich jest siedmiopiętrowy sklep z zabawkami, w którym każdy znajdzie coś dla siebie, a samo patrzenie sprawia, że czuje się, jakby znów miało się 7 lat. Jednak największą frajdę sprawiła mi wycieczka do Forbidden Planet – sklepu z komiksami i przeróżnymi filmowo-komiksowymi gadżetami.
Druga wizyta w Londynie była tylko kwestią czasu, a jej głównym punktem był park rozrywki Thorpe Park. I znów się nie zawiodłam, rewelacyjna zabawa! Najbardziej zapadła mi w pamięć kolejka wzorowana na serii filmów „Piła”, na której ma się wrażenie, że spada się prosto na kręcące się koła zębate.
Najlepszą okazją do poznania Londynu było dla mnie kilka miesięcy, kiedy pracowałam tam w pewnej firmie medycznej. Z medycyną nie mam wprawdzie nic wspólnego, ale na szczęście taka wiedza nie była konieczna na moim stanowisku. Myślę, że właśnie dzięki temu dział kontroli jakości, w którym codziennie rano sprawdzałam próbki tak bardzo mi się spodobał. Nie macie pojęcia, jak fascynujące może być oglądanie i liczenie rozwijającego się grzyba (o dziwo, mówię to zupełnie bez ironii). Interakcje z ludźmi oraz odkrywanie coraz to nowych tajemnic miasta utwierdziło mnie w przekonaniu, że jest to miejsce, w którym z radością mogłabym zostać na zawsze. Londyn wciąga, bardzo szybko można się poczuć częścią tego wielokulturowego społeczeństwa. Ta różnorodność w połączeniu z tradycyjnymi brytyjskimi cechami sprawia, że każdy spacer po mieście to ciekawe przeżycie. Gdy minie pierwsza fascynacja, zaczyna się dostrzegać ogromne możliwości, jakie daje to miasto. Każdy może znaleźć to, czego akurat potrzebuje, od polskiego sklepu z doskonałym chlebem (Polacy bardzo często narzekają, że angielskie pieczywo jest niemal niejadalne) przez luksusowe produkty (polecam odwiedzenie wspomnianego wcześniej Harrodsa) po różdżkę i kubek z Batmanem (kierunek: Forbidden Planet).
Londyn to nie tylko sklepy. Poza licznymi muzeami ma również bogatą ofertę rozrywek dopasowaną do każdych potrzeb. Ja zachwyciłam się bogatą ofertą musicali, a wybór padł na „Króla Lwa”. Każdemu, kto zastanawia się czy warto, odpowiadam: tak, za każdą cenę. Twórcy niezwykle pomysłowo przetłumaczyli film animowany o zwierzętach na język sceny. Dla wszystkich zainteresowanych załączam zwiastun: https://www.youtube.com/watch?v=hDbBezUrLVA
Dla relaksu można wybrać się do jednego z wielu miejskich parków, z których największym i najbardziej znanym jest Hyde Park. Do tego obowiązkowe selfie przed Pałacem Buckingham oraz z Big Benem jest obowiązkowe. Można również spojrzeć na miasto z lotu ptaka dzięki Eye of London – wielkiemu kołu młyńskiemu nad brzegiem Tamizy.
Dodatkową zaletą Londynu jest łatwość przemieszczania się miejskimi środkami transportu. Metro dociera do niemal każdego zakątka, a tam gdzie nie sięga, zawsze znajdzie się pociąg. Wszystko oznaczone jest w jasny i przejrzysty sposób i opatrzone kolorami (co nie jest bez znaczenia). Dodajmy do tego dobrze rozwiniętą sieć autobusową i gotowe! Nie mogę się wypowiedzieć na temat jazdy samochodem, ale wydaje mi się, że może to być nieco bardziej problematyczne, nie tylko ze względu na ruch lewostronny. Uliczki centrum są dość ciasne, a miejsc do parkowania (jak w niemal każdym dużym mieście na świecie) mało. Jeśli chcemy zaszaleć można również skorzystać z taksówki.
Pewnie myślicie, że skoro napisałam tyle dobrego na temat Londynu, to teraz czas na minusy. Niestety, tu muszę was rozczarować. Jak każde miejsce, tak i to ma swoje wady. Jednak te zawsze wydają mi się dość subiektywne. Wracając do mojego sąsiada z samolotu: narzekał na to, że nie może swobodnie przebudować swojego domu, bo nie pozwala mu na to konserwator zabytków. Z mojej perspektywy londyńskie budynki prezentują się bardzo dobrze i cieszę się, że ktoś czuwa nad tym, aby tak zostało. Problemem dla turystów mogą być wysokie ceny, bo dziś cena 1 funta to 4.65. Dla mnie jednak wszystkie problemy związane z życiem w Londynie rekompensuje samo miasto i jego niezwykły urok.
Nie byłabym sobą, gdybym na koniec nie wspomniała o jeszcze jednym miejscu, które wycisnęło mi z oczu łzy szczęścia i sprawiło, że prawie skakałam z radości jak mała dziewczynka. Mam na myśli Warner Bros. Studio Tour London – The Making of Harry Potter. Jako wielka fanka serii miałam ogromne oczekiwania względem tego miejsca, zwłaszcza biorąc pod uwagę wysoką cenę biletu. Jednak już w momencie, gdy na przystanek zajechał Błędny Rycerz wiedziałam, że będzie magicznie.
Zwiedzanie zaczynamy od Wielkiego Holu i czekając w kolejce możemy zobaczyć różne gadżety z planu filmowego. Następnie otwierają się drzwi Wielkiej Sali, gdzie dosłownie przenosimy się do Hogwartu. Ogromna sala wypełniona filmowymi dekoracjami, rekonstrukcje miejsc znanych z książek i filmów i na koniec, jak wisienka na torcie, ogromna makieta Hogwartu. Sklep z pamiątkami jest dodatkową atrakcją, a kremowe piwo smakuje tak dobrze, jak można było podejrzewać czytając książki.
Mały bonus literacki: Jest pewna książka, której akcja dzieje się w Londynie, a właściwie jego bardziej fantastycznej wersji. Przenosi nas do świata, gdzie rzeczy i miejsca są dokładnie tym, co sugeruje nazwa. Jeśli przyjrzycie się nazwom stacji londyńskiego metra, może będzie w stanie rozgryźć, w jaki sposób autor posłużył się nimi w swojej powieści. Mowa tu o „Nigdziebądż” Neila Gaimana. Książki pisarza niedawno doczekały się pięknego nowego wydania. Gorąco polecam!
PS. Starałam się używać moich zdjęć, ale jeśli zaplątało się zdjęcie kogoś innego proszę dać znać 🙂
W NASTĘPNYM ODCINKU: Przepis na kolorowe grzanki
Jagoda