DEN TOTEN ZUR EHR DEN LEBENDEN ZUR MAHNUNG

„DEN TOTEN ZUR EHR DEN LEBENDEN ZUR MAHNUNG“ – Hołd dla uśmierconych, żywym ku przestrodze

/napis na Pomniku Nieznanego Więźnia w Muzeum Miejscu Pamięci Dachau /

Dziś jest 17 stycznia 2019 roku – 74 rocznica wyzwolenia Warszawy przez Armię Czerwoną. Tu w Dachau za trzy miesiące, 29 kwietnia, będziemy obchodzić 74 rocznicę wyzwolenia obozu koncentracyjnego przez grupę 80 Amerykanów z armii generała Pattona.

Zimno. No cóż, styczeń. Opatuleni w kurtki, szaliki, rękawiczki i czapki idziemy z angielskim przewodnikiem pod bramę obozu w Dachau. Towarzystwo bardzo międzynarodowe – dziewczyny z Meksyku, rodzina z Nowej Zelandii, pan z Danii, ja z Polski. Kiedy przewodnik zaczyna opowiadać, robi się kompletna cisza. I tak w tej ciszy trwamy aż do momentu pożegnania na głównym placu apelowym 3 godziny później. Kulka rozpaczy, która uwięzła w gardle jakoś nie chce zniknąć.

Stoimy przed bramą. Dla nas zaczyna się… no właśnie co? … jak to nazwać? … zwiedzanie? Może wizyta? Dla mnie to potrzeba oddania hołdu i powinność Polki / jakkolwiek patetycznie to nie zabrzmi/ żeby zobaczyć i nieść pamięć, o tych, którzy nie mogą już sami krzyczeć. Bo jeżeli pamięć jest nieśmiertelnością to trzeba tu być, żeby pamiętać.

Brama trochę inna niż ta w Auschwitz, tutejsza jest kuta w metalu, ze słynnym napisem „Arbeit macht frei”. Kopia oryginału, który znajduje się w muzeum. Podobnie jak napis w Auschwitz została skradziona, którejś nocy w 2014 roku i odnaleziono ją dopiero w Bergen, w Norwegii. Nie rozumiem tego. Może to jakieś signum temporis, że coraz mniej mamy świętości, co do których wszyscy zgadzamy się, że powinny należeć do wszystkich.

Brama. Ona widziała wszystko. Codzienne wejścia i wyjścia. Oddzielała dwa światy, granica między wolnością i niewolą. Zapisane na bramie słowa miały dawać nadzieję, a przecież praca była tu głównym elementem terroru. Jeden z więźniów powiedział, że w założeniu nie był to obóz zagłady tylko obóz pracy, ale ciągle ktoś tu ginął. Za tą bramą było miejsce „bez Boga”, bo okrucieństwo i bestialstwo były tak przerażające, że niemożliwe żeby patrzeć na to i nie reagować. Ale my wyposażeni jesteśmy w jeszcze jedno stwierdzenie, które pamiętamy ze szkoły .To „ludzie ludziom zgotowali ten los” i Pana Boga nie ma co w to mieszać. A Księga Mądrości mówi nam przecież: „Bóg nie jest sprawcą śmierci, nie ma upodobania w zagładzie żyjących”.(Mdr 1, 13)

Za tą bramą więźniowie / do 1944 roku tylko mężczyźni / mieli tylko jedno prawo – prawo do śmierci.

Czekał tu na nich głód, strach, choroby, upokorzenie, bestialstwo, okrucieństwo. Na porządku dziennym była praca ponad siły i eksperymenty pseudomedyczne. Zdrowym więźniom wstrzykiwano zarazki malarii, ropowicy, gruźlicy. Prowadzono, na zlecenie Luftwaffe, eksperymenty w komorze ciśnień / sprawdzano jak zachowuje się człowiek w warunkach wzrostu lub gwałtownego obniżenia ciśnienia, braku tlenu/, zamrażano więźniów w basenie z lodowatą wodą, wystawiano na mróz na całą noc /tego eksperymentu zaprzestano, gdyż maltretowani krzyczeli bardzo głośno i niepokoili śpiących mieszkańców Dachau/, pojono więźniów wodą morską i sprawdzano reakcje.

Wchodzimy na ogromny plac apelowy. W „najlepszych” latach funkcjonowania obozu stało tu 32 tysiące więźniów. Ludzi, którym odebrano zaraz na początku pobytu tożsamość, zastępując ich imiona i nazwiska numerami i kolorowymi znaczkami określającymi ich przewiny. Główny podział to więźniowie polityczni, recydywiści, emigranci, Świadkowie Jehowy, homoseksualiści, elementy aspołeczne.

Wchodzimy do muzeum obozowego. Na początek ogromna mapa Europy z zaznaczonymi miejscami, gdzie znajdowały się duże obozy, podobozy, getta i inne miejsca, gdzie mogli „zabłysnąć” niemieccy specjaliści od rozwiązywania problemów ludzkości metodami zbrodniczymi. Na tej mapie na terytorium Polski czernią się liczne napisy – ogromne Auschwitz, Kraków -Płaszów, Warszawa, Stutthof, Majdanek i tysiące mniejszych i całkiem malutkich miejsc, gdzie ludzie cierpieli i umierali w męczarniach.

Przeszliśmy drogę więźniów, którzy przybywali do Dachau – najpierw budynek zwany Jourhaus, wybudowany przez więźniów w 1936 roku. Potem barak, w którym następowała rejestracja, nadawanie numerów, kąpiel, przebieranie w pasiaki i wyjście na blok.

Obóz powstał w 1933 roku, kilka miesięcy po dojściu Hitlera do władzy, na mocy rozporządzenia o „Ochronie narodu i państwa”. Przed wojną był to obóz przeznaczony dla Niemców – przeciwników politycznych, księży, homoseksualistów i innych nie mieszczących się w normach ustalonych przez narodowych socjalistów. Wtedy był to obóz pracy i obóz, tak zwany, wzorcowy. Wszystkie inne obozy powstawały na wzór tego pierwszego w Dachau, tu kształcili się późniejsi komendanci innych obozów m.in. Rudolf Höss – komendant obozu w Auschwitz. To była „szkoła przemocy” dla SS-manów, którzy przyjeżdżali tu „na kursy” trwające 6 miesięcy.

W obozie obowiązywał system straszliwych kar za najdrobniejsze nawet przewinienia. Kara słupka (więźniowi wiązano do tyłu ręce i wieszano na haku tak, aby nie dotykał stopami ziemi) czy chłosty były na porządku dziennym.

W obozie w latach 1933-1945 przebywało ponad 200 tysięcy więźniów, z czego zamęczono 41 500 osób. Inne dane podają, że 250 tysięcy i zamordowano 148 tysięcy.

Funkcjonowało tu 36 baraków. W barakach numer 26 do 30 przetrzymywano kapłanów. W obozie znalazło się w sumie 2700 duchownych różnych wyznań z całej Europy. Najwięcej oczywiście księży katolickich i w tej liczbie 1780 to Polacy. Zamęczono ich tu 828. Obóz w Dachau jest nazywany Golgotą polskiego duchowieństwa.

Na Kaplicy Śmiertelnego Lęku Jezusa Chrystusa znajdującej się na terenie obozu jest tablica z takimi słowami: „ Tu w Dachau co trzeci zamęczony był Polakiem, co drugi z więzionych tu księży polskich złożył ofiarę z życia. Ich świętą pamięć czczą księża polscy i współwięźniowie”.

110 męczenników z Dachau zostało wyniesionych na ołtarze. Wśród nich kardynał Kozłowiecki, arcybiskup Majdański, arcybiskup Jeż i patron polskich harcerzy ks. Stefan W. Frelichowski. Na beatyfikację czeka Sługa Boży o. Marian Żelazek, znany polski misjonarz pracujący w Indiach wśród najuboższych i trędowatych.

Niewiele tu polskich śladów. A przecież w Dachau był więziony Stanisław Grzesiuk, autor książki „Pięć lat kacetu”, która opowiada o pobycie w obozie. Tu w 1939 roku przywieziono polskiego konsula generalnego, który urzędował w Monachium – Mieczysława Grabińskiego. Był tu również Tadeusz Borowski, Gustaw Morcinek, 43 profesorów Uniwersytetu Jagiellońskiego. Tu przebywał także Henryk Debich- wspaniały dyrygent i kompozytor wielu przebojów.

Na terenie obozu znajduje się także klasztor i kościół sióstr karmelitanek, które modlą się tu za ofiary i katów.

Oprócz kaplicy katolickiej , znajduje się tu również kaplica prawosławna, ewangelicka i niezwykle przejmująca w formie kaplica żydowska.

Koncepcja tego muzeum jest taka, że pozostawiono tylko budynki wokół placu apelowego, czyli Jourhaus, budynki administracyjne, dwa baraki, w których mieszkali więźniowie, w których mamy rekonstrukcje sprzętów z czasów funkcjonowania obozu i bunkier. Wzdłuż topolowej alei, głównej ulicy w obozie znajdują się tylko betonowe obramowania po kolejnych barakach. Zupełnie inna koncepcja niż w obozie w Auschwitz. Nie ma tu tego charakterystycznego zapachu drewna z baraków w Oświęcimiu czy na Majdanku. To jest bardzo sterylne miejsce, bardzo ubogo tu również z eksponatami. W salach wystawowych królują mapy, ogromne zdjęcia i plansze. Ofiary są jakby w tle, bo najważniejsze jest tu pytanie kto zawinił i dlaczego to się stało.

Nie żałuję jednak ani jednej spędzonej tu sekundy. Także dzięki przewodnikowi, który miał ogromną wiedzę i potrafił ją przekazać . I myślę, że stanie się to. o co prosił – poniesiemy to hasło z głównego pomnika do swoich miast na cały świecie. A hasło jest bardzo proste –„Nigdy więcej”.

Pomnik jest bardzo przejmujący, wykonany przez Nander Gild, jugosłowiańskiego rzeźbiarza, który przeżył obóz.

Obóz został wyzwolony przez Amerykanów z armii generała Pattona. Stało się to tak nagle i z zaskoczenia, że Niemcy nie zdążyli ewakuować obozu do południowego Tyrolu, gdzie czekała na więźniów śmierć, nie zdążyli zniszczyć wszystkich dowodów ani spalić wszystkich ciał w krematorium. Na zakończenie naszej drogi obejrzeliśmy film, który nakręcili Amerykanie w momencie wyzwolenia obozu. Na bocznicy kolejowej stał pociąg , 39 wagonów. Gdy żołnierze amerykańscy otworzyli drzwi wagonów znaleźli tam ciała 3 tysięcy więźniów. Oprócz tego przed krematorium piętrzyły się ciała kolejnych prawie trzech tysięcy ciał, których nie spalono.

Reakcja Amerykanów była jedyna możliwa – przeklinali, płakali, a to przecież „wojenne chłopy”, które niejedno okrucieństwo w życiu widziały. Amerykański oficer William Quin zanotował, że nazwa Dachau to synonim śmierci.

Żołnierze wpadli w furię. Jak podają różne źródła, po odkryciu pociągu byli jak w amoku. Oficera, który wyszedł złożyć kapitulację zastrzelili natychmiast. Potem zapytali esesmana przy krematorium, dlaczego są tam ciała. Gdy usłyszeli odpowiedź, że to przecież „ludzkie świnie” to nie dali mu już niczego więcej powiedzieć . Zastrzelili go. Postawili też pod ścianą 560 innych oprawców i dokonali egzekucji. Wiedzieli, że po wojnie wielu z nich uniknęłoby kary.

Zrobił się z tego problem, a żołnierze amerykańscy mieli zostać oskarżeni o zbrodnie wojenne. Ktoś jednak, rozumiejąc sytuację, w jakiej się znaleźli, utajnił raport z wyzwolenia obozu i sprawa ucichła.

Warto przeczytać książkę K. Kąkolewskiego „ Co u pana słychać?”, w której konfrontuje losy zbrodniarzy wojennych, którzy po wojnie wiedli spokojne życie, często na eksponowanych stanowiskach, ciesząc się szacunkiem społeczeństwa z ich działaniami w czasie wojny, gdy byli zbrodniarzami wojennymi. Jeden z reportaży to wywiad z Hubertusem Strugholdem- twórcą medycyny kosmicznej, na potrzeby której eksperymentował na więźniach obozu w Dachau, poddając ich ciała nieludzkim doświadczeniom medycznym. Zapis rozmów z katami, którzy nigdy nie zostali osądzeni, a w rozmowie z Kąkolewskim wykazują zupełny brak skruchy czy poczucia winy.

Ze smutkiem myślałam o ofierze, jaką poniósł Jan Karski, emisariusz rządu polskiego, który przywiózł w 1943 do prezydenta Roosevelta raport o holokauście. Nigdzie w USA nie znalazł zrozumienia. Nie wierzono w to, co mówił i napisał. A potem był szok, że to jednak prawda. Książka Karskiego „Tajne państwo” była przez długi czas bestsellerem.

Amerykanie, i pewnie inni też, zadawali sobie pytanie: Jak mieszkańcy Dachau mogli nie wiedzieć, nie słyszeć, nie próbować sprawdzić co znajduje się za drutami? Codziennie widzieli więźniów idących do pracy poza mury obozu. Do dziś niektóre firmy korzystające z pracy więźniów całkiem dobrze funkcjonują w Dachau i okolicy.

Nic ich to nie obchodziło?

No może, skoro w 1948 roku na terenach byłego obozu postanowiono rozlokować Niemców- przesiedleńców z Polski i Czechosłowacji, tworząc osiedle Dachau Ost.

No może, skoro muzeum powstało dopiero w 1965 roku, dzięki wieloletnim staraniom byłych więźniów z Międzynarodowego Komitetu Byłych Więźniów /CID/.

No może, skoro pierwszą osobą z niemieckiego rządu, która odwiedziła obóz w Dachau była Angela Merkel 3 maja 2015 roku z okazji 70 rocznicy wyzwolenia obozu.

Nie mniej jednak w 1996 roku ówczesny prezydent Niemiec Roman Herzog ustanowił dzień 27 stycznia , a więc dzień wyzwolenia obozu w Auschwitz, Dniem Pamięci o Ofiarach Narodowego Socjalizmu. W tym dniu lub w okolicach tego dnia odbywają się liczne spotkania z żyjącymi ofiarami tamtych strasznych czasów. Byłam na takim spotkaniu zorganizowanym przez burmistrza miasta Dachau z panią Ruth Melcer, która urodziła się w 1935 roku w Tomaszowie Mazowieckim. W 1944 roku trafiła do obozu w Auschwitz, który szczęśliwie udało jej się przeżyć. Obecnie mieszka w Augsburgu i jest świadkiem historii. Szczególnie cenne było to, że w spotkaniu uczestniczyło naprawdę dużo młodych osób.

A w 1945 roku Amerykanie zrobili akcję „z przytupem”. Zmusili ludność pobliskich miejscowości i miasta Dachau do przyjścia do obozu i obejrzenia tego, czego nie chcieli widzieć wcześniej. Na filmie widać damy w kapeluszach, wystrojonych jak do kościoła mężczyzn, którzy wchodzą do krematorium i do innych obozowych pomieszczeń. Ich miny, przerażone twarze wystarczają za cały komentarz. Mogli zobaczyć prawdziwe oblicze narodowego socjalizmu. Amerykanie nakazali również okolicznym mieszkańcom przewiezienie furmankami ciał zamordowanych w obozie ludzi na pobliskie wzgórze Leitenberg, 5 km od obozu, gdzie ciała zostały pochowane.

Na Leitenbergu znajduje się pomnik upamiętniający Polaków, ze słowami więźnia Bronisława Najdera /nr obozowy 3121 /: „Szanuj tych, co uszli z piekła łagrów cali, uczcij, zachowaj w sercu tych, którzy tam zostali”.

Do Muzeum Miejsca Pamięci Dachau łatwo dojechać. Z dworca w mieście autobusem 726 kierunek Saubach- Siedlung. Autobus kursuje średnio co 20 minut. Bilet kosztuje 1,5 euro, więc da się przeżyć. Z Monachium pociągiem regionalnym w kierunku Ingolstadt. Na miejscu, w Centrum Informacyjnym możemy dołączyć do grupy turystów oprowadzanych przez przewodnika w języku angielskim lub niemieckim / 3 euro/. Trwa to około 3 godziny. Możemy zwiedzać indywidualnie z audioguidem /3 euro za wypożyczenie i trzeba zostawić dokument w zastaw/. Audioguidy są po polsku, a nawet po mandaryńsku.

Bardzo polecam zwiedzanie z audioguidem. Bardzo dobrze opracowane informacje. Od ogólnych wiadomości po bardzo osobiste relacje byłych więźniów. Daje to pewną swobodę w dostępie do poszczególnych miejsc.

Wstęp do muzeum jest bezpłatny. W określonych godzinach można obejrzeć film dokumentalny o obozie, który trwa ok. 30 minut.

W Centrum Informacyjnym znajduje się również archiwum, gdzie możemy znaleźć relacje więźniów, dokumentację administracji obozowej, akta procesów i dokumenty Międzynarodowego Komitetu Byłych Więźniów, a także rejestr więźniów.

W bibliotece mamy 14 tysięcy pozycji dotyczących historii KL, nieopublikowane prace dyplomowe i inne.

Spodziewałam się jednak, że na pomniku głównym znajdę napis „Nigdy więcej” także po polsku –zawiodłam się.

Myślałam, że grupy z Polski będzie oprowadzał przewodnik mówiący po polsku – zawiodłam się.

Miałam nadzieję, że film dokumentalny wyświetlany w dużej sali kinowej będzie miał jeśli nie polskiego lektora to przynajmniej polskie napisy – i znów się zawiodłam.

W księgarni w Centrum Informacyjnym chciałam kupić przewodnik w języku polskim – nie ma.

Jedyna książka w tej księgarni w języku polskim nosi tytuł „Sztetl” i jest autorstwa Agnieszki Sabor.

W muzeum, w małym sklepiku jest jeszcze jedna książka w języku polskim – „Numery zamiast nazwisk”. I to tyle.

Byłam trochę rozgoryczona, bo wydawało mi się, że to takie oczywiste, że ktoś zadbał o nasze miejsce w tej historii.

Cóż mieć pretensje do innych skoro my sami nie bronimy naszej tożsamości. Może powinniśmy uczyć się od Żydów jak pielęgnować pamięć o własnym narodzie.

Bożena

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s