„I KUDŁATE I ŁACIATE, PRĘGOWANE I SKRZYDLATE. TE CO SKACZĄ I FRUWAJĄ …”

Zapraszam zatem do ZOO. W Monachium i Salzburgu. A na deser Hellbrunn- podmiejska willa arcybiskupów salzburskich.

Dzisiaj zaczęłam sentymentalnie, bo cofam się do lat 70. poprzedniego wieku

/Boże, jak to brzmi!/ do słów z wiersza Marii Terlikowskiej, które co poniedziałek, podane w formie krótkiej piosenki, gromadziły przed telewizorami ogromne rzesze młodych, jeszcze młodszych i starszych miłośników programu „Zwierzyniec”. W telewizji były tylko dwa programy – TVP1 i TVP2. Ówczesna młódź pamięta, że w poniedziałek był „Zwierzyniec” z cudownymi opowieściami o zwyczajach zwierząt pana Michała Sumińskiego, i amerykańskimi filmami „Miś Yogi”, „Pies Huckelberry” czy „Pixi i Dixi”. Był jeszcze kot Jinks no i aligator /nikt nie pływał tak szybko jak on/. W czwartek spotykaliśmy się z panem Maciejem Zimińskim w „Ekranie z bratkiem”, a piątek był z Pankracym. Niedziela zaś w „Teleranku” z panem Adamem Słodowym i jego słynnym ołówkiem-wskazówką.

Ach, i jeszcze była akcja „Niewidzialna ręka”, polegająca na pomaganiu potrzebującym bez ujawniania własnej tożsamości. Moja koleżanka rozebrała babci starą drewutnię, bo myślała, że starsza pani się ucieszy, ale kiedy zobaczyła minę dziadka, to zdecydowanie zaprzestała dalszej działalności w ramach akcji „Niewidzialna ręka – to także ty.”

No a potem, pewnej mroźnej niedzieli nie było „Teleranka”…

Opowieści Michała Sumińskiego wprowadzały nas w fascynujący świat zwierząt, liczyliśmy z nim bociany, ocieplaliśmy budy dla psów, uczyliśmy się jak robić karmniki, a przede wszystkim poznawaliśmy bogactwo naszej fauny i uczyliśmy się szacunku dla zwierząt.

Potem pojawili się w telewizji państwo Gucwińscy, którzy opowiadali w programie „Z kamerą wśród zwierząt” o zwierzętach we wrocławskim ZOO. Zarówno pani Hanna jak i pan Antoni Gucwińscy byli wspaniałymi propagatorami idei ogrodów zoologicznych w nowoczesnym wydaniu, czyli jako placówek edukacyjno-rekreacyjnych, które prowadzą także badania nad hodowanymi gatunkami.

Przypomniałam sobie te nasze telewizyjne kontakty z przyrodą, siedząc na ławeczce w ZOO w Monachium i obserwując z jaką radością dzieci patrzą na zwierzęta, jak spontanicznie reagują na każdy ich ruch.

Ogrody zoologiczne znane były już w Chinach, Egipcie i Asyrii ponad 2000 lat p.n.e. Do Europy dotarły trochę później. W Polsce swój zwierzyniec miał król Jan III Sobieski. Usytuowany był w Wilanowie, na Marysinie. W Europie najstarszy ogród zoologiczny znajduje się w Schönbrunie i pochodzi z 1752 roku.

Ogród zoologiczny w Monachium powstał w 1911 roku. Przetrwał I wojnę światową, ale w 1922 roku wszystkie zwierzęta wyprzedano. Jednak pomysł powrócił i w 1929 roku ZOO otworzono po raz kolejny. I tak już zostało. W czasie II wojny światowej i bombardowań Monachium zwierzęta bardzo ucierpiały, ale w 1945 roku ogród zoologiczny ponownie otworzył podwoje. Było to możliwe dzięki dużym darowiznom Helmuta Hortena, właściciela sieci supermarketów.

ZOO nazywa się Hellabrunn, rozciąga się na 40 hektarach, na naturalnej wyspie na Izerze. Mieszka tu 730 gatunków zwierząt.

http://www.hellabrun.de/en

Dojazd do ogrodu jest bardzo prosty. Spod dworca głównego w soboty i niedziele kursuje specjalny autobus X98, który bardzo szybko przywozi nas pod wejście Flamingo. Równie prosto można dojechać U3 z przystanku Marienplatz do Thalkirchen. Stamtąd 4 minuty przez most i już jesteśmy przy bramie Isar. ZOO w Monachium jako pierwsze na świecie zastosowało nową koncepcję pokazywania zwierząt – GEOZOO. Polega to na prezentacji zwierząt w grupach z poszczególnych kontynentów.

Mamy tu więc Azję, Afrykę, Europę, Australię i Amerykę, a także Polarny Świat i Akwarium. Wszystko raczej w formie safari, wydaje się, że zwierzęta są w zasięgu ręki, mają ogromne wybiegi dostosowane do ich potrzeb. Nie męczy ich na pewno mała powierzchnia betonowych klatek, którą pamiętam z przeszłości. Są prawie dostępne na wyciągnięcie ręki, bez ograniczeń typu żelazne pręty lub siatka. Nie mamy wyrzutów sumienia, że zwierzęta męczą się dla naszej przyjemności.

Zanurzamy się w zieleń ogromnego ogrodu i bardzo niespiesznie podziwiamy ten cudowny świat fauny z całego świata. Oczarowało mnie akwarium – kolory, kształty i sposób ekspozycji ryb i roślin wodnych z całego świata. Razem z dziećmi stałam z nosem przyklejonym do szyby i obserwowałam małe rekiny, które znajdowały się niepokojąco blisko mnie, ale jednak za szybą. Moją uwagę zwrócił fakt, że podmiotem w tym ZOO są na pewno zwierzęta. Jeżeli nie chcą być oglądane, bo potrzebują spokoju, to po prostu ich nie znajdziemy na wybiegu.

Miałam możliwość obserwowania jak pracownicy karmią foki, które okazały się wspaniałymi akrobatkami i dobrymi aktorkami.

Pawilon z leniwcem dwupalczastym: na wysoko rozwieszonych linach przesuwa się, bardzo niespiesznie, zwierzątko średniej wielkości, a na końcach łapek ma haki jak u kapitana Hooka. No bo wiadomo – pośpiech poniża.

Imponująca jest woliera dla ptaków i cudowne ibisy, które spacerują sobie dróżkami i widać, że są tu u siebie a ludzie przemykają tylko nie chcąc przeszkadzać ptakom, które mają tutaj swoje ważne sprawy.

I moje własne crème de la crème w Hellabrunn – grota nietoperzy! Wchodziłam tam pełna obaw, że może wkręcą mi się zaraz we włosy, bo takie są przecież dziwne opowieści o nietoperzach. Nic z tego. Nie udało mi się niestety zobaczyć jak nietoperki jedzą lanczyk, ale podziwiałam ich umiejętność omijania w ostatniej chwili przeszkód w postaci ludzi, którzy w tych ciemnościach poruszali się bardzo niemrawo. Widać, że echolokacja to nie najmocniejsza ludzka cecha.

W ZOO widać ciekawe inicjatywy edukacyjne. Zdaje się, że dotarła tu również przykra świadomość, że są dzieci i pewnie młodzież, które nie widziały „prawdziwej” krowy czy innych zwierząt domowych. Jest więc tu cała farma ze zwierzętami domowymi, stodoła, stajnia. Wszystko jak u babci na wsi. Jest nawet prawdziwe zboże i informacja jak w końcowym efekcie trafia ono do nas w postaci świeżych bułeczek i chlebka. Pracownicy ZOO starają się redukować syndrom deficytu natury dotykający coraz większej liczby młodych ludzi, dla których mleko jest ze sklepu a krowa jest fioletowa, bo Milka w reklamie jest przecież taka właśnie jest. Wynika on oczywiście z braku kontaktu z naturą. Łatwiej pojechać na wczasy do egzotycznych krajów niż do lasu czy do gospodarstwa agroturystycznego.

Tym cenniejsza wydaje się inicjatywa utworzenia w Konarach pod Krakowem Dzikiej Osady, czyli leśnego przedszkola, w którym dzieci spędzają 80% czasu na świeżym powietrzu, zbierają owoce, poznają gatunki drzew, obcują z prawdziwą przyrodą.

Dużo miejsca zostało tu poświęcone na edukację ekologiczną zarówno młodych jak i starszych osób. W formie prezentacji multimedialnych i zabaw edukacyjnych zewsząd płynie komunikat, że musimy dbać o przyrodę, która nas otacza, bo jesteśmy jako ludzie tylko jednym z elementów tego świata. Wystawa opowiada o wzajemnym wpływaniu na siebie różnych gatunków zwierząt roślin i oczywiście największego drapieżnika, czyli człowieka. Nikt tutaj nie traktuje tych tematów jako wymysłów ekologów, którzy nie mają nic innego do roboty, tylko straszyć ludzi nadchodzącymi kataklizmami. Ciekawe, że Niemcy niewiele wiedzą o współczesnej Polsce, poza jednym – „niszczycie Puszczę Białowieską”. Mówią o tym ze zgrozą.

Sami mogą być przykładem jak należy korzystać z odnawialnych źródeł energii i jak tworzyć gospodarkę obwodu zamkniętego.

Chyba najmniej cenię, chociaż staram się rozumieć, pokazy ptaków łownych: sokołów, jastrzębi i innych. Z przykrością patrzę na ten niewielki sznureczek z dzwoneczkiem przywiązany do nóżki i na kapturek zakładany na łepek po występie. Kiedy unoszą się majestatycznie w powietrzu są dla mnie symbolem nieograniczonej wolności, ale zawsze wracają do właściciela, który trzyma je w dużej, przestronnej… klatce.

Równie piękne, choć nie tak duże jest ZOO w Salzburgu. Jest dużo starsze niż to w Monachium. Za czasów arcybiskupa Marcusa Sitticusa, w latach 1612-1619 przy istniejącym już zwierzyńcu powstał ogród wodnych uciech, pałacyk myśliwski Hellbrun i park rekreacyjny.

Ten ogród zoologiczny jest również przykładem GEOZOO, liczy 14 ha, teren jest bardzo rozległy i wkomponowany pięknie w stromą skałę Góry Hellbruńskiej, która dominuje w krajobrazie Salzburga.

Dojazd nie powinien sprawić problemów. Wsiadamy na dworcu głównym lub Mirabellplatz do autobusu 25 a wysiadamy na przystanku Anif ZOO Salzburg.

http://www.salzburger-saalachtal.com/ausflugsziele/stadt-salzburg/tierpark-salzburg

Bilet dzienny zakupiony w automacie, na przykład koło kościoła na Mirabellplatz jest tańszy niż u kierowcy.

Rocznie ZOO odwiedza ponad 350 tysięcy ludzi. Przez większość czasu poruszamy się tu wzdłuż głównej ulicy „przyklejonej” do skały i podziwiamy jak wspaniale można wkomponować miejsca dla zwierząt w otaczająca nas przyrodę. Tu także widzimy dużo działań edukacyjnych, które mają zwiedzającym, a zwłaszcza dzieciom, przybliżyć świat zwierząt. Mnie zachwycił wybieg pandy czerwonej, bo w swojej naiwności byłam przekonana, że jak panda to czarno-biała. No i masz babo placek! Spaceruje sobie po drzewie małe zwierzątko w czerwonym futerku i wcale się nie przejmuje, że po raz nie wiadomo który dziwię się światu.

Ale chyba jeszcze bardziej zaskoczyło mnie specjalne pomieszczenie wyglądające jak kuchnia w domu, w którym mieszkały myszy i drugie, podobne, ale ze szczurami.

Raj dla dzieci to oczywiście mini zoo – wybieg z małymi kózkami i innymi zwierzętami, które można dotknąć, pogłaskać a nawet nakarmić. Przed wyjściem z tej części ZOO można oczywiście umyć rączki i zachować wszystkie zasady higieny.

ZOO jest dość rozległe. Z części przylegającej do Skały Hellbruńskiej przechodzimy do dużych otwartych przestrzeni ze zwierzętami afrykańskimi. A jak będziecie mieć trochę szczęścia, to spotkacie króla Juliana, który spaceruje sobie między klatkami, wzbudzając zasłużony entuzjazm dzieci i dorosłych.

Marcus Sitticus, chociaż sprawował bardzo poważną funkcję arcybiskupa Salzburga, był wesołym i radosnym człowiekiem, który uwielbiał spędzać czas z przyjaciółmi, bawić się, śmiać i robić swoim gościom psikusy. Zabierał grono przyjaciół do wybudowanej według własnego pomysłu willi, gdzie główną rolę odgrywała… woda. Taki renesansowy wellness club. Willa, tak zwana „willa suburbana”, stworzona według pomysłu architekta Santino Solariego, powstała na lewym brzegu rzeki Salzach. Przylega do niej piękny park z 1730 roku. Na wzgórzu Marcus Sitticus kazał wybudować Kamienny Teatr – scenę na wolnym powietrzu, a w pobliżu powstał w 1615 roku pałacyk myśliwski zwany Monatsschlössl, czyli zameczek jednego miesiąca. Jest to wynik zakładu Marcusa Sitticusa z arcyksięciem austriackim Maksymilianem. Zakład polegał na tym, że arcyksiążę Maksymilian nie wierzył, że w ciągu miesiąca można wybudować zamek. Arcybiskup wygrał zakład, a my możemy podziwiać efekty w postaci całkiem ładnego zameczku.

Obecnie mieści się w nim filia etnograficzna salzburskiego muzeum Carolino Augusteum. Można tam podziwiać salzburską sztukę ludową, przedmioty związane z medycyną ludową i alpejskimi zwyczajami.

www.expedia.com/Hellbrunn-palace-Salzburg-Umgebung-district.d502519.vacation-Attratio

http://www.mohrenwirt.at/blog/schloss-hellbrunn-wasserspiele

Pałac Hellbrunn zwiedza się bezpłatnie, jeżeli wykupimy bilet do ogrodu uciech wodnych, czyli Wasserspiele. Podziwiać tam możemy teatr mechaniczny napędzany siłą wody, liczne groty pełne postaci mitologicznych, wodne organy. Wszystkich atrakcji nie zdradzę, żeby nie zepsuć suspensu, ale naprawdę warto tam być!

http://www.hellbrunn.at/park

W zimie Hellbrunn proponuje Jarmark Bożonarodzeniowy, który także jest wielką atrakcją, zwłaszcza dla dzieci.

www.hellbrunn.at/park

Wszystkie miejsca pozostawiają niezapomniane wrażenia. Coś dla ducha i dla ciała. Po prostu warto zobaczyć.


Bożena

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s